Union prowadził już różnicą dwóch goli, lecz w doliczonym czasie gry debiutujący w Lidze Mistrzów berlińczycy znowu zostali pozbawieni punktów. Braga zwyciężyła 3:2 i przybliżyła się do gry na wiosnę w europejskich pucharach.
Najpierw Real, teraz Braga. Na Santiago Bernabeu Union długo utrzymywał bezbramkowy remis, jednak w 94. minucie Jude Bellingham przechylił szalę zwycięstwa na korzyść Królewskich. Tym razem przed własną publicznością na wypełnionym po brzegi Stadionie Olimpijskim berlińczycy byli dużo bliżej historycznej wygranej, lecz znowu zostali pogrążeni w doliczonym czasie gry.
Choć początkowo nic tego nie zapowiadało. Wprost przeciwnie. Podopieczni Ursa Fischera nie mogli sobie wymarzyć lepszego wejścia w mecz. Wprawdzie szybko strzelony gol autorstwa Robina Gosensa nie został uznany, ale potem dublet w wykonaniu Sheraldo Beckera wyprowadził gospodarzy na zasłużone prowadzenie.
Wydawać by się mogło, że Unionowi nic złego już się nie może stać w tym spotkaniu. A jednak. Wystarczyły dwa stałe fragmenty gry, aby Braga doprowadziła do wyrównania. Jeszcze przed przerwą trafił Sikou Niakate, a tuż po przerwie Bruma.
Szalę zwycięstwa na korzyść Portugalczyków przechylił w 94. minucie strzałem z dystansu Andre Castro. Chwilę później po końcowym gwizdku sędziego na Olympiastadion zapanowało powszechne osłupienie.
Kryzys Unionu trwa. Fischer i spółka przegrali szósty mecz z rzędu (dwa w Lidze Mistrzów i cztery w Bundeslidze). Ostatni raz berlińczycy cieszyli się ze zwycięstwa pod koniec sierpnia.
W równolegle rozgrywanym spotkaniu Real Sociedad pokonał 2:0 RB Salzburg i wysunął się na prowadzenie w grupie D. Cały mecz na ławce rezerwowych mistrzów Austrii przesiedział Kamil Piątkowski.
jbro, PilkaNozna.pl