Roman Kołtoń żegna Franciszka Smudę: Muzyka musi grać!
Kazik kochał piłkę, tak jak i ja kocham – usłyszałem od Franciszka Smudy wiele lat temu, gdy szykowałem książkę o Kazimierzu Deynie. Jego życie o tym zaświadcza, kochał piłkę. Nawet walcząc ze śmiertelną chorobą, nie tracił pasji do futbolu, o czym przekonałem się, gdy dzwonił do mnie na początku czerwca.
Roman Kołtoń
Fot. Piotr Kucza/400mm.pl
Dziś wiem – chciał się pożegnać. Pamiętacie? Napisałem tekst pełen emocji, wierząc, że za chwilę się spotkamy, a nie tylko będziemy rozmawiać przez telefon. Odszedł 18 sierpnia 2024 roku…
Historia rodziny
Franz to dziecko pogranicza. Ślązak. Przed II wojną światową Lubomia leżała w Rzeczpospolitej, ale była na granicy z Czechami i Niemcami. W październiku 1939 roku tereny zostały włączone do Rzeszy. Kto chciał zostać, musiał podpisać volkslistę. Dziadek Franciszek był uczestnikiem Powstań Śląskich. Tata Gerhard podpisał volkslistę, co zresztą zalecał Ślązakom rząd na uchodźstwie. Gerhard w trakcie wojny został wcielony do Wehrmachtu. Walczył pod Monte Cassino. Przeszedł na stronę Armii Andersa. Wrócił do Polski, gdzie był maszynistą.
Imię w PRL-u musiał zmienić na Gerard. W 1948 roku przyszedł na świat Franciszek, który pokochał futbol. Zainspirował go dziadek, pasjonat piłki. Zaczął treningi w Unii Racibórz, skąd do domu w Lubomi biegał. Nie było połączenia autobusowego po niektórych meczach czy treningach. I nie pozostawało nic innego, jak kilkukilometrowy marszobieg.
Utrata wszystkiego
– Jak to się stało, że zostałeś trenerem? – pytam kiedyś Franza przy kawie. – Na trenera namaścił mnie sam Dettmar Cramer, wybitny szkoleniowiec, który swego czasu prowadził Bayern Monachium. Widząc, jak dyskutuję o piłce, będąc kapitanem San Jose Earthquakes, prorokował, że spełnię się właśnie w zawodzenie trenera.
Gdy w 1983 roku okazuje się, że Smuda stracił wszystko, co zarobił w czasie kariery piłkarskiej, nie załamuje się. To opowieść o charakterze człowieka, który później potrafił natchnąć drużyny, aby wracały zza światów. – Byłem w szoku, gdy okazało się, że nie mam grosza przy duszy. Nawet centa czy feniga, bo wtedy mieszkałem w mojej kochanej Norymberdze. Chodziłem całą noc po rynku. Piłem wodę i dalej chodziłem. Później czytałem, że piłem alkohol, ale to nieprawda. Aby wyładować emocje, chodziłem i chodziłem. Po interesach z Miodońskim nie zostało mi dosłownie nic. Wynajmowałem pusty lokal, bo nie stać mnie było na zakup nawet najpotrzebniejszych mebli.
Kariera malarska
To właśnie wtedy zatrudnił się jako malarz. – Najpierw malowałem fasady domów, później mieszkania. Nauczyłem się tapetować. Szybko doszedłem do wprawy i zacząłem otrzymywać dodatkowe zlecenia. Najpierw pracowałem oficjalnie, a później od dwudziestej do pierwszej czy drugiej w nocy na czarno. Nie pracowałem popołudniami, gdyż trenowałem VfB Coburg. Wiedziałem, że kiedyś będę związany z piłką, a nie pędzlem. Przeżycia takie, jak wyrzucenie z klubu czy bankructwo finansowe, zahartowały mnie. Kiedyś byłem w stanie rozpłakać się nad losem człowieka. Teraz wiem, że nie można pobłażać. Jestem zimny w stosunku do piłkarzy. Kiedy czasami narzekają, chce mi się śmiać. Nie wiedzą co to nieszczęście czy problemy.
To słowa. Bo w rzeczywistości kochał piłkarzy, tych, którzy szli za nim. Ale i potrafił ich rugać. Nie wahał się mówić, że „drewno” o jednym czy drugim. Mirosław Szymkowiak kiedyś opowiadał, że gdy nie wracał na własną połowę, Franz beształ go niemiłosiernie. – Bałem się Smudy. Raz dostałem nawet bidonem – wspominał. Jednak przyznał zarazem: – Zanim zacząłem pracę z Franzem, byłem zielony taktycznie. Zielony! Nie wiedziałem, gdzie biegać, więc biegałem wszędzie.
Legenda
Smuda na początku lat dziewięćdziesiątych przyjechał do Polski z jasną wizją futbolu. Mimo że sam był topornym obrońcą, kochał, jak jego drużyny przejmowały inicjatywę. Wprowadził trening interwałowy. I pressing! I zapisał kawał historii polskiej piłki z Widzewem, Wisłą czy Lechem! Był jednym z najwybitniejszych polskich trenerów wszech czasów.
Franz, żegnaj! Byłeś częścią mojej dziennikarskiej, życiowej historii. Zawsze z sympatią. – Muzyka musi grać! – ileż razy to słyszałem. I ileż razy zagrała tak, że kibice wspominają do dziś.
Franciszek Smuda to jeden z moich ulubionych trenerów. Z przyjemnością się oglądało mecze drużyn prowadzone przez popularnego FRANZA w Ekstraklasie np. Stali M. Widzewa Wisły K. czy Lecha.
Odpoczywaj w pokoju MISTRZU, bywało że na mecze extrakasy szedłem tylko z jego powodu, niesamowity czlowiek