Przejdź do treści
Pocztówka z Kopenhagi

Ligi w Europie Liga Europy

Pocztówka z Kopenhagi

Rozłąka Lechii z europejskimi pucharami trwała trzy lata. Ostatnim razem, kiedy Biało-Zieloni rywalizowali na arenie międzynarodowej zmierzyli się z duńskim Broendby. Dziś przypominamy to starcie.





W 2019 roku gdańszczanie rozegrali swój najlepszy sezon w historii. Zdobyli Puchar Polski, a w lidze uplasowali się na trzeciej pozycji, zdobywając drugi brązowy medal. Na początku rozgrywek 2019/20 dołożyli do tego także Superpuchar Polski. Sukcesy na krajowym podwórku dały przepustkę do Europy. Biało-Zieloni swój udział w eliminacjach do LE rozpoczynali dopiero od drugiej rundy (jako zwycięzca PP). W niej trafili na duńskie Broendby – czwartą drużynę Superligaen, która o prawo gry w kwalifikacjach do europejskich pucharów musiała walczyć w barażach (pokonała w finale Randers). Nie był to najgroźniejszy rywal, na jakiego mogła trafić Lechia, ponieważ w grupie zespołów, z którymi los mógł skojarzyć gdańszczan znajdował się także Eintracht Frankfurt.

– Każdy był zdeterminowany, żeby awansować. Wszyscy wiedzieliśmy, że to jest taki mecz, o który się walczy przez cały rok. To również nagroda dla nas, bo możemy się zaprezentować na arenie międzynarodowej. Myślę, że udział w europejskich pucharach to specjalne wyróżnienie. Zarówno dla nas, jak i dla kibiców. – mówi dla „PN” Michał Nalepa, który w Lechii gra od 2017 roku.

Broendby już wtedy było jednak solidną, europejską marką. Współczynnik Skandynawów był prawie dwa razy wyższy od Lechii. Piłkarze z Kopenhagi co sezon przystępowali do meczów międzynarodowych, zdobywali doświadczenie, nierzadko potrafili przejść kilka rund, choć do fazy grupowej nie byli w stanie awansować. Lechia w 2019 roku przystępowała do europejskich pucharów pierwszy raz od 1983 roku i drugi raz w ogóle. Szkoleniowiec Biało-Zielonych Piotr Stokowiec podkreślał jednak, że jego zespół nie zamierza bojaźliwie podchodzić do rywalizacji z Duńczykami.

– Nie czujemy się Kopciuszkiem, który prosi o najniższy wymiar kary. Mamy szacunek do rywala, ale naprawdę chcemy powalczyć. Skończyła się też kurtuazja, bo zamierzamy zagrać z wielką agresywnością, zaangażowaniem i dobrą organizacją oraz pokazać jakość. Musimy zagrać uważnie, ale także odważnie i podejmować ryzyko. – mówił przed pierwszym meczem.

Faktycznie to, o czym mówił trener Lechistów na przedmeczowej konferencji sprawdziło się w trakcie spotkania. Od pierwszego gwizdka w Gdańsku gospodarze wrzucili wysoki bieg, czym zdezorientowani Duńczycy byli wyraźnie zaskoczeni.

– W pierwszym spotkaniu było widać różnicę na naszą korzyść. Ten mecz był naprawdę bardzo dobry w naszym wykonaniu. Nawet ja widziałem z boiska, że Duńczycy nie czują się pewnie na naszym terenie. – komentuje Nalepa. Powiem szczerze, że mieliśmy przeciwnika przeanalizowanego tak, jakbyśmy z nim grali już kilka razy. Rywali nie widzieliśmy praktycznie nigdy na żywo, ale sztab szkoleniowy oglądał ich spotkania, znał mocne i słabe strony każdego piłkarza. Dzięki temu wiedzieliśmy, jak zakładać pressing, jak podchodzić do rywali. Przygotowanie do meczu dało nam trzy lub cztery stuprocentowe sytuacje w tym meczu. – dodaje.

