Formalność albo kompromitacja
Albo dopełnimy formalności, albo po raz kolejny się skompromitujemy. W meczu z Estonią reprezentacja Polski nie ma innej drogi.
Teoretycznie powinno być szybko, łatwo i przyjemnie. Estończycy to bowiem najniżej sklasyfikowana reprezentacja spośród wszystkich biorąc udział w barażach (123. miejsce w rankingu FIFA). Bilans ostatnich 10 meczów? 8 porażek i 2 remisy. O awans na Euro są tylko dlatego, że dwa razy ograli San Marino i Maltę, zwyciężając tym samym swoją grupę w dywizji D Ligi Narodów, co dało im przepustkę do barażów.
Jakby tego wszystkiego było mało, podopieczni Thomasa Haberliego na Narodowym wystąpią pod nieobecność swojej największej gwiazdy. 39-letni Konstantin Wasiljew przegrał walkę z kontuzją i znalazł się poza oficjalną kadrą meczową.
Jak na reprezentację aspirującą do bycia w gronie najlepszych na Starym Kontynencie, w idealnym świecie powinniśmy się teraz zastanawiać, czy – z całym szacunkiem – taką Estonię pokonamy 5:0, czy może jednak „tylko” 3:0.
Z drugiej jednak strony zeszłoroczna seria kompromitacji skutecznie tonuje nastroje. Wystarczy przypomnieć sobie o 2:3 w Kiszyniowie, o 1:1 z Mołdawią na Narodowym, o męczarniach z Wyspami Owczymi, o 0:2 z Albanią, o 0:2 z Czechami po dwóch minutach gry.
Nie zmienia to faktu, że zwycięstwo z Estonią to wyłącznie formalność i jednocześnie preludium do finału baraży z Walią lub Finlandią. Nikt przecież nie oczekuje innego scenariusza. W innym przypadku biało-czerwoni po raz kolejny skompromitowaliby się, tym razem niewybaczalnie. Brak awansu na Mistrzostwa Europy byłby smutnym zakończeniem kariery reprezentacyjnej dla Wojciecha Szczęsnego i niewykluczone że również dla Roberta Lewandowskiego. Tak zasłużone pokolenie polskich piłkarzy nie zasługuje na tak marny koniec. A na pewno nie w Warszawie przeciwko Estonii.
jbro, PilkaNozna.pl