Jak kolorować szarą rzeczywistość?
A że pomylił się, mówiąc po angielsku. A że zdjęcia nie takie. A że zabrakło litery „W”, żeby drukować nazwisko na koszulkach. A że Barcelona to mogłaby zainwestować w kreatywnych specjalistów od kręcenia filmików. Po transferze Roberta Lewandowskiego do Dumy Katalonii na komentarze w moich ulubionych mediach społecznościowych zawsze można liczyć. Być może to wszystko polega nawet na prawdzie, jeśli jednak chodzi o meritum, nie ma najmniejszego znaczenia.
To są pobocza wielkiej przeprowadzki polskiego napastnika. Didaskalia. Meritum bowiem brzmi jak następuje – FC Barcelona sprowadziła najlepszego napastnika świata w ostatnich kilku latach. To jest wartość, to jest merytoryczna treść tego posunięcia. Nie ma potrzeby, by Luwr silił się na produkcję kreatywnych filmów zachęcających do obejrzenia „Mony Lisy”, skoro to właśnie „Mona Lisa”. Można dodać coś więcej – tylko w gruncie rzeczy po co?
Rzecz jasna nie mam nic przeciwko temu, by transfer kapitana reprezentacji Polski klub opakował lepiej, donośniej, z pompą. Tyle że transakcja broni się pod względem sportowym, mamy tu do czynienia z sytuacją, w której to sportowiec jest clou programu, a nie kreatywność autora klipu promującego transfer. Czyli z sytuacją odwrotną niż w Ekstraklasie, w której działy marketingu dawno temu wyprzedziły pod względem jakości wywiązywania się ze swoich obowiązków poczynania zawodników na boisku. Poza wydaniem oficjalnego komunikatu Barcelona mogłaby zupełnie nic nie robić, a i tak mielibyśmy do czynienia z hitem transferowym, u nas tymczasem trwa zabawa w inicjały, flagi, starty, lądowania, wszystkie te „soon”, by na koniec gry objawiało się oblicze przykładowego Blaża Kramera.
Trzeba ludziom i mediom podpowiedzieć, że to będzie ważny zawodnik, że właśnie trwa wyścig zbrojeń, przecież sami nigdy by tego nie zgadli. I trudno się dziwić, bo niby na jakiej podstawie mieliby się domyślić, iż właśnie wydarzyła się niezwykle istotna historia? Sztuczne budowanie zainteresowania jest Ekstraklasie, piłkarzom sprowadzanym do polskiej ligi, wreszcie klubom potrzebne. Zresztą, bardzo dobrze, że ubarwia najczęściej smutne pod względem sportowym rozgrywki. Rzecz w tym, że my musimy kolorować szarą rzeczywistość, a Barcelona paletę barw tylko może poszerzać.
To się nie zmieni, dopóki nie zmieni się myślenie prezesów klubów, dopóki tu i teraz będzie ważniejsze od szerszej perspektywy. Przykładu wcale nie trzeba szukać w Katalonii, wystarczy w Częstochowie. Raków zrobił coś, czego inni zwykle nie potrafią – utrzymał w zespole najlepszego zawodnika, Iviego Lopeza. Zaoferował podwyżkę, potrafił znaleźć także inne argumenty, które przekonały Hiszpana do złożenia podpisu pod nowym kontraktem. Rzec by się chciało – zaryzykował, bo co jak nie będzie awansu do Ligi Konferencji Europy, przecież kontrakt trzeba płacić? Ale może to jest złe myślenie? Może to nie jest ryzyko, a działanie niezbędne do zwiększania szans w Europie, do utrzymania poziomu sportowego, do kolejnego podejścia do mistrzostwa Polski? Może ktoś wreszcie osiągnął niezdobyty dotychczas przez nasze kluby poziom wtajemniczenia futbolowego i pojął, że jakość sportowa kosztuje? Może ktoś postanowił rzadziej zabarwiać rzeczywistość?
PRZEMYSŁAW PAWLAK
TEKST UKAZAŁ SIĘ W NAJNOWSZYM WYDANIU TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA” (30/2022)