To niewiarygodne, ale 90 minut meczu z Meksykiem sprawiło, że niemiecki futbol zatrząsł się w posadach. Konstrukt, który stawiano z pietyzmem przez lata, zaczął się chwiać. Niemcy znaleźli się nagle w sytuacji sobie nieznanej i to wystarczyło, by w powietrzu zaczął się unosić zapach napalmu.
TOMASZ URBAN, KOMENTATOR ELEVEN
W prasie i w mediach zaczęto kontestować niemal wszystko. Cała masa byłych mistrzów świata z wielkimi nazwiskami biła publicznie w drużynę niczym w bęben. Ilkay Guendogan i Mesut Oezil odsądzani byli od czci i wiary za zdjęcie z tureckim dyktatorem Recepem Erdoganem. Ten drugi na dodatek fatalnie zaprezentował się w meczu i musiał stawić czoło przygniatającej wręcz fali krytyki. Zastanawiano się, czy Manuel Neuer nie mógł zrobić czegoś więcej przy golu Hirvinga Lozano, czy Joshua Kimmich musiał grać tak wysoko (i czemu przy akcji bramkowej biegł na własną połowę wolniej niż sędzia główny), czy Sami Khedira daje zespołowi cokolwiek konstruktywnego i czy Julian Draxler na pewno jest w lepszej formie niż Marco Reus. Poczytna „Sueddeutsche Zeitung” doczepiła się nawet do mającego absolutnie nienaruszalny status w drużynie Toniego Kroosa, pisząc, że Kroos to artysta z piłką przy nodze i obibok, kiedy jej nie posiada. Niby oczywistość, która wielu niemieckim kibicom często przychodzi na myśl, a jednocześnie jednak coś, czego nikt wcześniej w tak otwartej formie nie odważył się wygłosić.
W OBLICZU REWOLUCJI
Nastroje przed meczem ze Szwecją były wręcz rewolucyjne, a oliwy do ognia dolewały pogłoski o podziałach w drużynie, co zresztą potwierdził między wierszami Thomas Mueller na jednej z konferencji. „Bild” pisał, że gra idzie nie tylko o wyjście z grupy, ale też o przyszłość Joachima Loewa. A ten zaryzykował. Odkąd Oezil trafił do kadry, na wielkich turniejach zawsze zaczynał u Jogiego mecze w podstawowej jedenastce. W najważniejszym momencie Loew miał jednak odwagę posadzić ulubieńca na ławce. Nikt też nie spodziewał się obecności w wyjściowym zestawieniu Sebastiana Rudego, choć akurat ten wybór dało się obronić merytorycznie, bo jak mówił przed meczem Philipp Lahm, Rudy dobrze pasował w tym meczu do gry w parze z Kroosem, ponieważ obaj dobrze czują się w grze z piłką przy nodze i nie grają za wysoko. Rezerwowy Bayernu miał w założeniu wspomagać cyrkulację piłki w środkowej strefie, nawet kosztem balansu między ofensywą a defensywą, o którym tak dużo w Niemczech mówiło się po meczu z Meksykiem. Presja, jaką Niemcy sami na siebie nałożyli przed tym meczem, była potężna.
Ale jeśli ktoś miał ją wytrzymać, to właśnie oni. Leo Beenhakker powiedział kiedyś, że wygranej z Niemcami możesz być pewien dopiero wtedy, gdy siedzą już spakowani w autobusie. Od 1986 roku tylko raz trafił się turniej rangi mistrzowskiej, w którym nie przesądzili losów jakiegoś meczu w ostatnich 10 minutach – mundial w Stanach Zjednoczonych w 1994 roku. W meczu ze Szwedami wystawili swoich kibiców na ciężką próbę. Ale wierzyli do samego końca, cierpliwie szukali dziur w zwartej defensywie przeciwnika. Nie wstrzeliwali piłek na aferę na przedpole bramki Robina Olsena. Cierpliwie i mozolnie tkali swoją koronkę tuż przed polem karnym rywala. Z lewej do prawej, z prawej do lewej. Thomas Hitzlsperger w przedmeczowej analizie taktycznej wykazywał, że kluczem do sukcesu będzie w tym meczu sprawne przerzucanie gry z jednej strony boiska na drugą. Zauważył, że Szwedzi świetnie przesuwają formacje, ale zostawiają po przeciwległej stronie mnóstwo miejsca i szybkim, krosowym podaniem można rozerwać ich szyki. Próbowali takich zagrań Jerome Boateng czy Kroos. Wytrwale, z wiarą i przekonaniem, że dopną swego. I udało się. W liczebnym osłabieniu. W ostatniej akcji meczu. Kiedy stali już pod ścianą z pistoletem przystawionym do skroni. Tylko oni tak potrafią!
(…)
CAŁY TEKST MOŻNA ZNALEŹĆ W NOWYM (26/2018) NUMERZE TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA”