Kiedy w sierpniu przedłużał kontrakt, charakterystycznym basem, z perlistym uśmiechem i ujmującą lat opalenizną zapewniał, że jego Italia sprawi niespodziankę na mundialu. I sprawiła, tyle że sensację i pół roku przed mundialem. Opalenizna zbladła, głos uwiązł w gardle, uśmiech zniknął, a wraz z nim Gian Piero Ventura – jednogłośnie najgorszy selekcjoner w historii reprezentacji Włoch.
TOMASZ LIPIŃSKI
Równo z gwizdkiem sędziego Antonio Lahoza, na którym nikt nie miał siły wyżywać się za niepodyktowane za i przeciw rzuty karne, mikrofony rozgrzały się do czerwoności, a w ich tle klawiatury. W studiach stacji telewizyjnych i radiowych, a we Włoszech jednych i drugich jest nie do wyobrażenia wiele, wszyscy używali sobie ile wlezie na selekcjonerze. Nazajutrz gazety zapłonęły złością, a jeśli redaktorom nie wypadało wprost zionąć nienawiścią, to chętnie oddawali łamy tym bez skrupułów i hamulców.
(…)
RÓŻNICA W TRENERZE
Jeśli będą was starali się przekonywać, że dobra drużyna poradzi sobie bez trenera i że jego rola jest przeceniana, to kręćcie stanowczo głowami i odwołajcie się do przykładu Italii Anno Domini 2017. I zestawcie Venturę z jego poprzednikiem.
Antonio Conte zakończył dwuletnią misję 2 lipca 2016 roku w składzie: Buffon – De Sciglio, Barzagli, Bonucci, Chiellini – Florenzi, Sturaro, Parolo, Giaccherini – Eder, Pelle. Czy to był personalnie lepszy zespół od tego, który bezbramkowo zremisował ze Szwecją: Buffon – Barzagli, Bonucci, Chiellini – Candreva, Parolo, Jorginho, Florenzi, Darmian – Immobile, Gabbiadini? Różnice oczywiście są, ale nie w jakości. I tam, i tu poruszamy się w obszarze raczej średnich standardów europejskich. Różnicę zrobił selekcjoner. Conte z tej materii uszył piękny garnitur, który zadał szyku Belgii, Hiszpanii i z którego cały kraj był dumny, a po porażce w ćwierćfinale z Niemcami w rzutach karnych dziennikarze i kibice na zmianę płakali i dziękowali. „Ciao, bella Italia” wyglądało inaczej niż „Do roboty” ze zdjęciami reprezentantów naokoło wbijanej w ziemię łopaty.
Conte miał swój pomysł, ale nie trzymał się go sztywno. Potrafił czymś zaskoczyć. Przeciętni pod jego ręką stawali się dobrzy, a dobrzy – bardzo dobrzy. Świetnie zarządzał grupą, czuł jej puls. Entuzjazmem, żywiołowością i sportową złością zarażał podopiecznych, którzy go kochali. Kibice przynajmniej szanowali. Ventura od początku nie przekonywał, z czasem coraz bardziej irytował. Patrzyło się na jego reprezentację w październikowych meczach z Macedonią i Albanią, w pierwszym barażu w Solnie i nie wierzyło własnym oczom, że do takiego poziomu zjechała ta, która dopiero w 18 rzucie karnym oddała miejsce w pierwszej czwórce Euro 2016. Cisnęło się na usta pytanie: dlaczego w ogóle padło na Venturę?
Wszyscy lepsi byli zajęci. Natomiast on był wolny i jako trener z kilkudziesięcioletnim doświadczeniem, sprawdzony nauczyciel futbolu, wydawał się w tamtym momencie w miarę racjonalnym wyborem. Dzięki niemu na szersze wody w futbolu klubowym wypłynęli Leonardo Bonucci, Matteo Darmian, Ciro Immobile i Andrea Belotti, by poprzestać na tych czterech nazwiskach. Jednak na reprezentacyjnym oceanie profesor Ventura nie okazał się tak skuteczny i pierwszy utonął.
(…)
CAŁY TEKST MOŻNA ZNALEŹĆ W NOWYM (47/2017) NUMERZE TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA”