Eintracht Frankfurt rozgromił 4:1 Red Bull Salzburg w ramach 1/16 fazy Ligi Europy. Piłkarze prowadzeni przez Adolfa Huttera bez większych problemów pokonali austriackiego potentata i ze spokojem przystępują do rewanżowego starcia.
Kibice Eintrachtu z pewnością są zadowoleni z postawy swoich ulubieńców. (fot. Reuters)
Od pierwszego gwizdka tureckiego sędziego Aliego Palabyika gra toczyła się pod dyktando gospodarzy. Co szybko zresztą udokumentowali, bowiem już po niespełna upływie kwadransa gry wyszli na prowadzenie.
Almamy Toure bardzo dobrze odnalazł w polu karnym niepilnowanego Daichiego Kamadę, a ten, strzałem w kierunku dalszego słupka, umieścił piłkę w siatce. Kolejnego gola Kamada zaliczył tuż przed przerwą, kiedy to z dziecinna łatwością wykorzystał sytuację sam na sam z bramkarzem.
Osiem minut po rozpoczęciu drugiej odsłony meczu Kamada ustrzelił hat-tricka. To właśnie wtedy atakujący rodem z Kraju Kwitnącej Wiśni precyzyjnym strzałem głową po raz trzeci wpisał się na listę strzelców.
Japończyk najwyraźniej upodobał sobie europejskie rozgrywki. Wcześniej zdobył dublet w grupowej konfrontacji z Arsenalem (2:1), a także raz pokonał golkipera Vitorii Guimaraes. W bieżących rozgrywkach – poza Ligą Europy – Kamada zanotował raptem jedno trafienie.
Trzy minuty później na stadionowym telebimie Commerzbank Areny pod herbem Eintrachtu pojawiła się cyfra cztery. A to wszystko za sprawą Filipa Kosticia. Reprezentant Serbii skutecznie sfinalizował błyskawicznie przeprowadzony kontratak.
Im bliżej końcowego gwizdka, tym większe rozluźnienie w grze „Orłów” dało się zauważyć, co skrzętnie wykorzystali goście z Salzburga, coraz częściej goszcząc pod polem karnym rywali. Efektem tych starań był gol strzelony w 84. minucie. Hee Chan Hwang nie pomylił się wówczas z jedenastu metrów i – tym samym – ustanowił końcowy rezultat spotkania.
Jan Broda