Dawno, dawno temu na odległej Islandii
W tym roku Portowcy kwalifikacje do Ligi Konferencji Europy zaczną od starcia z KR Reykjavík. Nie będzie to jednak pierwsze spotkanie Pogoni z islandzką drużyną. 21 lat temu Duma Pomorza dostała od zespołu z krainy ognia i lodu lekcję, którą niektórzy wspominają do dziś.
W 2001 roku Pogoń jako wicemistrz Polski przystępowała do kwalifikacji Pucharu UEFA (dzisiejszej Ligi Europy). Portowcy mieli za sobą świetny sezon, okraszony drugim w historii klubu ligowym srebrem. Projekt Sabriego Bekdasa nabierał realnych kształtów i wydawało się, że Duma Pomorza zacznie regularnie rywalizować o medale w lidze i odważniej pokazywać się w Europie. W drużynie znajdowało się wówczas kilku piłkarzy o znanych i cenionych nazwiskach, m.in. Kazimierz Węgrzyn, Dariusz Dźwigała, Jerzy Podbrożny czy Dariusz Gęsior. Podczas letniego okienka transferowego zespół opuściło jednak paru innych ważnych piłkarzy, takich jak Grzegorz Mielcarski (najlepszy strzelec zespołu w sezonie wicemistrzowskim), Cristiano Brasília czy Radosław Majdan. Exodus kluczowych graczy niejako zapowiedział kolejne plagi trapiące Pogoń. W listopadzie 2001 roku Bekdas zakręcił kurek z pieniędzmi, opuścił Szczecin, a klub musiał radzić sobie z wielkimi długami.
– Z tego co pamiętam, w Pogoni wtedy zaczęło się dziać już gorzej. Odszedł pan Bekdas. Wizja zaczęła się kończyć. Ta porażka w pewnym sensie tylko to przyspieszyła. Wiedzieliśmy, że ten projekt jeszcze dobrze się nie zaczął, a już się skończył. Spodziewaliśmy się czegoś więcej. Myśleliśmy, że potrwa to trochę dłużej. Drużyna czuła, że dzieje się coś złego. Nie dostawaliśmy pieniędzy na czas. Niewątpliwie dało się odczuć, że coś jest z Pogonią nie tak. – wspomina Kazimierz Węgrzyn.
– Na pewno jak są jakieś nieporozumienia, odnośnie na przykład zaległości płacowych, to w jakimś stopniu odbija się to na drużynie. Tym bardziej, że przedtem były bardzo dobre warunki finansowe stworzone przez Sabriego Bekdasa. Przyszły duże nazwiska, powstał zespół, który mógł rywalizować o mistrzostwo Polski. Im dłużej trwała ta gorsza sytuacja, tym nastroje były coraz słabsze. Niektórzy piłkarze odeszli, co pokazało, że wszystko zaczyna się rozpadać. Nie była to fajna sytuacja. – dodaje Dariusz Dźwigała.
Wpierw Pogoń wystąpiła w eliminacjach do Pucharu UEFA. Rywalem szczecinian był Fylkir Reykjavík – zdobywca Pucharu Islandii. Absolutny debiutant w pucharach na papierze wydawał się łatwym przeciwnikiem. Brak doświadczenia w Europie, drużyna półprofesjonalna, nieznani nikomu zawodnicy. Nikt nie wyobrażał sobie innego rezultatu niż zwycięstwo Portowców i pewny awans do kolejnej rundy.
– Przed meczem byliśmy odbierani jako zdecydowany faworyt. W Pogoni zebrali się jedni z najlepszych piłkarzy w kraju. Nowy projekt Sabriego Bekdasa, duże pieniądze. Balonik został napompowany. – opowiada Dźwigała.
Pierwszy mecz był rozgrywany na Islandii. Szczecinianie, mimo kilku osłabień w kadrze (do Reykjavíku nie pojechali kontuzjowani Pawel Drumlak, Robert Dymkowski i Radosław Majdan) udali się jak po swoje i… przegrali 1:2. Po pierwszej połowie gospodarze prowadzili już dwoma bramkami. Gola kontaktowego w 71. minucie strzelił Dariusz Dźwigała, lecz Portowcy nie zdołali wyrównać stanu meczu. Apetyty były na zamknięcie kwestii awansu już po pierwszym spotkaniu, a okazało się, że piłkarze Pogoni na własnym boisku będą walczyli o swoje „być albo nie być” w Pucharze UEFA.
Rewanż odbył się po dwóch tygodniach. Mecz rozpoczął się dla Portowców znakomicie. Już w 7. minucie bramkę z rzutu wolnego zdobył Dariusz Dźwigała. Wynik 1:0 dawał Pogoni awans. Wydawało się, że wicemistrz Polski uniknie blamażu i wyszarpie promocję do następnego etapu kwalifikacji. W doliczonym czasie gry gospodarze stracili jednak gola, który zaprzepaścił ich szanse na podtrzymanie europejskiej przygody. Islandczycy wykorzystali chaos w polu karnym, dzięki czemu uratowali remis, który dawał im historyczny awans. Duma Pomorza już witała się z gąską, ale na koniec została z niczym.
– Myślę, że w dwumeczu byliśmy lepszym zespołem. Sądzę też, że to była jedna z moich większych porażek w pucharach. Wydawało się, że ten zespół będzie spokojnie do przejścia, i że damy sobie z nim radę u siebie, nawet jeśli przegraliśmy na wyjeździe. – przyznaje Kazimierz Węgrzyn.
– Wspominam ten mecz z dozą wielkiego rozczarowania i dużym zawodem. Upłynęło już 20 lat od tego spotkania i teraz to są tylko wspomnienia, ale zaraz po meczu w Szczecinie było uczucie takiego upodlenia, jeśli chodzi o wynik. Generalnie uważam, że rewanż zagraliśmy dobrze, choć mało skutecznie. Stworzyliśmy sobie dużo sytuacji stuprocentowych, lecz w doliczonym czasie gry straciliśmy kuriozalną bramkę z rzutu rożnego. – wspomina Dariusz Dźwigała. Miałem poczucie ogromnego wstydu, zawodu, dosłownie wstydziłem się wyjść na ulicę. W piłce najważniejsze są wyniki, ale my ten drugi mecz zagraliśmy naprawdę nieźle. Wykreowaliśmy sporo sytuacji, których nie potrafiliśmy zamienić na bramki. Po moim golu z rzutu wolnego w 6. minucie mecz dobrze się nam ułożył. Mieliśmy wiele okazji do zamknięcia spotkania. Jak można się czuć po opadnięciu w takim stylu? Słabo. – dodaje.
Trudno tak naprawdę wskazać przyczyny porażki z Fylkirem. Pogoń była lepszym zespołem zarówno na papierze, jak i na samym boisku. Podopieczni Mariusza Kurasa stworzyli sobie mnóstwo sytuacji do strzelenia gola, lecz w całym dwumeczu jedynie dwukrotnie potrafili pokonać bramkarza rywala. Islandczycy natomiast wykorzystali swoje okazje, broniąc szczelnie dostępu do własnej bramki. Kazimierza Węgrzyna i Dariusza Dźwigałę zapytaliśmy wprost, czy Pogoń zlekceważyła niżej notowanego przeciwnika.
– Nie, nie zlekceważyliśmy. Fylkir to była drużyna, która nie grała kombinacyjnego futbolu. To była po prostu długa piłka, walka na każdym metrze boiska. Ich styl pozwolił im wygrać u siebie. My też mieliśmy swoje sytuacje. Nie dopuszczaliśmy do siebie myśli, że nie pokonamy Islandczyków zdecydowanie na własnym terenie. Trochę na własne życzenie nie wygraliśmy tego meczu. Do siebie powinniśmy mieć pretensje. I tak było. – tłumaczy Węgrzyn. Myślę, że przyczyną był może brak doświadczenia w pucharach. Przeciwnik po prostu umiejętnie się bronił, potrafił strzelić gola, a z tego, co kojarzę to wielu sytuacji nie miał. Grając w GKS-ie Katowice, pokonaliśmy Bordeaux, też nie będąc w dwumeczu lepszym zespołem. W sporcie nie zawsze jest tak, że to, co dzieje się na boisku przekłada się na wynik. – dodaje.
– Absolutnie nie. Nie było mowy o lekceważeniu. Nie byliśmy dużo większym faworytem w rywalizacji z Islandczykami. Może po prostu byliśmy odbierani w taki sposób, ale generalnie nasz zespół nie prezentował też nie wiadomo jak wysokiego poziomu. Został dopiero co utworzony, z dobrymi nazwiskami jak na polskie warunki. Nie zgodzę się, że ktokolwiek mógł zlekceważyć ten mecz. W pierwszym spotkaniu nie byliśmy sobą. Nie dominowaliśmy, nie mieliśmy do końca wpływu na poczynania boiskowe. Mecz był szarpany, my próbowaliśmy grać w piłkę, Islandczycy nas kontrowali. W Szczecinie już była pełna dominacja. – przekonuje Dźwigała. Na pewno przyczyną była ta nieskuteczność. Byliśmy dobrze ustawieni, dochodziliśmy do sytuacji, pozostawała kwestia zamknięcia meczu w postaci drugiej czy trzeciej bramki. Islandczycy zdecydowanie się bronili, bardziej przeszkadzali niż próbowali grać. My kreowaliśmy i wyglądało to – moim zdaniem – dobrze. Nawet po tylu latach, kiedy nikt nie pamięta, że graliśmy nieźle, tylko wszyscy pamiętają blamaż w postaci wyniku i odpadnięcia. – kończy.
Dariusz Dźwigała w historii tego dwumeczu zapisał się ustrzeleniem dubletu. Na Islandii zdobył bramkę na 1:2, a w meczu w Szczecinie otworzył wynik. Rezultat rywalizacji z Fylkirem sprawia jednak, że te trafienia mają słodko-gorzki smak.
– Pierwszą bramkę zdobyłem z rzutu karnego na 1:2 w meczu w Reykjavíku. W rewanżu strzeliłem gola bez gwizdka na 1:0 i ten wynik dawał nam awans. Jakbyśmy awansowali, to można by było wspominać, ale w tej sytuacji nikt o moich bramkach nie pamięta. Jest to jakaś satysfakcja, że nadal są to ostatnie trafienia Pogoni w europejskich pucharach. Ja jednak nie patrzę przez pryzmat indywidualnych osiągnięć, tylko całej drużyny. – tłumaczy.
Obu byłych zawodników Pogoni zapytaliśmy o to, jak zapatrują się na dzisiejsze starcie z KR Reykjavík.
– Zupełnie nie znam tego zespołu z Islandii, więc ciężko mi się do niego odnieść. Myślę, że teraz Pogoń jest zespołem ustabilizowanym. Fantastycznie, że w końcu jest nowy stadion. Kibice na pewno czekali na puchary. Zobaczymy, czy przeciwnik będzie na tyle mocny, że Pogoń będzie miała problemy. Trudno mi wskazać faworyta. Myślę, że piłkarze są najbardziej doświadczeni po tym, co przeszli. Mecze pucharowe z poprzedniego sezonu powinny zaprocentować teraz i zaowocować lepszymi wynikami niż wtedy. – twierdzi Kazimierz Węgrzyn.
– Piłka nożna niezwykle się wyrównała. Osobiście nie śledzę piłki islandzkiej. Nie wiem, jaki tam jest poziom, jak te drużyny wyglądają. Myślę, że Pogoń przejdzie dalej. Mam nawet przeczucie, że wszystkie nasze drużyny awansują. Na pewno jednak łatwo nie będzie. Nie będziemy dominować, bo futbol poszedł do przodu, wszyscy robią progres. Teraz w Pogoni jest nowy trener. Jak był Kosta Runjaić, to można było przypuszczać, jak drużyna zagra. Teraz włodarze klubu z Darkiem Adamczukiem postawili na kontynuację tego stylu. Myślę, że Pogoń będzie prowadziła grę w obu spotkaniach. Islandzki futbol, odkąd pamiętam, jest ukierunkowany na szybki atak i stały fragment. Tak właśnie my odpadliśmy z Fylkirem. Na pewno piłkarze Pogoni muszą szybko reagować po stracie piłki, odbudowywać – tak gra teraz cały świat. – tłumaczy Dariusz Dźwigała.
Jakub Kowalikowski