Czy gole zabijają futbol?
Futbol wyobrażam sobie tak, jak wyglądał mecz City z Realem. Z grubsza chodzi mi o to, by napastnicy byli lepsi od obrońców, by zachwycać się ich kunsztem, a nie podziwiać defensorów. Oczywiście, do tego drugiego też jestem zdolny i gotowy jakby co, piłkę kopaną kocha się niezależnie od tego, jakie oblicze ci akurat pokaże. Jednak to, co wyrabiało się na Etihad w zeszły wtorek było esencją moich i pewnie wielu kibiców oczekiwań wobec umiłowanej dyscypliny.
Dałem swym odczuciom wyraz na twitterze (którego na razie nie porzuciłem po nabyciu przez Elona Muska) pisząc: „Niewiarygodnie piękny mecz, arcydzieło sztuki futbolu, tak powinny wyglądać wszystkie. Jak dobrze, że będzie jeszcze rewanż”. Było to szczere wyznanie, ale zarazem, dwa w jednym, celowa prowokacja, obliczona na to, że w komentarzach zaraz odezwą się malkontenci, których potem będę mógł tu zacytować. No więc jedziemy (wszędzie pisownia oryginalna):
„A trenerzy załamani, tak był niechlujny” – pisze Krzysztof Filipek. „xD No, upośledzone granie, wspaniały futbol” – trochę niejasno, ale chyba sceptycznie wyraża się Kamil Pietrzak. „no nie wiem, czy w półfinale powinny grać dwie linie obrony na poziomie okręgówki.” – pyta Piotr Perz. „nie no bez przesady te błędy realu w obronie to ekstraklasa a nie napór City” – irytuje się Michał Szymczyk. „po takich błędach obrońców?? trudno sie z Panem zgodzic” – zapodaje Optymalizacja WLKP (dziękuję za wielką literę, ale jest ona całkiem zbędna). Nawet mój szef w Canal+Sport Michał Kołodziejczyk napisał, rozumiem, że też chcąc wsadzić kij w mrowisko: „W takich towarzyskich meczach bardzo lubię dużo goli, akcja za akcję i że piłkarze nie boją się tak strzelać karnych”.
Tak więc pytanie, czy gole szkodzą futbolowi, z pozoru absurdalne, trzeba jednak po tym widowisku postawić. A odpowiedź brzmi: w nadmiarze na pewno. Jak się okazuje, gdzieś w głębi nas tkwi pogląd, że poważny mecz poważnych zespołów o poważną stawkę nie powinien kończyć się zbyt wysokim wynikiem. 2:1 to góra, po dogrywce 3:2 też może być do przełknięcia, ale nie 4:3 na litość boską! Uważamy tak wszyscy, kwestią jest tylko wyznaczenie granic. Nawet ja, zachwycony rezultatem 4:3 (choć jako kibic wszystkich hiszpańskich drużyn wolałbym 3:4) przy 6:5 już odczuwałbym lekki niesmak, zaś przy 7:7 wyłączyłbym telewizor. A przecież gdyby napastnicy obu zespołów byli trochę bardziej skuteczni, to spokojnie ta jazda bez trzymanki mogła się tak skończyć.
Tak więc zawodowi piłkarze we własnym, dobrze pojętym interesie, powinni pilnować się, żeby nie zdobywać zbyt często bramek rywali. 0:0 nikt nie lubi, 1:0 też nie może być zawsze, generalnie należy strzelać w meczu od dwóch do pięciu, no, może sześciu goli (a siedem to chyba maksymalna granica tolerancji) i wtedy wszyscy będą zadowoleni.
Scenariusz, że w futbolu nagle na porządku dziennym stają się wyniki 8:6, 9:7, 8:8, to dla każdego znawcy i pasjonata dyscypliny prawdziwy senny koszmar; gdyby się istotnie komuś przyśnił, ów obudziłby się z krzykiem. Kilka takich meczów z rzędu i zatęskniłby(m) do porządnego 0:0, niechby nawet po grze bezbarwnej. Na szczęście taki nadmiar nam nie grozi. W dłuższej perspektywie średnia goli na mecz w dowolnych rozgrywkach zawodowców oscyluje między 2 a 3 i tak jeszcze długo pozostanie. Dlatego kiedy zdarzy nam się 4:3, albo nawet i jakieś paranoiczne 6:6, po prostu cieszmy się i nie marudźmy. Jeszcze nie raz przyjdzie nam się nacierpieć razem z Cholo Simeone i jego chłopakami. Nie każdy weekend będzie długi.
LESZEK ORŁOWSKI