Dokładnie piętnaście lat temu – 25 maja 2005 roku rozegrany został jeden z najbardziej pamiętnych meczów w historii futbolu. To właśnie tego dnia AC Milan spotkał się w Stambule z Liverpoolem w wielkim finale Ligi Mistrzów.
Jerzy Dudek był jednym z bohaterów tego pamiętnego finału (fot. Reuters)
Co było dalej? Wydaje się, że jest to historia znana wszystkim kibicom piłki nożnej. Mecz był zapowiadana jako starcie niezwykle wyrównane, w którym trudno wskazać jednoznacznego faworyta. W Stambule już na długo przed pierwszym gwizdkiem kipiało od emocji, jednak chyba nikt nie był gotowy na to co wydarzy się na boisku.
Spotkanie rozpoczęło się zwyczajowo, czyli o godzinie 20:45, a już kilkadziesiąt minut później wydawało się, że jest po wszystkim. Niektórzy kibice nie zdążyli jeszcze zająć swoich miejsc na stadionie, a Milan już prowadził po trafieniu Paolo Maldiniego. Gracze Rafaela Beniteza nie potrafili po tak szybkim ciosie wrócić na właściwe tory i mieli problem z pokazaniem futbolu, dzięki któremu znaleźli się w wielkim finale.
Kiedy pierwsza połowa zbliżała się powoli do końca, Milan wyprowadził dwa kolejne sierpowe i wydawało się, że oto jesteśmy już świadkami brutalnego nokautu, po którym nikt nie podniósłby się z desek. W 39. i 44. minucie do siatki dwukrotnie trafił Hernan Crespo, a na trybunach zaczęła się fiesta sympatyków Rossonerich.
Jak się okazało, rezonu nie stracili również kibice Liverpoolu, którzy podczas przerwy odśpiewali na kilkadziesiąt tysięcy gardeł You’ll Never Walk Alone, czym dodali swoim piłkarzom otuchy przed drugą połową.
Można było zakładać, ze The Reds powalczą o zmniejszenie rozmiarów porażki, ale odrobienie trzech bramek straty przy świetnie dysponowanym rywalu? Taki scenariusz wydawał się niemożliwy. Problem w tym, że to cały czas opowieść o piłce nożnej, gdzie stwierdzenia „nie da się” lub „niemożliwe” nie mają racji bytu.
Wystarczyło bowiem zaledwie sześć minut (!), by Liverpool odpowiedział z pełną mocą. W 54. minucie sygnał do odrabiania strat dał Steven Gerrard, kilka chwil później The Reds złapali kontakt dzięki trafieniu Vladimira Smicera, a do remisu doprowadził Xabi Alonso i cała zabawa w Stambule zaczęła się od początku.
Piłkarze Milanu byli początkowo sparaliżowani tym co się stało, jednak w regulaminowym czasie gry kolejne gole już nie padły. Sędzia musiał więc zarządzić dogrywkę, w której w buty bohatera wszedł Jerzy Dudek. Reprezentant Polski zapisał na swoim koncie kilka znakomitych interwencji, a do legendy przeszła jego podwójna obrona strzałów Andrija Szewczenki z odległości kilku metrów. To właśnie wtedy po włoskiej stronie coś pękło, a znajdujący się w transie Dudek czekał na konkurs rzutów karnych.
Podczas serii jedenastek polski golkiper szalał na linii bramkowej, przy okazji każdego strzału „tańcząc” przed rywalem. Efekt był taki, że gracze Milanu nie wykorzystali trzech rzutów karnych, a o losach meczu zadecydował ostatni strzał Szewczenki, który Jerzy Dudek odbił w świetnym stylu po czym pobiegł wpaść swoim kolegom w ramiona.
Liverpool wrócił z dalekiej podróży, a Jerzy Dudek został trzecim Polakiem po Józefie Młynarczyku i Zbigniewie Bońku, który wywalczył najważniejsze europejskie trofeum (później do tego grona dołączył Tomasz Kuszczak jako rezerwowy Manchesteru United).
Cóż można więcej napisać? Warto to przeżyć jeszcze raz.