W Neapolu już zaczęli pisać jego hagiografię i święcie wierzą, że w tym sezonie ją ukończą. Jest w niej pokuta zadana w reprezentacji i są cuda robione w klubie. Jeśli o następny postara się w piątek, to Juventusowi nic nie pomoże.
TOMASZ LIPIŃSKI
Lorenzo Insigne okazał się wielce miłosierny i jako jedyny wybaczył grzech śmiertelny Gian Piero Venturze. Skromnie prawił o dumie rozpierającej go z samego powoływania do reprezentacji i podkreślał obowiązek podporządkowania się woli selekcjonera, którego on niezmiennie szanuje i który w barażach ze Szwecją podarował mu ledwie kwadransik.
Kiedy naród na złotej tacy podał mu broń do wykonania publicznej egzekucji na selekcjonerze, on ze wstrętem ją odrzucił. Ostatnia rzecz, o której myśli, to zemsta, choć dla wszystkich Włochów tym właśnie jest każdy jego wielki mecz i każdy piękny gol. Jak z Milanem, jak z Szachtarem Donieck. Za nie Neapol mu dziękuje i prosi o więcej, a najbardziej o złożenie ofiary z Juventusu. Bo z południowego punktu widzenia (co podkreślamy) to coś więcej niż mecz. To odwieczna rywalizacja z bogatą północą i symbolem wyzysku, który dla osiągnięcia celu gotów był w przeszłości na każdą niegodziwość. To długi na kilka rozdziałów, jeśli nie całą książkę, rachunek krzywd. To – krótko mówiąc – święta wojna.
Znów pod Wezuwiusz przyjedzie judasz, ale to nie Gonzalo Higuaina należy przeciwstawić Insigne. Bezpośrednim rywalem będzie Paulo Dybala. Wiele ich łączy. Przede wszystkim ta iskra boża, z którą się urodzili. Dostrzegalna na pierwszy rzut oka, dostrzeżona przez Barcelonę. Obaj byli kandydatami na miejsce zwolnione przez Neymara. Bliżej miał Argentyńczyk, którego jednak – jak ludowa legenda głosi – Juventus nie oddał nawet za 160 milionów srebrników. O pieniądzach w przypadku Włocha się nie mówiło, ale samo postawienie jego nazwiska przy Barcelonie miało istotną wymowę. I niech ktoś powie, że tam by nie pasował.
Łączy ich też mundial, który obejrzą w roli widzów. Z Insigne to już jest pewne i nawet błagalne modlitwy o wycofanie Peru tego nie zmienią. Z Dybalą – wielce prawdopodobne. Jeśli Jorge Sampaoli zabierze gwiazdę Juventusu do Rosji, to raczej w roli ekskluzywnego rezerwowego. Jakiś czas temu, mówiąc, że jest zbyt podobny do Leo Messiego, dlatego razem nie powinni grać i u niego nie będą, sprawił mu komplement i zarazem sprowadził do zera nadzieje na udane mistrzostwa. Dla obu więc bohaterów piątkowego hitu Serie A trampoliną do jeszcze większej kariery jest klub, gdzie nie mogą czuć się niedoceniani.
(…)
CAŁY TEKST MOŻNA ZNALEŹĆ W NOWYM (48/2017) NUMERZE TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA”