Przejdź do treści
Zmiany w klubie Grzegorza Krychowiaka

Ligi w Europie Premier League

Zmiany w klubie Grzegorza Krychowiaka

Dla Tony’ego Pulisa zwolnienie z West Bromwich Albion musiało być szokiem, lecz jego brak zrozumienia decyzji przede wszystkim pokazuje, jak ambicje Walijczyka rozjechały się z tym, czego pragnęli kibice. I to bardziej dla nich Lai Guochuan z Chin, właściciel WBA, zdecydował się na tak ryzykowny ruch.

MICHAŁ ZACHODNY

 

Dla dwóch kluczowych dyrektorów wykonawczych West Bromwich Albion było to bardzo nieprzyjemne spotkanie. Od niemal dwóch tygodni ich zespół nie wygrał spotkania w Premier League, z dziesięciu meczów ledwie cztery zdołał zremisować, strzelił tylko osiem goli. Ale to nie wyniki, lecz styl WBA pod wodzą Tony’ego Pulisa był tematem głównym spotkania Martina Goodmana i Richarda Garlicka z przedstawicielami stowarzyszenia kibiców. 

Członkowie zarządu musieli się nasłuchać: o wybieraniu trzech defensywnych pomocników, o wstawianiu pięciu obrońców, o grze jednym napastnikiem, o braku szybkich zawodników w składzie, o skupieniu wyłącznie na stałych fragmentach, o braku pressingu, o ustawieniu pod własną bramką od pierwszej minuty…

Gdyby ci kibice West Bromu cofnęli się w czasie do pierwszych dni Tony’ego Pulisa w klubie, to ich opinia o tym szkoleniowcu byłaby zupełnie inna. Gdy Walijczyk przejął drużynę na początku 2015 roku, zajmowała ona czwartą pozycję od końca w Premier
League, mając ledwie punkt przewagi nad strefą spadkową. W lutym Pulis już został wybrany na najlepszego menedżera ligi, sezon zakończył wygranymi nad Chelsea i Manchesterem United, a West Brom utrzymał się w najwyższej lidze. W kolejnym roku był czternasty, w maju 2017 finiszował dziesiąty.

– Jednak wszystko tyczy się tego, co teraz, a nie tego, czego udało się dokonać w przeszłości. Zawsze próbowałem stworzyć mocny zespół. Mamy lepszych piłkarzy niż w ubiegłym sezonie, ale nie osiągamy odpowiednich wyników – przyznał Pulis przed swoim ostatnim spotkaniem w roli menedżera WBA. Na The Hawthorns przyjechała Chelsea i zdecydowanie rozprawiła się z gospodarzami (4:0). 


Jego felieton w programie przedmeczowym czyta się jak obronę straconej sprawy. Pojawiły się tam niemal wyłącznie argumenty usprawiedliwiające dotychczasowe słabe wyniki West Bromu, przypomnienie osiągnięcia z poprzedniego sezonu – „dopiero po raz trzeci w historii klubu zajęliśmy dziesiąte miejsce w najwyższej lidze” – oraz warunki, w jakich Pulis pracował. Walijczyk wskazał, że w swoim pierwszym roku właściciel Jeremy Pearce chciał sprzedać klub, a aktualnego prezesa Johna Williamsa określił jako „osobę doświadczoną w futbolu, ale jego najlepszą cechą było to, że jest dobrym człowiekiem”. Łatwo wziąć to za próbę ukrycia niedoskonałości i braku determinacji na rynku transferowym za średnio zgrabnym komplementem. 

KWESTIA WSPÓŁCZUCIA

Pulis usprawiedliwienia chowa za statystykami, pisząc, że m.in. za jego czasu w klubie „rekordowa liczba zawodników utożsamianych z Albion reprezentowała swoje kraje, a sześciu wychowanków akademii rozegrało 89 meczów”. Dodaje, że każdy rok rozliczeniowy WBA kończyło na plusie, że obecny skład ma znacznie większą wartość od tego, którym dysponował w momencie przyjścia. Zresztą Pulis wymienia wprost piłkarzy, przy których udziale musiał walczyć o mistrzostwo kraju – czy nie jest to pokazanie zarządcom, że bez niego ich polityka transferowa byłaby po prostu dramatem?

Tylko nikomu w West Bromwich nie chodzi o to, co Pulis osiągnął, ale dokąd zmierza. Menedżer, który chlubi się rekordem niedopuszczenia do żadnego spadku swojej drużyny, teraz miał nie tylko zagwarantować Albion utrzymanie, lecz także pomóc w zrobieniu kolejnego kroku. Zresztą jest to temat na szerszą rozprawkę – i o tym zaraz – ale punktem wyjścia i punktem, który Pulis w dyskusji wokół jego przyszłości zgubił, jest… atrakcyjność.

Z jednej strony należy Pulisowi współczuć. On naprawdę z grona szkoleniowców Premier League się wyróżnia. Nie można o nim powiedzieć, że jest innowacyjny jak Pep Guardiola, nie ma takiego charakteru jak Jose Mourinho, nie skacze przy linii bocznej jak Antonio Conte, nie buduje tak unikalnego projektu jak Arsene Wenger, nie jest też Juergenem Kloppem, Mauricio Pochettino… 

Nie można go również porównać do menedżerów z Wysp Brytyjskich, których w ostatnim czasie jest w Premier League coraz mniej – na ten moment ośmiu, lecz dwóch pracuje tymczasowo, do czasu znalezienia właściwego kandydata. Bo Sean Dyche ma inną charakterystykę niż Pulis, nawet jeśli o jego stylu gry można powiedzieć, że w pewnych aspektach przypomina ten preferowany przez Walijczyka. Paul Clement to trener, o którego metodach można napisać, że są bardziej europejskie niż brytyjskie, Eddie Howe to efekt młodej fali, który inspiruje się wymienionymi wyżej szkoleniowcami z kontynentu, a Roy Hogdson to może i przedstawiciel nawet starszej generacji, lecz jego sposób myślenia jest nadal dosyć progresywny, choć ostatnio mniej skuteczny.

Walijczykowi należy więc współczuć, bo jest unikalny. Żołnierskie metody i dyscyplina sprawiają, że nawet najbardziej rozlazłą szatnię postawi do pionu, a jego poświęcenie sprawie podnosi poprzeczkę i standardy dla zawodników. – Kiedy wpadł do szatni i poprowadził rozmowę w przerwie, farba odchodziła od ścian – mówił jego asystent w Stoke, Dave Kemp, gdy Pulis wrócił do drużyny prosto z pogrzebu swojej matki. Z Walii zdążył na drugą połowę meczu z Aston Villą, gdy zespół przegrywał 0:1, a skończyło się oczywiście zwycięstwem Stoke. – Miał bardzo trudny dzień, ale w typowy dla siebie sposób po prostu chciał jak najszybciej zakasać rękawy i wrócić do pracy – dodawał Kemp.

Jego podejście do piłkarzy jest unikalne, bo coraz częściej menedżerowie stają się mniej ważni od piłkarzy: ich najłatwiej zwolnić, co pokazuje obecny sezon Premier League, w którego trakcie Pulis był piątym pożegnanym trenerem. A on się nie szczypie, nie układa, nie jest przyjacielem, choć też nie można przesadzić, nazywając go despotą. Po prostu jest twardy tak, jak menedżerowie bywali dekadę temu, a nawet więcej. Stara szkoła.

Wychodzi to także na boisku, gdzie jego zespół najbardziej przypomina wojsko – przesuwanie się w formacjach, liniach i strefach jest poukładane do najmniejszego detalu. Ale najwięcej mówi ideał piłkarza według Pulisa, który można przez te lata jego pracy wyrysować: rosły, silny, wybiegany, doświadczony, odważny, niekalkulujący, poświęcający się… A aspekt techniczny przychodzi na samym końcu.

KWESTIA ZAGRANICZNA

Należy też Pulisowi współczuć, ponieważ jego pozycję w Premier League zdefiniowało… Leicester City swoim mistrzowskim tytułem. Oczywiście warto przypomnieć, że Peter Coates pożegnał Walijczyka, ponieważ Stoke City – wcześniej bardzo charakterystyczna w stylu i charakterna w rywalizacji drużyna – stanęło w miejscu. Tylko wtedy zdarzyło się to w siódmym sezonie Pulisa, po finale Pucharu Anglii, po grze w fazie pucharowej Ligi Europy. Wtedy i do dziś tak długi staż jest w Premier
League ewenementem. 

Jednak w kolejnych latach zdarzył się inny cud – wspomniane Leicester, które sięgnęło po mistrzostwo kraju. Był to szok dla największych, wykorzystanie ich słabego momentu, ale i fenomenalna historia, której efekt może być dla ligi angielskiej odczuwalny latami. Piłkarze tacy jak Wes Morgan, Jamie Vardy i Danny Drinkwater nie mieli normalnie prawa myśleć o osiągnięciu tego szczytu, tymczasem przez wiele korzystnych zbiegów okoliczności Leicester zaskoczyło wszystkich.
I to jak – chociaż drużyna miała najniższe posiadanie, to przez wyrazistych i jakościowych zawodników w ofensywie chciało się zespół Claudio Ranieriego oglądać. Tylko dwie drużyny strzeliły więcej goli od Leicester, tylko Tottenham miał lepszy bilans bramkowy. Owszem, w sezonie następnym i obecnym widać, że najmocniejsi wrócili na swoje pozycje – za sprawą ogromnych inwestycji w nowych piłkarzy – ale sukces i zaskoczenie Leicester wybiły argumenty o niedopuszczaniu do siebie ambitnych myśli, marzeń innym średniakom. Każdy chce się czymś wyróżniać, dlatego coraz chętniej sprowadza się uznanych szkoleniowców zagranicznych nawet nie do tych najlepszych klubów. 

Można wręcz powiedzieć, że jeśli prezes w Premier League szuka trenera, to najpierw patrzy na rynek europejski, a wyłącznie przyparty do muru stawia na np. Roya Hodgsona. Nie wszystkie eksperymenty wypalają – w ostatnich miesiącach zawiodły te holenderskie, czyli Ronald Koeman i Frank de Boer – ale wciąż wyżej stoją akcje np. Marco Silvy z Watfordu niż Sama Allardyce’a. To między nimi miała rozegrać się walka o posadę w Evertonie, choć ofertę wykupienia Portugalczyka jego obecny klub odrzucił, to do rozmów z byłym selekcjonerem nie wrócił. I na razie zespół prowadzi David Unsworth, lecz nowy właściciel następcy Koemana szuka w Europie. 

KWESTIA EMOCJI

Dlatego przykładem „efektu Leicester” jest także zwolnienie Pulisa, który w WBA nie potrafił rozwinąć piłkarzy, narzucić stylu gry, który byłby atrakcyjny. I to mimo wymienianych przez samego siebie osiągnięć, mimo nowego, dwuletniego kontraktu podpisanego jeszcze w sierpniu. Pewnie z Pulisem West Brom by się w Premier League utrzymał, nie ma przecież najsłabszego składu, z ostatnich meczów kilka zremisował czy przegrał dosyć pechowo i los pewnie wkrótce by się odwrócił. – Jednak zwolnienie przypieczętowało nie jakiekolwiek zdarzenie boiskowe, ale to, co stało się poza nim. Od 18 miesięcy frekwencja na stadionie West Bromu spada, od poziomu nieco ponad 25 tysięcy na mecz, gdy Pulis przejął drużynę, do 23,8 tysiąca w poprzednim sezonie. Na ostatni jego mecz w roli szkoleniowca sprzedano tylko 23,5 tysiąca krzesełek z 26,8 tysiąca na The Hawthorns – zauważył Rory Smith w artykule dla „New York Times”.

Ludzie mieli dość futbolu Tony’ego Pulisa, a nie samego Walijczyka. Miguel Delaney z „The Independent” zauważa, że po jego zwolnieniu wreszcie na The Hawthorns pojawiły się jakiekolwiek emocje – coś, czego w tym roku fanom WBA brakowało. Włącznie z porażką z Chelsea (0:4) West Brom w 2017 roku miał średnią zdobytych punktów na poziomie 0,94 na mecz – czyli na granicy utrzymania lub spadku w Premier League – tylko w ośmiu z 31 ligowych spotkań zespół strzelił przynajmniej dwa gole, w czternastu nie zdobył ani jednej bramki. W obecnym sezonie WBA miało nie tylko najniższe posiadanie piłki, ale też drugą najniższą średnią celnych strzałów.

Z boiska wiało nudą aż do zwolnienia Pulisa. – Ale teraz wokół klubu jest niepewność, ekscytacja i nawet wreszcie jakaś nadzieja – tłumaczy w swoim felietonie Delaney. Nie musi to oznaczać natychmiastowej poprawy gry, pewnie po zatrudnieniu nowego szkoleniowca trzeba będzie wydać pieniądze w zimowym okienku transferowym, więc z pozycji biznesowej chwilowa nawet destabilizacja nie jest opłacalna. 

Ale futbol to nie jest biznes, który opiera się na logice, lecz na emocjach. Pozytywnych i negatywnych, radości i smutku, rozanieleniu i skrajnej irytacji… Tony Pulis chciał być w tym wszystkim mistrzem środka. Poprzedni sezon był więc dla niego idealny – West Brom co prawda nie zachwycał, ale stosunkowo szybko dobił do granicy bezpieczeństwa 40 punktów (w 26 kolejce!) i mógł z komfortem patrzeć na walkę o utrzymanie. Pulisa mogło to denerwować, że zespół w ostatnich 12 meczach wygrał tylko raz i dwukrotnie zremisował, ale nie załamywał się, bo kluczowa kwestia została zapewniona. WBA doturlał się do dziesiątego miejsca przez słabość innych i ich zaangażowanie w wyniszczającą bitwę, mógł myśleć o kolejnych wyzwaniach.
Pewnie największą porażką Pulisa jest brak zrozumienia, że poza świętym spokojem i przetrwaniem kibice mają inne powody, dla których przychodzą na stadion. Może w Anglii wciąż oklaskami i wrzaskiem nagradza się wślizgi i udane bloki, ale coraz częściej klient klubów Premier League chciałby emocjonować się dryblingami, strzałami, podaniami i golami. Stąd pewną ironią losu jest fakt, że w coraz bardziej korporacyjnej, obsesyjnie patrzącej i polegającej na pieniądzach lidze któryś z właścicieli-miliarderów zrobił ukłon w stronę kibiców.

 


TEKST UKAZAŁ SIĘ W OSTATNIM (48/2017) NUMERZE TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA”


Możliwość komentowania została wyłączona.

Najnowsze wydanie tygodnika PN

Nr 50/2024

Nr 50/2024