Korona wraca czujna i silniejsza
Z Koroną przeżył wzloty, upadki, powroty – z innych klubów bądź po kontuzjach. Jesienią doznał poważnego urazu podczas wyjazdowego meczu z Resovią, wydawało się, że nie pomoże już kolegom w walce o Ekstraklasę. Doszedł jednak do zdrowia i zdobył zwycięskiego gola dla kielczan w 119. minucie barażu o ekstraklasę z Chrobrym. Popularny Ryba znów pokaże się w ligowej elicie.
Droga Korony do Ekstraklasy była wyboista.
Zaczęliśmy imponująco od serii wygranych – mówi Jacek Kiełb. – Wydawało się, że awansujemy w stylu takim jak Miedź Legnica, ale pojawiły się problemy – kontuzje, inne problemy zdrowotne, i to na pewno musiało odbić się na wynikach. W końcówce sezonu w niektórych spotkaniach wyglądaliśmy bardzo słabo, ale nikt nie tracił nadziei.
Pojawiły się głosy, że jesteście słabo przygotowani do rozgrywek pod względem fizycznym. Jak się teraz do tego ustosunkujesz?
Chyba finał baraży dał odpowiedź na te insynuacje. My potrafiliśmy przechylić szalę na swoją korzyść pod koniec dogrywki, wykrzesaliśmy dodatkową energię. Łączył nas cel – awans, i go osiągnęliśmy. Mogę z pełnym przekonaniem przyznać, że Korona Kielce fizycznie była bardzo dobrze przygotowana, ale nie na wszystko ma się wpływ, w pewnych okresach trenerzy nie mogli korzystać z dość licznej grupy piłkarzy. Nie każdy kibic musiał to wiedzieć, ale spadała na nas krytyka. W sporcie trzeba z tym też sobie radzić, więc uważam, że piłkarze Korony zdali egzamin. Kielce pragnęły Ekstraklasy, bo trochę czasu w niej Korona spędziła.
Nie miałeś obaw, że wypadniecie z walki o awans?
U mnie nie było zwątpienia, nawet po słabych występach Korony. Może to dziwnie zabrzmi, ale byłem pewny, że awansujemy. Tak samo bym teraz powiedział, gdyby się nie udało. Jestem urodzonym optymistą i staram się bardziej zauważać pozytywy niż negatywy.
Co czułeś wchodząc na boisko w 68. minucie meczu z Chrobrym Głogów?
Rozmawiałem dzień przed spotkaniem z trenerem Ojrzyńskim i powiedział, że mnie wpuści po przerwie, taki miał plan. Napisał fajny scenariusz, jakby czuł w głębi serca, że mogę pomóc w roli dżokera. To co zrobił było majstersztykiem, bo akcję bramkową na 3:2 przeprowadzili zmiennicy – ja i Jakub Łukowski. Z Kubą też miałem pogawędkę przed naszym wejściem. Powiedziałem mu: „Kuba, jak dostanę piłkę rzucam ci za obrońców”. No i dostałem, zagrałem, on poszedł po skrzydle i dograł mi tam, gdzie byłem. Biegnąc myślałem tylko, czy zdążę wyprzedzić rywala z Chrobrego. Znalazłem się w odpowiednim miejscu i… pach, pach, gol, szaleńcza radość po ostatnim gwizdku arbitra. Spełniło się to, o czym marzyły Kielce.
Rocznik 1988, piłkarsko świetny w Polsce. Chyba młodo się czujesz?
Jest OK, ale dużo mi brakuje do optymalnej dyspozycji. Kontuzja zostawiła ślad, nie będę jednak do tego wracał. Leszek Ojrzyński umiejętnie ze mnie korzystał w końcówce sezonu. 45 minut na Tychach, potem 60, z Chrobrym wszedłem w drugiej połowie, dałem radę w dogrywce. Trener miał nosa, pokazał klasę, nie pierwszy raz. Przyszedł do klubu, który doskonale zna, w którym tyle przeżył i dał nam w najważniejszych spotkaniach wiarę i potężną dawkę optymizmu.
Chyba wam teraz łatwiej będzie się grać w Ekstraklasie, niż na jej zapleczu?
Nie wiem, ale na pewno potrzebujemy wzmocnień. Może pięciu, może więcej, nie mam pojęcia, ja jestem zawodnikiem. O transfery proszę pytać innych, odpowiedzialnych za to w klubie. Na razie jestem dumny z tego, czego dokonaliśmy. Mało kto zdaje sobie sprawę ile ważył finał z Chrobrym. Przed nim zawaliliśmy spotkania z Odrą Opole i GKS Katowice, nie wyszły nam i pewnie wiele osób zwątpiło. Z Tychami już gra Korony wyglądała lepiej, lecz nie wygraliśmy. W pierwszym barażu przeciw Odrze wreszcie zaskoczyliśmy, była moc i skuteczność. Chrobry sprawił niespodziankę ogrywając Arkę w Gdyni i cieszyliśmy się przede wszystkim z tego, że mecz o wszystko przyjdzie nam rozegrać na Suzuki Arena. Mieliśmy za sobą cały swój stadion, wspaniałych kibiców, kielczan, a oni potrafią się sprężyć w najważniejszych chwilach. Jestem jednak pod wrażeniem roboty jaką w Głogowie wykonał Ivan Djurdjević. Praktycznie od podstaw zbudował szalenie groźną ekipę, z fajnym pomysłem na futbol, z którą stoczyliśmy wyczerpujący bój. W 115. minucie najbardziej bałem się konkursu karnych, czyli swoistej gry psychologicznej, wojny nerwów. Chcieliśmy tego uniknąć i dopięliśmy swego tuż przed ostatnim gwizdkiem arbitra.
Od twojego debiutu w Ekstraklasie w Koronie upłynęło 16 lat. Nie masz odczucia, że grałeś w tym klubie w kompletnie różnych epokach?
Przez ten czas wiele się zmieniało – piłkarze, właściciele, koncepcje, wizje, cele. Książka o tym pewnie byłaby bardzo ciekawa, ale póki co nie mam planów takiej napisania. Ponad dwa lata temu Korona znalazła się na krawędzi. To co zrobili Niemcy na szczęście naprawiła obecna ekipa. Panowie Dulnik i Jabłoński stawiają na przejrzystość i wyprowadzili klub z tarapatów i znów jesteśmy w Ekstraklasie. Na to pracował cały sztab szkoleniowy z Leszkiem Ojrzyńskim, nie zapomniałem też o Dominiku Nowaku, jego poprzedniku. Tacy ludzie jak Kamil Kuzera, czy świetny w roli dyrektora sportowego Paweł Golański za Koronę oddaliby serce. W klubie pracują ludzie mający łby na karku i widzimy: Górnik Łęczna był beniaminkiem i spadł, Bruk-Bet Termalica Nieciecza też. To jest przestroga, ale Korona wraca na swoje miejsce czujna i silniejsza. Klub trochę czasu spędził na najwyższym szczeblu, ludzie w nim pracujący mają duże doświadczenie. Wiedzą z czym się ta Ekstraklasa wiąże, z czym się łączy. Jako klub Korona sobie poradzi.
Dla kibiców jesteś idolem, mimo iż z tego klubu odchodziłeś.
Odchodziłem, wracałem, miałem czasami żal do niektórych osób, że muszę odchodzić. Najgorzej czułem się przy okazji przenosin do Śląska, dano mi w Kielcach do zrozumienia, że nie jestem potrzebny, klub nie był zainteresowany przedłużeniem kontraktu. Argumenty działaczy mnie nie przekonywały, odszedłem, bo chciałem grać w piłkę, cieszyć się tym. Dużo kibiców mnie potem o to pytało, już nie miałem siły tłumaczyć. Jak Niemcy objęli Koronę też Kiełb stał się niepotrzebny. Takie są koleje losu piłkarza, trzeba to przyjmować na klatę. Los mnie wynagrodził tym awansem, w dodatku wywalczonym w niesamowitych okolicznościach. Powtórzę się może, ale niezwykle się cieszę. Bardzo miło wspominam swoje epizody w Lechu Poznań, Polonii Warszawa, Śląsku Wrocław, zawsze dawałem z siebie maksa, ale gra w Koronie wywołuje w moim przypadku inne emocje. Panu Bogu dziękuję, że mi pomógł w tym sezonie, bo naprawdę nie było łatwo. W Koronie wymagania wobec nas były ogromne, jak zobaczyłem, że na mecz z Chrobrym przyszło ponad 14 tysięcy ludzi, to przeszły mi ciary. Każdy piłkarz pragnie grać przy takiej publiczności. Jak już wszedłem na plac nakręciłem się i wierzyłem, że pomogę drużynie.
