Chciałbym pracować z reprezentacją
– Dziś każdy uderza w te same tony: Papszun, Raków, co za sukces, co za historia! Po drodze wiary w ten projekt czasem jednak brakowało. Dziś cisza. Udowodnione. Koniec – mówi Marek Papszun, trener mistrza Polski 2023, aktualnie na bezrobociu. Na własne życzenie wykonał krok w tył, ma jednak strategię na zrobienie dwóch w przód.
Wrócił pan z urlopu, a on nadal trwa.
Miał standardowy czas, choć był o tyle niestandardowy, że w jego trakcie nie zajmowałem się już sprawami Rakowa Częstochowa. Co nie znaczy, że zajęty byłem wyłącznie urlopem – nie zgadza się Papszun. – Życie przecież toczy się dalej.
Brzmi tajemniczo.
Nie ma w tym niczego nadzwyczajnego. Jestem trenerem bez kontraktu, w każdej chwili mogło i może się coś w tej kwestii wydarzyć, więc musiałem i muszę być na to przygotowany. A żeby tak się stało, urlop w pewnym stopniu poświęciłem na szykowanie się do nowego zawodowego wyzwania. Nic samo się nie dzieje.
Sugeruje pan, że prowadzi pan negocjacje z nowym pracodawcą?
Mówię, że nie jestem trenerem, który w momencie otrzymania, na obecnym etapie, atrakcyjnej dla mnie oferty może pozwolić sobie na długie rozmyślanie nad jej przyjęciem. Nie chodzi więc tylko o negocjacje, negocjacje z pracodawcą to etap końcowy. Ja się przygotowuję w ogóle do otrzymania propozycji. Zanim nadejdzie, chcę już wiedzieć z kim w sztabie i na jakich zasadach będę współpracować. Oczywiście, można uznać, że czekasz na telefon, wchodzisz w projekt i dopiero zaczynasz otaczać się współpracownikami. Ja to widzę jednak inaczej, w momencie, w którym ta właściwa oferta nadejdzie, chcę mieć gotowy szczegółowy plan wejścia do nowego miejsca pracy. A jego przygotowanie zajmowało i nadal zajmuje czas. To nie jest więc tak, że finalizuję kontraktowe rozmowy, chcę być jednak gotowy do podjęcia wyzwania wszystko jedno czy telefon zadzwoni za dwie godziny, za dwa tygodnie czy za dwa lata.
Czyli obecnie, nie znając jeszcze nowego miejsca pracy, kompletuje pan sztab.
W pewnym sensie. Prowadzę rozmowy rekrutacyjne, staram się poznać ludzi, których bym w sztabie widział, analizuję. Do pracy, której jeszcze nie mam. Nie mogę więc nikomu obiecać, kiedy to będzie i czy w ogóle będzie. Co jest niemałym wyzwaniem, bo ci ludzie muszą z czegoś żyć, a ja nie mogę ich w tym momencie związać ze sobą. Specyficzne podejście, wiem, ale tak to u mnie wygląda, tak działam.
Można spotkać się z informacją, że w pana przypadku w grę wchodzi między innymi praca w Hajduku Split.
Nie zamierzam odnosić się do żadnych nazw klubów. Do momentu podpisania kontraktu, opinia publiczna ode mnie nie dowie się, przy których klubach pojawiało się moje nazwisko i z kim rozmawiałem. Nie jest jednak żadną tajemnicą, że myślę głównie o drużynach zagranicznych, w poszukiwaniach pomaga mi grecki menadżer na co dzień mieszkający w Hiszpanii. Na polskim rynku taka współpraca nie jest niezbędna, bo jeśli ktoś będzie miał ochotę porozmawiać ze mną na temat zatrudnienia, z pewnością mój numer telefonu zna.
Pana nazwisko budzi duże zainteresowanie klubów zagranicznych?
Rezultat pracy w Rakowie jest taki, że jest zainteresowanie moją osobą. Dlaczego nie spróbować z tego skorzystać? Dlaczego nie uderzać w kierunki zagraniczne? I nie mówię tego w oparciu o moje widzimisię, a o konkrety, ponieważ już z jednej propozycji nie skorzystałem. Nie przewiduję więc, że nie znajdę zatrudnienia przez dwa lata, na obecnym etapie czekam jednak na ofertę, która będzie również mnie zadowalała, która spełni moje aktualne kryteria.
Nie zapytam skąd, zapytam jaką?
Rozwojową, ale jednocześnie gwarantującą walkę o najwyższe cele. Mam na myśli kraje, w których poziom ligi zbliżony jest do Ekstraklasy. Bo wiadomo, jeśli przyszłaby oferta z Bundesligi, nie oczekiwałbym, by to był klub, który rzuci wyzwanie Bayernowi. Druga sprawa – stabilność. Wiem, że nikt mi niczego nie zagwarantuje, niemniej można wyczuć, jak dany klub funkcjonuje. Następna – proces decyzyjny, kto i jakich zawodników sprowadza. Jeszcze kolejna – infrastruktura. Mógłbym tak wymieniać, w skrócie jednak mówiąc, chcę trafić do miejsca, w którym będą narzędzia do pracy. Chciałbym pracować w komfortowych warunkach, a nie poświęcać czas na ich budowę, a nie samemu je w pewnym sensie organizować. Interesuje mnie projekt pozwalający skupić się wyłącznie na kwestiach sportowych. Nie chcę znaleźć się w sytuacji, w której nie będę mieć wszystkich narzędzi do pracy, zdarzy się seria porażek i wezmę pełną odpowiedzialność za brak wyniku, mimo że klub nie tylko pod względem sportowym nie funkcjonuje jak należy.
Tylko czy taka propozycja nadejdzie? I co jeśli nie nadejdzie, czy nie będzie jak w „Psach” – posiedzimy rok na bezrobociu, to inaczej będziemy gadać?
Dlatego wcześniej zaznaczałem: aktualnie, na tym etapie. Roczna przerwa od pracy jest optymalna, pozwala na nadgonienie spraw prywatnych, zadbanie o samorozwój, zdrowie. Gdy jesteś w trybie intensywnej pracy, trochę lekceważysz to wszystko. Wynik, wynik, wynik, mecz, mecz, mecz – nic więcej nie widzisz. Grafik jest ustalony zawsze pod pracę. Rodzinne imprezy wypadały w dniach, w których Raków rozgrywał mecze, nie mogłem jeździć na nie z żoną. Już się jej zaczęto pytać, czy my nadal jesteśmy razem. Świat funkcjonuje w określony sposób, są dni pracy, weekend zazwyczaj jest wolny. W piłce ta zasada nie obowiązuje, wbrew pozorom nie jest łatwo to zrozumieć. Dopiero po sezonie mogłem pojechać z żoną na komunię w rodzinie. To była pierwsza taka sytuacja od roku. Dziś mam plan, by spotkać się ze znajomymi, odwiedzić dalszą rodzinę, wcześniej była wyłącznie gonitwa. Odkopuję się ze spraw wcześniej przełożonych na kiedy indziej, sporo czytam o psychologii, przywództwie, ekonomii, geopolityce. Ostatnio wymieniłem kilka wiadomości z Michałem Świerczewskim, złapałem się na tym, że do przodu miałem dokładnie zaplanowane dwa tygodnie. W kwestiach zawodowych nastawiłem się natomiast na tryb „w gotowości”, by nie odrzucić oferty, która drugi raz się może nie pojawić. Tak to sobie ułożyłem w głowie – muszę być pod parą, muszę być pod prądem. To nie jest myślenie: jestem królem, nie wiadomo co z Rakowem zrobiłem, nic mnie nie interesuje tylko rok sobie daję, bo Guardiola tak zrobił. Guardiola mógł sobie zrobić wszystko, co chciał, w moim przypadku inni chcieli tak ułożyć sprawy za mnie. Tyle że ja nie jestem Guardiolą. Ale też – znowu, na obecnym etapie – nie muszę brać wszystkiego. Tak po prostu jest. Być może więc za rok przystanę na propozycję, na którą dziś bym nie przystał.
Rozumiem, że nadal jest pan w kontakcie z właścicielem Rakowa.
Skoro tyle wspólnie przeżyliśmy, została nam relacja prywatna, myślę, że to się nie zmieni, że te siedem lat sukcesów połączyło nas na zawsze. Rozstaliśmy się w bardzo dobrej atmosferze, po osiągnięciu największego sukcesu w historii klubu, po sprostaniu wyzwaniu, które Michał Świerczewski przed sobą postawił i ja przed sobą postawiłem.
Nie wierzę, że nie boli pana, iż mistrzostwo Polski skonsumuje inny trener, bo to Dawid Szwarga zagra w kwalifikacjach Champions League.
