W poszukiwaniu stylu [FELIETON]
Wreszcie poznaliśmy nowy kształt kadry biało-czerwonej. Rewolucji nie ma, choć kilka nazwisk jest nowych i ciekawych. Fernando Santos nie zszokował opinii publicznej, lecz akurat rezygnacji z Krychowiaka mało kto się spodziewał.
Niejednemu brakować będzie Kownackiego lub Wieteski (co nie znaczy, że nie pojawią się na kolejnych zgrupowaniach), wielu uzna za zbyt skromny udział Ekstraklasy w kadrze, choć selekcjoner nie ukrywa przecież, że najbardziej w polskiej lidze do gustu przypadła mu atmosfera na trybunach…
Z pewnością na otwarcie mamy problemy kadrowe, wielu reprezentantów jest pod formą, kontuzjowanych albo przyspawanych do klubowych ławek. Czesi mają też ból głowy, bo brakuje im Schicka. Generalnie to brakuje im gwiazd, lecz jako zespół zdają się być tradycyjnie niebezpieczni bardziej przewidywalni, sprawiają może nawet solidniejsze wrażenie przynajmniej na etapie przedmeczowych dywagacji. I oby na dywagacjach się skończyło. Niemniej dawno nie było takich kwalifikacji, by na starcie grać dwa mecze z drużynami niżej notowanymi, ale jednocześnie najgroźniejszymi rywalami w grupie, więc wygrana z nimi może ustawić całe eliminacje.
***
Euro już jest pękate jak tłusta kura. Mundial nie chce być gorszy, a właściwie to chce być lepszy. Klamka zapadła w Rwandzie. Po pierwsze – ale to był pewnik – dalej sternikiem światowego futbolu będzie Gianni Infantino. To była formalność. Szwajcar naplótł jak zwykle przy okazji mnóstwo bzdur i w sumie nie wiadomo, czy kieruje nim niebotyczny narcyzm czy po prostu ględzi bez sensu. Natomiast najważniejsza sprawa jest taka, że Rada FIFA klepnęła mundial w 2026 roku mierzony 104(!) meczami z udziałem 48 drużyn (ale tylko 16 z Europy) podzielonych na 12 grup, z których do 1/16 finału awansują dwie najlepsze drużyny z każdej czterozespołowej formacji oraz osiem najlepszych z trzecich miejsc. Ładny tytuł znalazłem w „Rzeczpospolitej”, mianowicie: „Mundial. Inflacja emocji”. Pewnie też, lecz nikt nie powinien mieć wątpliwości, że za wszystkim stoi inna inflacja – ta nakręcająca fifowską żądzę pieniądza. Chciałoby się napisać, że to kolejny, tym razem blisko półtoramiesięczny, koszmarek made by FIFA, ale ponieważ to właśnie MUNDIAL, najwybitniejsza ze sportowych imprez, lepiej zachować ostrożność. Prawda jest taka, że przełkniemy wszystko, a niewykluczone, że pokochamy go tak jak stare mistrzostwa.
Na pewno nie pokochają właściciele klubów. Już zresztą ich europejskie stowarzyszenie (ECA) mocno protestuje. Na nic te skargi, nic nie zdziałają. Co więcej, dla piłki klubowej szykuje się kolejny „pasztet”. Gianni et consortes pomajstrowali przy – co do tego chyba zgoda – kompletnie nieciekawej do tej pory imprezie, mianowicie Klubowych Mistrzostwach Świata, które od 2025 roku rozgrywane będą rzadziej, bo co cztery lata (uff!), ale niestety z udziałem aż 32 drużyn, w tym 12 z Europy…
***
Zmarł Ryszard Niemiec. Jego „PRETEKSTÓW” zabrakło już przed tygodniem, dał znać, że nie napisze, bo kiepsko się czuje. Dla nas był to sygnał, że naprawdę kiepsko musi się czuć, bo do swoich obowiązków redakcyjnych podchodził zawsze niezwykle poważnie. Mieliśmy nadzieję wszakże, że nie czuje się aż tak źle… Dopiero zatem w tym numerze zostawiamy puste miejsce, mając – niestety – pewność, że już nie wróci na swoją kolumnę. Gdy dziś o tym myślę, wydaje mi się niebywałe, by 84-letni mężczyzna wciąż imponował taką zawodową żywotnością, jasnością umysłu, błyskotliwością tworzonych, niemal do samego końca, tekstów. Tekstów zawsze pisanych na czas (mimo że choroba towarzyszyła mu od dawna), tekstów czystych, niewymagających specjalnej i głębokiej obróbki. Taka zresztą byłaby nie na miejscu. Czasem pytali mnie znajomi z innych redakcji, po co wam ten Niemiec z jego przemyśleniami i tym dziwnym, takim „barokowym” stylem pisania? Nie rozumiałem tego. Nie dość, że miał własne, często pod prąd, spojrzenie na wiele spraw, to miał właśnie ów styl – bogaty, zdobny, ale lekki. Jednemu się podobał, drugiemu nie, ale był – jakiś i wyrazisty. Czytając felietony Ryszarda Niemca – te ostatnie lub sprzed 20, 30 lat – nie musiałem zerkać na nazwisko autora. Wiedziałem spod czyjego pióra wyszły. Tak jak nie musiałem sprawdzać czy Janusz Atlas podpisany jest pod tekstem, który czytam, bo miałem pewność, że to musi być jego tekst. Dziś już takich „stylowców” nie ma albo jest ich niewielu. Na pewno zaś coraz mniej takich, którzy mocno własnego stylu szukają. Nie tylko na boisku.
ZBIGNIEW MUCHA