Po co mi kwiatki, jak wazonu nie mam
– W szatni Legii, choć krótko, byłem najmłodszy, ale ksywkę dostałem Stary. Gdy dołączyłem do drużyny, nie znałem wszystkich po imieniu, w trakcie gierek krzyczałem więc do kolegów: stary, podaj, stary, wyjdź na pozycję. Tak wtedy zostałem Starym, a dziś już nim faktycznie jestem – uśmiecha się Antoni Piechniczek, jeden z najlepszych, zapewne znajdą się tacy, którzy powiedzą, że najlepszy trener w historii polskiej piłki. 3 maja zdobywca trzeciego miejsca z reprezentacją Polski na mistrzostwach świata w 1982 roku skończył 80 lat.
PRZEMYSŁAW PAWLAK
Kiedy to minęło?
Mgnienie oka. Bogu dziękuję, że do osiemdziesiątki dojechałem w miarę zdrowy. Wiadomo, że chciałbym mieć sprawność, jaką miałem kiedyś, czasu jednak nie można oszukać. Wysiadają mi kolana, chodzenie po schodach nie należy do przyjemności, choć daleko mi do tego, żeby w domu jeździć windą. Zrezygnowałem jednak z nart, a towarzyszyły mi przez całe życie. – Antek, masz przed sobą jeszcze kilka lat życia, jeśli nie chcesz ich spędzić na wózku inwalidzkim lub chodząc o lasce, możesz jeździć dalej – przestrzegał lekarz. Zastosowałem się. Pierwszy z życzeniami zadzwonił Grzesio Lato: panie trenerze, próbuję pana dogonić, ale pan mi ciągle ucieka. Ja mam do setki jeszcze 28, a pan już tylko 20 lat. Niesamowite, ale ta rywalizacja jeszcze trochę potrwa.
Co jeszcze przed panem?
Mam troje dzieci, dziewięcioro wnucząt, staram się z nimi rozmawiać, przekonać, że warto mieć w życiu ideę, której należy się poświęcić, że nie mogą być zbyt tolerancyjni wobec siebie, że muszą sobie stawiać wysokie wymagania. Życie to nie jest tylko zabawa.
Nazwisko Piechniczek im pomaga czy przeszkadza?
Lubię rozmawiać z młodymi ludźmi, gdy wnuki odwiedzają nas ze znajomymi, raczej słucham, co mają do powiedzenia o świecie, niż prawię kazania. Generalnie jednak nazwisko Piechniczek częściej mojej rodzinie przeszkadzało, natomiast nie chciałbym publicznie rozprawiać na temat prywatnego życia moich dzieci bądź wnucząt.
Co dziś pana napędza?
Gdy moje słowa nadal zmuszają do refleksji, do dyskusji. Widzę to, gdy jestem zapraszany w roli wykładowcy do Szkoły Trenerów PZPN. To jest moja największa radość – mogę coś przekazać i spotykam się z zainteresowaniem. Nie chodzi o to, żeby ktoś mnie poklepywał po plecach, chodzi o myślenie młodszych ludzi, że czas spędzony ze mną nie jest czasem straconym.
W mediach nie jest jednak pan często wykorzystywany, a przecież potrafi pan popłynąć pod prąd, pewne kwestie wyrazić dosadnie.
Jeszcze kilka lat temu częściej zapraszano mnie do telewizji. Odmawiałem. Przy okazji meczów reprezentacji Polski do studia schodzi się kilku ekspertów, każdy ma po piętnaście sekund, żeby się wypowiedzieć. To ja mam tracić cały dzień na podróż na program i kolejny na powrót, żeby być piętnaście sekund w telewizji? Nie żartujmy. Nie mam parcia na szkło. Mnie tego nie brakuje. W tej materii też trzeba umieć ustąpić miejsca innym. Jak Bóg da, dożyję dziewięćdziesiątki, może dłużej, co leśny dziadek będzie ludziom przed telewizorami cztery litery zawracał.
Niedawno zrobił pan też leśnego dziadka z Leo Messiego. Poniosło się po świecie.
Niezupełnie to miałem na myśli. Żeby obiektywnie ocenić rywalizację Roberta Lewandowskiego z Messim, kontekstem wypowiedzi było starcie w grupie w zbliżających się finałach mistrzostw świata, należałoby cofnąć się o pięć lat, gdy Argentyńczyk był u szczytu formy. Bo z dzisiejszej perspektywy Messi w rywalizacji z Lewandowskim stoi na przegranej pozycji, dla Roberta jest już trochę leśnym dziadkiem. I nie chodzi o wiek Argentyńczyka, ale konkretnie o porównanie z kapitanem reprezentacji Polski. No i faktycznie w kilku językach zaczęto się zastanawiać, co to leśny dziadek znaczy, o co tam jakiemuś frajerowi z Polski chodzi.