Gdyby mnie bolało, to bym został w Częstochowie. Nikt mnie z Rakowa nie wygonił, propozycja przedłużenia kontraktu leżała na stole. Musiałem zważyć za i przeciw, gra o Ligę Mistrzów nie okazała się na tyle kusząca, by kontynuować pracę w Częstochowie. Uznałem, że to dobry moment, aby powiedzieć: pas.
Dlaczego? Z powodów prywatnych czy chodziło o przykręcenie kurka z kasą na transfery?
A widział pan, ilu już Raków dokonał transferów? Michał nie mówił, że klub nie będzie przeznaczał pieniędzy na wzmocnienia, mówił, że nie będzie szastał pieniędzmi. To jest różnica, bo szastanie pieniędzmi to nic innego jak wydawanie pieniędzy głupio. Nie było mowy o tym, żeby wydawać mniej, ale efektywniej. Wszystkiego powiedzieć nie zamierzam, bo to sprawa między mną a Michałem, mogę jednak uzupełnić, że powodów było kilka, a nie jeden. Chciałem wyjść poza strefę komfortu, sprawdzić się w innych warunkach, innym otoczeniu. Wątek prywatny również rozważałem, należał do głównych przyczyn odejścia z Rakowa. Nie zamierzam długo pracować w zawodzie trenera i nic się w tej kwestii nie zmieniło, co też miało znaczenie, gdy podejmowałem decyzję o opuszczeniu Częstochowy. Chcę wyciągnąć z kariery trenerskiej maksimum, a nie zostało mi już dużo czasu. Życie bezpowrotnie ucieka, a ja zamierzam jeszcze pożyć. Dotychczas pracowałem ponad 30 lat bez przerwy, jeśli nie w klubie piłkarskim, to jako nauczyciel w szkole, albo fizycznie w Polfie Tarchomin. Trudno ustalić gdzie przebiega granica między profesjonalizmem a pracoholizmem, ja siebie ustawiam w punkcie, w którym praca była na pierwszym miejscu, reszta była na drugim planie, nawet jeśli w ostatnim czasie Raków funkcjonował sprawnie, obowiązków miałem mniej, nauczyłem się regulować czasem pracy, chętniej przekazywałem odpowiedzialność innym. Nie chcę jednak w ten sposób funkcjonować przez całe życie. Ale nie zamierzam też z siebie robić męczennika, wiadomo – nie podoba ci się, możesz zawsze zmienić profesję. Ja jej zmieniać nie planuję, jestem uzależniony od rywalizacji, konfrontacji z przeciwnikiem, natomiast żeby zrobić zawodowy krok w przód, musiałem spowodować swoją dostępność na rynku.
Co znajdowało się po stronie argumentów za pozostaniem w Rakowie?
Pan mówił o grze o Ligę Mistrzów, ale to jest tylko wyzwanie. Najtrudniej zostawić było ludzi. Sztab, drużyna, ja ich wszystkich do Rakowa sprowadziłem. Blisko 50 osób. To ważyło najwięcej. Zdaję sobie sprawę, że stworzenie takiego środowiska ponownie, powtórzenie tego, co udało się osiągnąć w Rakowie, będzie szalenie trudne.
Raków to był projekt pana zawodowego życia?
Oczywiście. Chciałbym, żeby przede mną było jeszcze wiele zwycięstw, ale taka liczba sukcesów, w tak wbrew pozorom krótkim czasie jest w podobnych warunkach trudna do powtórzenia. Awanse, Puchary Polski, Superpuchary, mistrzostwo, biorąc pod uwagę możliwości budżetowe i infrastrukturalne Legii Warszawa czy Lecha Poznań, te osiągnięcia są wręcz abstrakcyjne. To była walka Dawida z Goliatem, a Raków potrafił wygrać ją kilka razy na różnych frontach. Nie było w tym przypadku.
Dlaczego Szwarga poradzi sobie w roli trenera Rakowa?
