Przejdź do treści
Traumatyczny rok Borussii Dortmund

Ligi w Europie Bundesliga

Traumatyczny rok Borussii Dortmund

Jeszcze w maju Borussia Dortmund była o krok od zdobycia mistrzostwa Niemiec. Teraz celem jest już tylko awans do przyszłorocznej Ligi Mistrzów – i tak mocno zagrożony. Mimo półrocznej wyraźnej degrengolady władze BVB są spokojne i pewne siebie. Dalej grają według ustalonego wcześniej planu, chociaż ten aż prosi się o drastyczną modyfikację i adaptację do nowych warunków.



Rok 2023 był prawdziwym rollercoasterem dla Borussii i jej kibiców. Niestety, od czasu majowego spotkania z Mainz, które kosztowało klub mistrzostwo kraju, czarno-żółte wagoniki wciąż jadą w dół. Cała społeczność BVB z ulgą patrzyła na wskazówki zegara podczas sylwestrowej nocy, odliczając kolejne minuty do nowego roku. Przecież 2024 nie może być gorszy od poprzedniego. Ostatnie pół roku stało pod znakiem ciągłego gdybania. Co by było gdyby na finiszu Bundesligi Sebastien Haller wykorzystał rzut karny? Co by było gdyby Edin Terzic odszedł już w lato? Co by było gdyby nie dostał później absurdalnej władzy przy transferach? I wreszcie co by było gdyby Hans-Joachim Watzke wraz z Matthiasem Sammerem potrafili przyznać się do porażki i podjęli wreszcie męską decyzję?

Stan na początek stycznia jest taki, że Borussia jest kolosem na glinianych nogach i to takim, że wystarczy mocniejszy przypływ by glina zamieniła się w błoto. Terzic fundamentalnie pomylił się twierdząc, że doświadczenie utraconego mistrzostwa wzmocni drużynę. Forma sportowa to jedno, forma organizacyjna to drugie, ale to współzależny system, w którym obie te kwestie nie mogą istnieć bez siebie. Czy Borussię stać na definitywne zamknięcie ubiegłego roku i rozpoczęcie nowego z czystą kartą bez obciążeń? Nie. A przynajmniej nie będzie to takie proste.

KRÓL JEST NAGI

Jeszcze w październiku Terzic apelował, że mottem Borussii powinno być „więcej sukcesu a mniej seksapilu”, zaś gra powinna stać się bardziej pragmatyczna. Okazało się, że w Zagłębiu Ruhry zabrakło jednego i drugiego.

Piąte miejsce w ligowej tabeli po jesieni i aż sześciopunktowa strata do Lipska to skandal przez duże S. Dość symboliczne, że rok skończył się remisem z Mainz zataczając koło beznadziei. Jedyne co funkcjonowało to bramkarz Gregor Kobel, bez którego BVB mogłaby pałętać się gdzieś w drugiej połówce tabeli. Z jednej strony to szokująco zła postawa wicemistrza, ale z drugiej gdy przypatrzymy się wewnętrznym problemom jakie targają tym zespołem od dawna, niespodzianką być nie może. Tankując złe paliwo, samochód przejedzie może jakiś odcinek, ale na dłuższą metę się rozkraczy i trzeba dzwonić po pomoc drogową.

Problem jednak zaczyna się wtedy gdy wezwana pomoc odpowie, że przecież nic się nie stało, że faktycznie może i coś szwankuje, ale proszę próbować do skutku – ewentualnie wziąć auto na barana. W rozwiązaniu każdego problemu najważniejsze jest jego odpowiednie zdiagnozowanie, a problemem Borussii jest niewątpliwie Terzic. Początkowo jego historia przypominała jako żywo los kopciuszka. Lokalny bohater, człowiek z ludu, kibic z Suedtribune. Chciano w nim widzieć nowego Juergena Kloppa. Ale okres ochronny się skończył i nie pomogą już łzy przed trybuną czy znajomość klubowego hymnu. Na dłuższą metę niedostatki w warsztacie są zbyt duże by to kontynuować. Jest to jasne dla kibiców, dla ekspertów i zwłaszcza dla piłkarzy. Tylko nie dla wierchuszki, która na złość mamie odmrozi sobie uszy, ale czapki nie założy.

Na walnym zgromadzeniu Watzke atakował media, które według niego chcą zniszczyć klub byle tylko się to lepiej klikało. – Zawsze proszę o analityczną perspektywę – grzmiał. Od dawna populizm jest jego najlepszym przyjacielem. Po szesnastu meczach BVB ma o jeden punkt mniej niż w zeszłym sezonie o tej samej porze. Wtedy strata do czwartego miejsca dającego grę w LM wynosiła zaledwie cztery punkty. Ostatni raz Borussia wygrała tylko siedem spotkań siedem lat temu, a w ostatnich szesnastu latach tylko raz straciła więcej niż 25 bramek. W drugiej połowie rundy jesiennej gorzej punktowały tylko Koeln, Union i Darmstadt, a gorszą defensywę miał jedynie beniaminek Darmstadt. Awans z grupy śmierci w Lidze Mistrzów i to z pierwszego miejsca jest ledwie listkiem figowym. Godnym uwagi i zasługującym na pochwały, ale dobitnie pokazującym, że Borussia jest zespołem dwóch twarzy. Zupełnie jakby wzorem Harveya Denta z komiksowego uniwersum DC, Terzic rzucał przed każdym meczem monetę determinującą dalsze losy. 

Problemy w grze BVB są stałe i zaczynają się, gdy przeciwnik mocniej naciska. Dortmund nie umie znaleźć sposobu na kontratak. Gdy rywal siądzie na nim od początku, gra staje się nieregularna, niepewna i zdecydowanie za często kończy się na długich piłkach w stronę Fuellkruga. Im intensywniej gra przeciwnik, tym bardziej niekomfortowo czuje się Borussia. Przecież do jej składu dołączyli piłkarze o rzekomo większej mentalności i agresji.

Plan BVB nie opiera się na wyćwiczonych i skoordynowanych ruchach, lecz na indywidualizmach. Jeżeli jednak Brandt, Malen, Adeyemi czy Gittens nie zdołają się uwolnić od presji rywala to momentalnie brakuje głębi. Liczba strat i prostych błędów jest w tym sezonie zatrważająca. Brakuje liderów i choć nie można wszystkiego zwalić na Terzica, to jednak on to firmuje. Wielokrotnie ustawiając zespół zbyt defensywnie podpisywał wyrok właśnie na niego. Miarka się jednak przebrała nawet w szatni. W końcu ktoś miał odwagę wprost powiedzieć, że król jest nagi.

BUNT NA POKŁADZIE

Z końcem ubiegłego roku do mediów przedostały się kolejne szokujące wręcz szczegóły z szatni Borussii. Atmosfera na linii Terzic – piłkarze psuła się od dawna. Zawodnicy próbowali przekonać trenera, że jego często ultradefensywna taktyka jest błędna. Szkoleniowiec jednak udawał, że nie wie o co chodzi. Fuellkrug w pewnym momencie nie wytrzymał i wylał swoje żale w jednym z wywiadów. Co zrobiła Borussia? Wydała oświadczenie, że miał on na myśli drużynę, a nie szkoleniowca.

To nie koniec absurdów. Grupa piłkarzy, której przewodził Marco Reus, widząc brak reakcji ze strony Terzica udała się bezpośrednio do Watzkego, żeby ten zareagował, bo dalsza współpraca nie ma sensu. Nie dość, że ich zignorował, to błyskawicznie poinformował media, iż nikogo u niego nie było… Najbardziej poszkodowany w tym wszystkim został Reus, którego uznając za prowodyra buntu, Terzic posadził na ławce w ostatnim meczu. Iść na otwartą wojnę z największą obecnie klubową legendą? To tylko świadczy o tym jaką pozycję ma mimo wszystko trener w klubie i jak bardzo nie do ruszenia się czuje. Przypomnijmy tylko, że wcześniej pracę stracił Slaven Stanic – asystent Sebastiana Kehla, który nie dogadywał się z Terzicem.