Pozostało w tobie coś z 17-letniego Jacka Kiełba, który przychodził do Korony występującej na najwyższym szczeblu w kraju?
Pozostało, i to bardzo dużo. Wtedy trafiałem do Korony pełnej znanych zawodników. Głośno było o Grzegorzu Piechnie. Kiełbasa robił furorę, zadebiutował w reprezentacji Polski, a na pierwszym treningu nie mogłem wyjść z podziwu. Miło, że teraz wspomina o mnie w mediach, dziękuję mu za wsparcie. Pewnie też rozumiał mnie, 17-letniego Jacka i wspierał w szatni. Przyszedł sobie chłopaczek ze wsi do miasta i początkowo nie umiał się odnaleźć. Zanim była Młoda Ekstraklasa chciano mnie wypożyczyć do trzeciej ligi, ale nie doszło do tego, chyba na szczęście. Moje losy mogły się potoczyć inaczej, nie ma jednak co gdybać. Czuję się koroniarzem i chciałbym wyrazić wdzięczność dla fanów, którzy jeździli za nami na wszystkie wyjazdy. Byli tacy co machnęli ręką na drużynę Leszka Ojrzyńskiego po przegranej z GKS Katowice, już przestali wierzyć w awans. Grupa zatwardziałych wyjazdowiczów nie zwątpiła, oni dawali wsparcie i taką pozytywną energię. Myśli biły się w mojej głowie gdy szykowałem się do wejścia z Chrobrym Głogów. Spojrzałem na żółto-czerwone trybuny i przypomniałem sobie chłopaków, którzy byli w Tychach i skandowali: jesteśmy z wami. Oni bardzo zasługiwali na Ekstraklasę, byli z Koroną na dobre i na złe, a teraz mogą się cieszyć z nami. Wszystko po zwycięstwie z Chrobrym działo się tak szybko, że momentami można było odnieść wrażenie, że biorę udział w jakimś śnie. Super, że to jednak jest jawa.
Spodobał ci się scenariusz filmu o awansie Korony z Jackiem Kiełbem w roli głównej?
Do Ekstraklasy na co dzień się nie wchodzi, niecodziennie się tak świętuje, więc wiem, że warto pocierpieć by coś takiego przeżyć. Nie lubię opowiadać o kontuzjach, ale pewnie były takie osoby, które postawiły na Jacku Kiełbie krzyżyk. Jechali ze mną hejterzy – miałem taki okres, wiedziałem jednak, że nie wolno się poddawać, załamywać. Dlatego tak emocjonalnie podchodzę do tego, co stało się w barażach. Gdy arbiter zagwizdał po raz ostatni szczęśliwi ludzie wbiegli na murawę. Wycałowaliśmy się z nimi, wyściskaliśmy, widziałem i przeżywałem autentyczną radość. Człowiek by życie za tę Koronę oddał… Historia naszej, bo tak mogę stwierdzić, na pewno też mojej Koroneczki, jest pełna pięknych meczów, a my stoimy teraz przed szansą na napisanie kolejnego ekscytującego rozdziału. W końcu po to walczyliśmy tak ciężko przez cały sezon w morderczej pierwszej lidze i barażach.
JAROMIR KRUK
WYWIAD UKAZAŁ SIĘ W TYGODNIKU „PIŁKA NOŻNA” (23/2022)