Jest inteligentnym, kompetentnym, stabilnym pod względem emocjonalnym chłopakiem. Ma potencjał. Dwa lata, które spędził w klubie zanim został pierwszym trenerem, dużo mu dały. Był w środku, ja nie miałem przed nim tajemnic, drużynę, sztab, klub, właściciela zna bardzo dobrze. Jestem przekonany, że Michał mu pomoże. Nie można jednak zapominać, że są też zagrożenia. Po pierwsze, wymagania w Rakowie są już wysokie. Po drugie, jest młodym człowiekiem, brakuje mu doświadczenia. Niektórzy mogą chcieć to wykorzystać. Bez różnicy czy mówimy o piłkarzu, dziennikarzu, działaczu, szkoleniowcu – ludzie są dobrzy albo źli. Dawid musi o tym pamiętać. Trenerka to specyficzna branża, ludzie w niej pracujący nie zawsze są lojalni, a przeważnie mają spore ambicje. To niebezpieczna mieszanka.
A pan w jakim stopniu rozwinął się w Rakowie?
Patrząc z perspektywy tego, co osiągnąłem, jaką drogę przebyłem, jestem już w innym punkcie – jako trener i jako człowiek. Przecież niemalże cały czas byłem kwestionowany. Przychodziłem do Rakowa: a kto to, a skąd on, z jakiego Świtu? Nie udało się z marszu awansować do Ekstraklasy: przeczytali go, wiedzą jak gra, można się było tego spodziewać. Raków wszedł do Ekstraklasy: teraz to zobaczy, jak się w piłkę gra, to nie dla niego poziom, trenerzy mi mówili, że w Ekstraklasie już tak łatwo nie będzie. Myśli pan, że ja nie miałem wątpliwości? Że czytając lub słysząc te komentarze, nie zastanawiałem się nad tym czy są prawdziwe? Zwłaszcza że dla mnie to wszystko było nowe, wcześniej w Ekstraklasie nie prowadziłem drużyn. Gdy ktoś ostrzega, to jest gorące, nie wkładaj tam ręki, to nie wkładasz, najpierw dotykasz, badasz, zachowujesz ostrożność. Dziś każdy uderza w te same tony: Papszun, Raków, co za sukces, co za historia! Po drodze wiary w ten projekt czasem jednak brakowało. Dziś cisza. Udowodnione. Koniec.
Zyskana pewność siebie pozwala panu otwarcie mówić, jak w jednym z wywiadów dla „PN”, że praca z reprezentacją Polski to już nie są pana marzenia, a cel?
Podtrzymuję, to jest mój cel. Chciałbym pracować z drużyną narodową. Czuję się gotowy. Z tym że nauczyłem się nie przejmować się, że ktoś wymienił moje nazwisko w kontekście pracy w danym klubie czy też w reprezentacji Polski. Nie działa to już na mnie, nie jest w stanie napompować mojego ego. Nic to nie daje.
A pompowało?
Tak. Jestem tylko człowiekiem. To było fajne, miłe, gdy czytałem: Papszun do reprezentacji. Dziś już wiem, że to nic więcej jak słowa, nie robi to na mnie żadnego wrażenia. Nie podniecam się, gdy zaczyna się narracja, że Papszun powinien przejąć kadrę po porażce w Kiszyniowie, nie czekam aż komuś coś się nie uda. Mnie to po prostu nie rusza. Wiem też, że nawet jeśli jestem na liście jednego czy drugiego zagranicznego klubu, to są na niej także inni kandydaci. Konkurencja jest szalona, nawet nie przypuszczałem, że do tego stopnia. To, co jest w Polsce, to jest nic w porównaniu z klubami zagranicznymi. Jako polscy trenerzy jesteśmy tam no name’ami.
Ostatnio jednak coś ruszyło w tym temacie.
Maciek Skorża pracuje w Japonii, Czesiek Michniewicz trafił do Arabii Saudyjskiej – szlaki są przecierane. Z piłkarzami było identycznie, przed erą Roberta Lewandowskiego, Kuby Błaszczykowskiego i Łukasza Piszczka był zastój, nie mieliśmy aż tylu reprezentantów w najmocniejszych ligach świata. Dziura.
Nie ma w panu obawy, że praca z drużyną narodową ma zupełnie inny charakter?
Nie miałem okazji prowadzić zawodników reprezentacji Polski, ale znam ich dobrze, obserwuję ich od lat, znam naszą mentalność. W reprezentacji, jak w klubie, masz jedenastu zawodników, którzy mają wygrać. To wciąż jest piłka nożna. I oczywiście, że specyfika pracy jest inna, ale albo potrafisz przygotować zawodników do meczu, albo nie potrafisz, albo jesteś skuteczny, albo nie.
PRZEMYSŁAW PAWLAK