Po meczu z Mainz media obiegła wiadomość, że odbędzie się spotkanie kryzysowe by zastanowić się nad przyszłością zespołu i powziąć sensowne kroki. Widok pustego miejsca w loży na Westfalenstadion jeszcze przed końcowym gwizdkiem był symboliczny. To był idealny moment by wreszcie przeciąć pępowinę, zdjąć parasol ochronny z trenera i wypuścić go z gniazda. Bo to nie tak, że na rynku brakuje fachowców z odpowiednim nazwiskiem i niezbędnym doświadczeniem. Tymczasem Aki Watzke przyznał wprawdzie, że pewne problemy istnieją, ale Terzic dostał kolejną już szansę by to poskładać. Nie po to przecież hodował swojego protegowanego, żeby się teraz go pozbywać. A że nie podoba się to innym? Tym gorzej dla nich. Watzke, który przez lata zbudował sobie w Dortmundzie pomnik robi teraz wszystko by stał się on miejscem odwiedzanym podczas spacerów z psami. Jest owładnięty obsesją, żeby wszystko zostało w rodzinie, a za losy Borussii odpowiadał ktoś z szerokiego grona „Borussen”. O czym świadczy jego kolejny ruch, którego nie przewidziałby nawet Nostradamus…

WE WŁASNYM SOSIE

O ile przyszłość Terzica nie była na wspomnianym spotkaniu ani przez minutę przedmiotem debaty, to było jasne, że musi diametralnie poprawić się jego współpraca z piłkarzami. Potrzeba ponownego impulsu, który pozwoli zakopać topór wojenny. Dlatego do klubu w roli asystentów sprowadzono z powrotem Nuriego Sahina i Svena Bendera. Tego nikt by chyba nie wymyślił. Podobno sam Terzic nalegał by zapewnić mu doświadczonego pomocnika, bo jest świadomy, że jeszcze musi się dużo nauczyć. Tyle że to jest kolejne zagranie skrajnie populistyczne. Sahin ma być tym doświadczonym asystentem? Urodzony w Niemczech Turek trenerską karierę rozpoczął ledwie dwa lata temu i w tureckiej lidze wcale nie radził sobie wybitnie. Może zadbać o atmosferę i tyle – co do tego można się zgodzić.

Powrót obu ikon BVB może też przynajmniej na chwilę ułagodzić kibiców. Wszak z Hummelsem czy Reusem, Sahin zna się jeszcze z boiska, podobnie jak z Kehlem. Dyrektor sportowy znajduje się obecnie na najgorętszym stołku. Przedłużenie wygasającego w 2025 roku kontraktu stoi pod wielkim znakiem zapytania i na dobrą sprawę ma tylko jedno zimowe okienko by się wykazać. Najwyraźniej Watzke naprawdę uwierzył, że to wina Kehla, iż Terzic mieszał mu się w lecie w transfery i miał lepsze pomysły. Na razie Kehl pracuje nad powrotem Ja- dona Sancho, przynajmniej na wypożyczenie.

Dla Terzica osoba Sahina może okazać się wielkim problemem. Im gorzej będzie mu szło, tym pozycja asystenta może rosnąć, także w szatni. Zwłaszcza że pojawiły się plotki o tym, że Sahin miałby faktycznie być szykowany na następcę, który ewentualnie może wskoczyć za kierownicę nawet już w trakcie sezonu. Terzic z myśliwego może stać się więc zwierzyną i poczuć na własnej skórze to, co swego czasu odczuwał Marco Rose. Ale ponownie jest to rozwiązanie stricte „czarno-żółte”. Bo czy Nuri Sahin ma naprawdę najlepsze kwalifikacje, żeby lepiej rozwinąć Borussię niż Terzic? Dla Watzkego najwyraźniej najważniejsze jest, że jako alternatywę znowu ma swojego człowieka. Co by nie mówić to 2024 rok zapowiada się w BVB równie ciekawie jak poprzedni.

MACIEJ IWANOW

TEKST UKAZAŁ SIĘ W NAJNOWSZYM WYDANIU TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA” (2/2024)

Możliwość komentowania została wyłączona.

Najnowsze wydanie tygodnika PN

Nr 50/2024

Nr 50/2024