Szybka, nieustępliwa i agresywna gra Biało-Zielonych sprawiała problemy przyjezdnym, którzy popełniali masę indywidualnych błędów. Już po kwadransie gry podopieczni Piotra Stokowca mieli dwie dobre sytuacje do wyjścia na prowadzenie. Bramka padła dziesięć minut później, kiedy karnego na bramkę zamienił Flavio Paixao. Po zmianie stron zawodnicy Broendby potrzebowali co prawda kilkunastu minut na doprowadzenie do wyrównania, ale remisowy stan nie trwał zbyt długo. Dosłownie chwilę po golu na 1:1, gdańszczan na prowadzenie wyprowadził Patryk Lipski. W kolejnych fragmentach obie drużyny miały dogodne sytuacje do strzelenia gola, choć Lechia stworzyła ich sobie więcej. W doliczonym czasie gry Artur Sobiech obił poprzeczkę duńskiej bramki. Ostatecznie skończyło się rezultatem 2:1.

– Mogliśmy już w pierwszym meczu zakończyć tę rywalizację, bo powinniśmy zdobyć ze cztery bramki, a skończyło się na dwóch. – wspomina piłkarz Lechii.

Faktycznie, gospodarze mogli (i powinni) zamknąć temat awansu już w pierwszym spotkaniu. Mimo bardzo dobrej gry, piłkarze Lechii w etapach finalizacji akcji podejmowali często złe decyzje. Gola na swoim koncie powinien mieć Lukas Haraslin, który fatalnie przestrzelił. Na początku spotkania lepiej błąd rywala mógł wykorzystać Flavio, choć strzał Portugalczyka z dużej odległości był tylko lekko niecelny. Kapitan Lechistów miał też dobrą sytuację po zmianie stron, ale jego strzał ponownie był chybiony.

– To było bardzo dobre spotkanie w naszym wykonaniu i szkoda, że wynik nie jest bardziej okazały. Pozostał lekki niedosyt, ale zdajemy sobie sprawę, że za nami tylko pierwsza połowa i wszystko przed nami. Z przebiegu meczu mogę powiedzieć, że nasza gra była lepsza niż wynik, ale nie ma co kręcić nosem. – skomentował na gorąco po spotkaniu Piotr Stokowiec.

Tydzień później nadszedł czas na rewanż. Lechiści polecieli do Kopenhagi z małą zaliczką, więc o obronie wyniku nie mogło być mowy. Trzeba było ponownie zaskoczyć czymś Duńczyków.

– W drugim meczu chcieliśmy zagrać tak samo jak w pierwszym. Mieliśmy jeszcze jeden materiał do tego, żeby przeanalizować przeciwnika. Teoretycznie wiedzieliśmy jeszcze więcej o rywalu, ale tak samo Broendby wiedziało więcej o nas. Wiadomo, że mecze w delegacji są trochę trudniejsze. Kibice też dodają swoje. Jeśli jest fajny doping, my się nakręcamy, na początku mamy dwie lub trzy fajne sytuacje, cały czas idziemy do przodu, to było widać, że przeciwnicy nie byli gotowi na takie przyjęcie. Dzięki temu wyglądaliśmy w pierwszym starciu dużo lepiej. – przyznaje Michał Nalepa. Widać było, że nasi kibice żyli tamtym meczem. Zainteresowanie było duże. To samo na trybunach – cały dół naszego stadionu był zapełniony. Atmosfera na meczu z Broendby była świetna. – dodaje.

Już po pierwszym kwadransie gdańszczanie przegrywali 0:1. Gola dla gospodarzy strzelił znany z boisk Ekstraklasy Paulus Arajuuri. Kilka minut po zmianie stron Broendby prowadziło 2:0. Tym razem Dusana Kuciaka pokonał inny zawodnik znany polskim kibicom – Kamil Wilczek. Biało-Zieloni nie złożyli broni i po jakimś czasie zdobyli bramkę kontaktową, która dawała dogrywkę. Podopieczni Piotra Stokowca nie byli jednak już tak aktywni w ofensywie jak przed siedmioma dniami. O wiele więcej zamieszania robili w tym aspekcie gracze z Danii, którzy stworzyli sobie bardzo dużo sytuacji.

W podstawowym czasie gry nie został wyłoniony zwycięzca, więc potrzebne było dodatkowe 30 minut. Co jednak nie udało się za pierwszym razem, udało się właśnie w dogrywce. Już niecałe 200 sekund po gwizdku gospodarze strzelili gola. Lechia próbowała odpowiedzieć po raz drugi, przez co zbytnio się odsłoniła. Wykorzystali to zawodnicy Broendby, którzy w 118. minucie wyprowadzili zabójczą akcję na 4:1. Tak zakończyła się krótka, choć z pewnością barwna i ekscytująca przygoda gdańszczan w Europie.

– Myślę, że duże znaczenie miał ten pierwszy mecz, w którym dominowaliśmy nad przeciwnikiem, i w którym powinniśmy strzelić więcej goli już w pierwszej połowie. W drugiej też mogliśmy dołożyć jakąś bramkę. Ten dwumecz byłby wówczas rozstrzygnięty na naszą korzyść. Pojechaliśmy do Kopenhagi i tam Broendby już przeważało. To przeciwnik miał więcej sytuacji i ta zaliczka okazała się zbyt mała. Wygraliśmy w Gdańsku jedną bramką, a powinniśmy wygrać kilkoma. – tłumaczy Nalepa. Myślę, że choć ogólny wynik wygląda dla nas bardzo niekorzystnie, to nie możemy zapominać, że doprowadziliśmy do dogrywki i ta rywalizacja miała się rozstrzygnąć po 120 minutach, a nie po 90. Czasami wracam pamięcią do tego meczu i nadal mi szkoda, bo naprawdę to duże doświadczenia, a w kolejnych rundach czekałyby nas kolejne fajne mecze. Czasami, szczególnie w takich meczach, lepiej jest zagrać gorzej i wygrać niż dobrze się zaprezentować i odpaść. Chcemy w tym roku pociągnąć europejską przygodę jak najdłużej. – dodaje.

Obrońcy Lechii zadaliśmy również kilka pytań na temat dzisiejszego meczu z Akademiją Pandew.

Teraz Lechia staje przed kolejnym europejskich wyzwaniem. Przed wami mecz z Akademiją Pandew. Co już wiecie o przeciwniku?
Nasz trener i kierownik byli na stadionie rywala, żeby pokazać nam, jak to wszystko wygląda, żebyśmy nie byli zaskoczeni. Taka stricte piłkarska analiza przeciwnika była dopiero w tym tygodniu, ponieważ trener chciał, żebyśmy przyswoili to sobie na świeżo.

Jakie nastroje dominują w drużynie przed tym starciem?
Bardzo dobre. Byliśmy na obozie, jesteśmy przygotowani do sezonu. Wszyscy czekają, nie możemy się doczekać nowego sezonu, jego atmosfery. Mam nadzieję, że również w dużej części zapełnionego stadionu.

Uważa pan, że teraz Lechia jest lepszym zespołem niż dwa lata temu?
To są inne drużyny. Odmienne zespoły, style gry. Myślę, że ta ekipa z 2019 roku była dobra, ale sądzę, że ta obecna również prezentuje dobry poziom. Ciężko mi to porównywać. Zarówno kilka lat temu, jak i obecnie jesteśmy jednak na tyle mocni, żeby przechodzić kolejne rundy.

Czy zmiany właścicielskie w tle wpływają w jakiś sposób na wasze przygotowania?
Mamy świadomość tego, co się dzieje w klubie. Dochodzą do nas jakieś słuchy. Nie powiem jednak, że ma to na nas jakiś większy wpływ. Trenujemy cały czas tak samo.

Jakub Kowalikowski

Możliwość komentowania została wyłączona.

Najnowsze wydanie tygodnika PN

Nr 50/2024

Nr 50/2024