Sprawa z Messim pokazała jednak, że pana słowa mają wagę.
Wiem jednak, że częściej goszcząc w mediach, po pierwsze ludziom bym spowszedniał, a po drugie – dopóki trafiałbym w odczucia ogółu, nie byłoby kłopotu, ale gdybym przestrzelił, natychmiast pojawiłyby się komentarze, że się skończyłem, że mędzę jak kaczor po jagodach. Po co mi te kwiatki, jak ja wazonu nie mam?
A media społecznościowe, Twitter, to nie dla pana?
Jeśli już coś mówić, to preferuję, gdy kogoś widać, dlatego lepsza jest telewizja. A takie pisanie… Bulwersuje mnie wykorzystywanie popularności sportowców czy trenerów do wypowiedzi politycznych. Mają prawo, ale czy nie ulegają pewnym sugestiom? Po co tracić sympatię, uznanie dla jednego kontrowersyjnego wpisu?
Pan poszedł w swoim czasie do senatu.
Na posiedzenie dotyczące służby zdrowia przyjechał Zbigniew Religa, legenda polskiej medycyny, wybitny specjalista. I nie został dopuszczony do głosu, bo trwała kolejna walka polityczna. Zagotowałem się, byłem gotowy dolecieć do człowieka, który podjął tę decyzję i zapytać: panie, kto panu dał prawo do obierania głosu temu wielkiemu człowiekowi? To jakby zaprosić Guardiolę na konferencję polskich trenerów i powiedzieć mu, że nie ma po co się wypowiadać, bo nie jest Polakiem. Można się zagotować.
Jest coś, co chciałby pan zrealizować?
Ja Boga proszę o zdrowie. Nic więcej. Cieszę się każdym dniem, mam mnóstwo przyjaciół, rodzinę. Ale na jeszcze jednym temacie mi zależy. Zgromadziłem mnóstwo pamiątek sportowych, trofeów, odznaczeń, bibliotekę książek o tematyce sportowej, która ma dla mnie ogromne znaczenie. Chciałbym, żeby to komuś służyło, żeby nie osiadł na tym kurz. Zastanawiam się czy nie przekazać tego do muzeum, do biblioteki. Nie zabiorę tego ze sobą, a są to rzeczy wartościowe. Dla mnie nawet bardzo.
Nie nudzi się pan?
Nic z tych rzeczy. Zwłaszcza że mocno interesuję się piłką nożną. Oglądam dużo meczów, na zaproszenie PZPN wybrałem się na spotkanie Polska – Szwecja w finale baraży o awans na mundial. Zresztą po meczu postarałem się o numer telefonu do Czesława Michniewicza, zadzwoniłem do selekcjonera, złożyłem gratulacje, zamieniliśmy kilka zdań. Nie była to ostatnia nasza rozmowa. Miło mi, że środowisko jeszcze o mnie pamięta, wcale nierzadko zdarzało się, że pierwszym, bo dzwonił jeszcze przed dziewiątą rano, człowiekiem, który składał mi życzenia był Zbyszek Boniek – w tej materii zawsze miał klasę.
Rada bądź rady dla Michniewicza przed zbliżającym się mundialem?
Trafić z przygotowaniem motorycznym. Mundial w Katarze będzie wyjątkowy, czasu na pracę z zespołem nie będzie właściwie wcale, sztab szkoleniowy musi zadbać, by piłkarze przyjechali na zgrupowanie już przygotowani. Muszą pracować indywidualnie w klubach. Rolą sztabu szkoleniowego jest im w tym pomóc, być może nawet zmusić do podjęcia tego trudu. Natomiast na turnieju zawodnicy muszą być skoncentrowani na meczach, nie na szukaniu nowych klubów. Kto to widział, żeby piłkarz opuszczał zgrupowanie i jechał na testy medyczne czy podpisanie kontraktu? Jeśli oni mają do ciebie interes, niech sami przyjadą. Odradzałbym też transfer Robertowi Lewandowskiemu. Dla Roberta to może być ostatni mundial, nie powinien zmieniać klubu kilka miesięcy przed turniejem. Żadna Barcelona! Przeprowadzka do Hiszpanii wiąże się ze zmianą życia zawodnika i jego rodziny, pojawi się stres, który przekłada się na formę sportową. Co ma teraz, powinien zatrzymać, to jest najlepsza droga dla Roberta do odpowiedniego przygotowania się do mistrzostw świata.
(…)
CAŁY WYWIAD ZNAJDUJE SIĘ W NAJNOWSZYM WYDANIU TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA” (19/2022)