Sztuka wychodzenia z opresji. Na tym polu Lech wyraźnie ustępuje konkurencji
Prawdziwego mistrza poznaje się po tym, jak reaguje na niesprzyjające okoliczności. Kiedy rywalizacja nie przebiega według ustalonego scenariusza, umiejętności boiskowe muszą iść w parze z emocjonalną odpornością. Pod tym względem w czołówce Ekstraklasy wyróżniają się dwie drużyny – i wcale nie zajmują one najwyższych pozycji.
Odwracanie losów spotkań stanowi mocną stronę Legii. Spośród pięciu klubów znajdujących się po 21 kolejkach w górnej części klasyfikacji to Wojskowi wywalczyli najwięcej punktów w meczach, w których trzeba było gonić rezultat. Zespół Goncalo Feio potrafi wracać do gry po nieudanym początku (efektowne zwycięstwa z GKS Katowice oraz Motorem, remisy z Górnikiem, Jagiellonią i Koroną), jednak z drugiej strony zdecydowanie najczęściej z czołówki pozwala rywalom na objęcie prowadzenia. W niemal połowie ligowych występów Legia traciła bramkę jako pierwsza, co ze stołecznej perspektywy jest zjawiskiem niepokojącym.
10
razy w spotkaniach ligowych Legia była zmuszona do odrabiania strat.
CZĘSTOCHOWSKA SIŁA
Można powiedzieć, że warszawska drużyna w pewnym stopniu przyzwyczaiła się do niesprzyjającego przebiegu spotkania. Co innego Raków, który w tym sezonie tylko pięciokrotnie był zmuszony do pościgu. Biorąc pod uwagę stosunek punktów zdobytych w trudnych warunkach do częstotliwości takich sytuacji, częstochowski klub okazuje się najskuteczniejszy w stawce. Zespół Marka Papszuna był w stanie rozstrzygnąć na swoją korzyść 40 procent meczów, w których przegrywał 0:1 – w skali Ekstraklasy to rezultat bardzo dobry. Raków odwracał losy zawodów w Gdańsku oraz w Łodzi. Co intrygujące, kiedy pierwszy tracił gola na swoim stadionie (potyczki z Cracovią, Piastem oraz GKS), ani razu nie potrafił wyszarpać choćby punktu.
Marek Papszun zbudował drużynę radzącą sobie z niepomyślnym przebiegiem meczu – jednak wyłącznie poza własnym stadionem (Foto: Mateusz Sobczak/PressFocus)
Jeśli nie jesteś w stanie zwyciężyć, przynajmniej zremisuj – taka reguła przyświeca Jagiellonii. Żadnej z siedmiu potyczek, w których przeciwnik wychodził na prowadzenie, obrońcy tytułu nie skończyli z pełną pulą. Natomiast w czterech przypadkach Jaga zdołała nie przegrać, między innymi z Rakowem.
U drużyny Adriana Siemieńca widać rezerwy w dziedzinie zarządzania spotkaniami. Dwa razy zdarzyło jej się nie wygrać meczu, w którym co prawda traciła bramkę jako pierwsza, lecz odwracała sytuację, wychodząc na prowadzenie. Tak było w domowych konfrontacjach z Cracovią, kiedy od 2:1 przeszła do wyniku 2:4, oraz ze Śląskiem, gdy w końcówce goście strzelili gola na 2:2.
MISTRZ RADOSNYCH MOMENTÓW
Z grupy aspirujących do tytułu bezsprzecznie największy problem z niekorzystnym biegiem wydarzeń ma Lech. Kiedy oponent zadaje cios jako pierwszy, Kolejorz staje się bezradny. Pięć razy drużyna z Poznania widziała na tablicy wyników zero po swojej stronie, jedynkę zaś przy nazwie przeciwnika. Zaliczyła w tych meczach komplet porażek. W starciach z Puszczą oraz Lechią traciła bramkę już po otrzymaniu czerwonej kartki. Przeciwko Rakowowi okoliczności były zgoła inne, bo przed własną publicznością i grając jedenastu na jedenastu.
Nie generalizowałbym tego. Przyczyny są różne, ponieważ każdy mecz jest inny. W dwóch przypadkach musieliśmy radzić sobie w dziesiątkę. Były spotkania, w których stwarzaliśmy dużo sytuacji, ale brakowało nam jakości w wykończeniu. Tym razem nawet nie kreowaliśmy i to był podstawowy mankament – stwierdził Niels Frederiksen po porażce w ubiegłotygodniowym hicie.
Lech sporadycznie jest w stanie odpowiedzieć na trafienie. A jeśli już to robi, nie przekłada się to na rozstrzygnięcie rywalizacji. W zmaganiach z Widzewem zespół Frederiksena zdołał strzelić gola, ale przy stanie 0:2. Wyrównał natomiast w Zabrzu – jednak co z tego, skoro zaledwie kilkadziesiąt sekund po trafieniu Afonso Sousy pozwolił Górnikowi odzyskać przewagę.
W Zabrzu Mikael Ishak i koledzy potrafili odpowiedzieć na straconego gola, lecz i tak wrócili do Poznania z pustymi rękoma (Foto: Marcin Bulanda/PressFocus)
Trudno posądzać sztab Frederiksena o grzech zaniechania i niesporządzanie na każde spotkanie planu B. W poznańskiej drużynie nie brakuje również indywidualnej jakości. Przygotowanie motoryczne także się zgadza. Niepowodzenia we wszystkich meczach, w których przeciwnik osiągał przewagę bramkową, wskazują zatem na kłopot w sferze mentalnej.
Poważnego kandydata do wygrania ligi musi cechować umiejętność wychodzenia z opresji. Tymczasem Kolejorz – jak dotąd – jest mistrzowski tylko wtedy, gdy sprawy układają się po jego myśli.