Lisy w pułapce. Co się dzieje z Leicester City?
Czyżby piłkarze Leicester City wpadli w dołek formy? Symptomy lekkie zadyszki było po nich widać już w poprzedniej kolejce, a potwierdziły się one na Turf Moore, gdzie czołowy zespół Premier League przegrał z dużo niżej notowanym Burnley (1:2).
Czyżby Lisy złapały zadyszkę? (fot. Reuters)
Obie drużyny walczą w tym sezonie o zgoła odmienne cele, jednak dla obu niedzielny mecz miał ogromne znaczenie. Po czterech porażkach z rzędu piłkarze Burnley niebezpiecznie zbliżyli się do strefy spadkowej i nic dziwnego, że chcieli za wszelką cenę wyjść na prostą. Jeśli zaś chodzi o Leicester City, to tu mogliśmy mówić o trzech przegranych w pięciu minionych kolejkach, w tym tej zupełnie niespodziewanej, poniesionej przed własną publicznością z Southampton.
Brendan Rodgers chciał wykorzystać okazję i po tym jak w sobotę punkty stracił Manchester City, wrócić na pozycję wicelidera tabeli. Każda kolejne zwycięstwo to również dla popularnych Lisów spory handicap w kontekście walki o powrót do Champions League, gdzie wystąpiły tylko raz – po tym jak sięgnęli po sensacyjne mistrzostwo kraju.
Gospodarze długo grali z faworyzowanym rywalem jak równy z równym, jednak porządek w swoich obronnych zasiekach udało się im zachować jedynie przez pół godziny. W 33. minucie goście odzyskali piłkę na środku boiska, a na bramkę Burnley popędził Harvey Barnes. Nieatakowany kompletnie przez nikogo wbiegł w pole karne przeciwnika i mocnym uderzeniem pokonał Nicka Pope’a.
Zawodnicy Seana Dyche’a nie zamierzali się jednak poddawać i po zmianie stron było widać, że w szatni Burnley musiał dojść do męskiej rozmowy. Efekt był taki, że w drugiej połowie gospodarze zaatakowali nieco odważniej i już w 56. minucie udało się im odpowiedzieć.
Z pomocą przyszedł oczywiście stały fragment gry, a więc największe broń The Clarets. Po dobrze rozegranym rzucie rożnym i zgraniu piłki przez Bena Mee, do piłki przed bramką dopadł Chris Wood, który dołożył jedynie nogę i cała zabawa zaczęła się od nowa.
W 69. minucie Leicester City stanęło przed szansą, by wrócić na czoło rywalizacji, jednak gości zawiódł ich najlepszy strzelec, a więc Jamie Vardy. Doświadczony Anglik podszedł do wykonania rzutu karnego, ale jego intencje wyczuł Pope, który zdołał odbić piłkę.
Leicester zaczynało się rozkręcać i raz za razem testować Pope’a, który jednak był tego dnia bardzo dobrze dysponowany. Kiedy wydawało się, że to właśnie przyjezdni strzelą gola, dość niespodziewanie do głosu doszli gospodarze. Po wrzutce w pole karne i niefortunnej interwencji obrońców, w dogodnej pozycji znalazł się Ashley Westwood, który uderzył nie do obrony i Kasper Schmeichel mógł jedynie odprowadzić piłkę wzrokiem.
Goście próbowali jeszcze odrobić straty, ale Burnley nie wypuściło już tego kapitału z rąk. Miejscowi obronili przewagę jednego gola i po końcowym gwizdku to oni cieszyli się ze zwycięstwa i cennych trzech punktów.
gar, PiłkaNożna.pl