60 najlepszych na nasze 60-lecie. Część 7: Środkowi napastnicy
W związku z jubileuszem tytułu „Piłka Nożna” wybraliśmy najlepszych, według nas, 60 polskich piłkarzy. Zadanie bardzo frapujące, ale i trudne, bo przez lata futbol bardzo się zmienił. W tym okresie ewoluowały systemy gry, stosowano różne ustawienia, a i ci sami piłkarze grali na różnych pozycjach.
Oto co wyszło z głosowania, w którym wzięli udział: Michał Czechowicz, Adam Godlewski, Paweł Kapusta, Zbigniew Mroziński, Zbigniew Mucha, Leszek Orłowski i Przemysław Pawlak. Postanowiliśmy wyróżnić najlepszych sześciu bramkarzy tego okresu oraz po dziewięciu najlepszych zawodników w sześciu innych kategoriach. I tak w jednej grupie znaleźli się środkowi obrońcy, a w innej boczni, pomocników podzieliliśmy na środkowych, i w tej grupie są zarówno rozgrywający jak i ci, którzy mieli zadania głównie defensywne oraz na ofensywnych. Wśród skrzydłowych są piłkarze, który skupiali się tylko na atakowaniu bramki jak i tacy, których zakres obowiązków był o wiele większy i w dużej mierze musieli wspomagać kolegów ze swojej strony defensywy. No i wreszcie środkowi napastnicy.
Wśród środkowych napastników wybór jest przedni, bo całe podium powinno zmieścić się w trójce naszych najlepszych piłkarzy w historii. Robert Lewandowski to współczesność, za granicę mógł wyjechać kiedy chciał. Został gwiazdą Bundesligi, grał w finale Ligi Mistrzów, wciąż czeka jednak na sukces z reprezentacją, nie udało się na Euro 2012 w Polsce, ale może lepiej będzie na kolejnym za kilka miesięcy we Francji. Włodzimierz Lubański był prawdopodobnie największym talentem w historii naszego futbolu, ale przez kontuzję nie zagrał w mistrzostwach świata w 1974, mimo że miał udział w zakwalifikowaniu się do turnieju, przyczynił się także do awansu cztery lata później, ale w Argentynie nie grał tyle ile powinien. Za to jako kapitan poprowadził biało-czerwonych do złota olimpijskiego Monachium, jedynego dużego turnieju wygranego przez seniorską reprezentację Polski. Był królem strzelców dwóch edycji Pucharu Zdobywców Pucharów i pozostaje liderem w klasyfikacji strzelców naszej drużyny narodowej. Był czołowym snajperem ligi belgijskiej, gdy drużyny z tego kraju częściej grały w finałach europejskich pucharów niż włoskie. Andrzej Szarmach zdobywał bramki na trzech mundialach, po wyjeździe z Polski, a mógł to zrobić po ukończeniu 30 lat, imponował skutecznością we Francji. Został królem strzelców turnieju olimpijskiego, co potem powtórzył Andrzej Juskowiak, który strzelał gole w kilku ligach.
Słynący z atomowego uderzenia Ernest Pohl był gwiazdą naszych boisk w latach 50. i 60, nie miał jednak szans na grę poza Polską. Przed jednym z meczów z Legią Warszawa ponoć zniknął. Nikt nie mógł go znaleźć, wciągnęło go życie nocne. Kilka godzin przed spotkaniem udało się go jednak zlokalizować. Zaserwowano mu zimną kąpiel. Na boisku walnął trzy gole, Górnik Zabrze wygrał 4:1. Krzysztof Warzycha w latach 90. bił rekordy strzeleckie w Grecji, Kazimierz Kmiecik w reprezentacji pozostawał w cieniu, ale medale przywoził z trzech imprez. Jan Furtok był wicekrólem strzelców 1. Bundesligi. Gerard Cieślik byłby wyżej, ale w połowie 1956 roku gdy startowała „Piłka Nożna” jego kariera już zmierzała do końca, co nie zmienia faktu, że kilkanaście miesięcy później zdobył dwie bramki w kultowym meczu wygranym ze Związkiem Radzieckim.
– Lewandowski to numer jeden, pełna zgoda. W ogóle dziwię się, że nie znalazł się w pierwszej trójce Złotej Piłki kosztem Cristiano Ronaldo. Jest lepszym zawodnikiem, bardziej wszechstronnym, bo potrafi pomóc drużynie w defensywie, czego Portugalczyk nie robi w ogóle – tłumaczy Gmoch. – Andrzej Szarmach na miejscu trzecim i słusznie, żeby go zatrzymać trzeba było na nim stanąć. Zresztą tak samo było z Ernestem Pohlem, po meczach przeciw napastnikowi Górnika Zabrze dwa tygodnie dochodziłem do siebie, taki byłem poobijany. Pohl wyglądał jak ciężarowiec, miał szeroką klatkę piersiową, niskie zawieszenie, a niżej był szczupły. No i miał długie ręce. Jak zaczynał nimi machać, walić łokciami, to nie tyle trudno było mu zabrać piłkę, co w ogóle do niego podejść. Graliśmy razem w kadrze. Przed meczem z Włochami jedliśmy obiad. Jakaś zupa na kurczaku z ryżem, lekkie danie. Na rozgrzewce z każdą minutą rosło wrażenie, jakby nogi zaczynały być coraz cięższe, jakby ważyły po sto kilogramów. Pamiętam jak Ernest krzyczał: – Co tu się dzieje do jasnego pierona! Mecz przegraliśmy dotkliwie, zrozumieliśmy jednak, dlaczego na przykład Szkoci wszędzie jeździli ze swoją wodą i płatkami owsianymi…
Zespół PN
Fragment zestawienia pochodzi z tygodnika „Piłka Nożna” nr 5/2016