Zawodowi strażacy w Bundeslidze
Doświadczeni, odporni na stres i kryzys. Stojąc pod ścianą, wiedzą gdzie dokręcić śrubę. Pojawiali się zawsze tam, gdzie ich potrzebowano i potem gasili pożar. Zapotrzebowanie na ich usługi było swego czasu ogromne, lista cudotwórców długa, a fani nosili ich na rękach.
Trenerscy strażacy – o nich mowa: Joerg Berger, Hans Meyer, Peter Neururer i wielu innych. Specjaliści od przypadków beznadziejnych. Pojawiali się w akcie desperacji gdy nadzieja już umarła. I wynosili z płonącego budynku ligowy byt na swoich plecach. Byli doświadczeni, wiedzieli dokładnie co robić w kryzysowych sytuacjach i jak w krótkim czasie zaszczepić w zespole pewność siebie. Po skończonym jednym zadaniu odchodzili szukać nowego. Świat się jednak zmienia i idzie do przodu a z nim trendy, filozofie trenerskie i klubowe strategie. W obecnej rzeczywistości nie ma już miejsca dla szamanów i cudownych uzdrowicieli. Próbę wskrzeszenia starych, dobrych czasów podjęto jednak w 1. FC Koeln.
Specjalista ratownikiem?
Drużyna z Kolonii znajduje się w bardzo złej sytuacji, a strach przed spadkiem jest jak najbardziej uzasadniony. Dotychczasowy trener Markus Gisdol wielokrotnie w ostatniej chwili uciekał z głową spod gilotyny i ratował się w meczach ostatniej szansy. Jak to mówią: do sześciu razy sztuka? Za szóstym ultimatum już jednak skapitulował i musiał opuścić klub. Na jego miejsce przyszedł 67-letni Friedhelm Funkel choć odchodząc z Fortuny Duesseldorf zarzekał, że już czas na emeryturę. Za Funkelem stoją wprawdzie dekady doświadczenia, ale o wiele łatwiej przychodziły mu awanse niż utrzymania. Do tej pory sześciokrotnie wprowadzał różne zespoły do Bundesligi, w tym Kolonię zaraz po tym jak zleciał z nią na zaplecze. Tylko raz zachował się jak na strażaka przystało – dwadzieścia lat temu gdy obejmował Hansę Rostock. Hertha zleciała, w Bochum mimo świetnego ofensywnego składu próbował na siłę wdrożyć defensywną i zachowawczą piłkę, z TSV 1860 nie wytrzymał nawet do końca sezonu. Pięć dni po zwolnieniu z Bochum na jego usługi połasiła się znajdująca się w opłakanym stanie Alemannia Akwizgran. Trenerski weteran wyciągnął jak królika z kapelusza przebrzmiałych Alberta Streita i Davida Odonkora. Tutaj też nie dociągnął nawet do końca rozgrywek, a zwolniono go – o ironio – w Prima Aprilis. Funkel cudotwórcą nie jest, a mit jaki wokół siebie roztacza już dawno zdążył się zdezaktualizować. Wydaje się, że Koziołki mogły poczekać z jego zatrudnieniem chociaż do nowego sezonu. Wtedy faktycznie byłyby ku temu jakieś podstawy
Metodologia zatrudniania trenerów
Strażacy wyszli z mody. Drużyny zagrożone spadkiem lub znajdujące się w kryzysie polegają obecnie na innych, nowszych rozwiązaniach. Można wyróżnić trzy główne metody postępowania. Trenerem z drugiego rzędu był Florian Kohfeldt, który wcześniej prowadził rezerwy. W ten trend wpisywali się również Hansi Flick, który był asystentem zwolnionego Niko Kovaca, Edin Terzic który był asystentem Luciena Favre’a czy chociażby Thomas Tuchel w Mainz (wcześniej trenował tam zespół juniorów) albo Juergen Klopp (objął drużynę w zasadzie jeszcze jako piłkarz). Wyżej wymienieni wpisują się jednocześnie w drugi trend czyli: trener z przeszłością w klubie. Nikt nie zapomni jak prezydent Hannover 96 zdecydował się powierzyć stery Mirko Slomce, który odwdzięczył się dwoma awansami do Ligi Europy. Urodzony niedaleko Hanoweru, były piłkarz i asystent Ralfa Rangnicka w legendarnym już sezonie, po którym po trzynastu latach H96 powrócił do Bundesligi. Innym przykładem jest chociażby Tayfun Korkut w VfB Stuttgart czy Bernd Hollerbach w Hamburgu. Jupp Heynckes też miał już za sobą historię w Bayernie Monachium zanim sięgnął z nim po potrójną koronę. Wreszcie ostatni wariant – awaryjny. Jeśli optymalny trener nie jest dostępny, to kluby Bundesligi wolą postawić na tryb awaryjny i często tymczasowy plan niż wypróbowanych i doświadczonych strażaków. Tak było w Wolfsburgu, gdy Martin Schmidt zastępował Andriesa Jonkera czy w Hercie Berlin, gdy Juergen Klinsmann podejmował rękawicę po Ante Coviciu.
Wykolejone kluby najszybciej zaciągają hamulec awaryjny. Polegają na trenerach, którzy mogą urosnąć razem z nimi. Głównym celem jest zachowanie tożsamości klubu, a strażak rzadko kiedy nie jest rozwiązaniem tylko tymczasowym. Nie jest dobrym architektem do odbudowy. Nagle okazuje się, że w drużynach młodzieżowych lub rezerwowych można znaleźć trenerów, którzy są w stanie ożywić zespół, bo znają już doskonale jego system nerwowy. Fredi Bobic w wywiadzie dla „Tagesspiegel”: – W przeszłości trenerzy drużyn młodzieżowych pracowali na zasadzie wolontariatu. To się zmieniło. Teraz w klubie pracują już tylko ci, którzy mają uprawnienia. I to procentuje, bo kluby mogą w przyszłości polegać na specjalistach z „własnej stajni”.
Berger ocaliłby Titanica
Jeśli kogoś można nazwać pionierem i ojcem zawodu trenerskiego strażaka to bez dwóch zdań byłby nim Joerg Berger. Po tym jak uciekł w dramatycznych okolicznościach z NRD i przeżył próbę otrucia przez wschodnioniemieckie służby żaden kryzys nie był mu straszny. Ratował w swojej karierze Schalke i Koeln, ale apogeum przyszło lata później. W sezonie 1998-99 ponownie wrócił do Eintrachtu Frankfurt. A ostatnia kolejka przyniosła wyjątkowe emocje. Eintracht potrzebował cudu. I to dosłownie. Rywale do utrzymania wygrywali swoje spotkania poza Norymbergą, która miała jednak spory zapas bramek. Frankfurt wygrał swój mecz z Kaiserslautern aż 5:1 po golu w 89. minucie norweskiego napastnika Fjoertofta. To on powiedział po meczu, że Berger ocaliłby i Titanica. Eintracht ostatecznie wyprzedził Norymbergę większą liczbą strzelonych bramek. Przy okazji była to ta sama kolejka, w której Sławomir Majak uratował przed spadkiem Hansę Rostock. W 2009 roku Berger podjął się ostatniej misji ratunkowej. Objął Arminię Bielefeld przed ostatnią kolejką w sezonie. Gdyby wygrał z Hannover 96 to Arminia zagrałaby w barażach. Padł remis 2:2.
Neururer i reszta
Kultowy trener Peter Neururer najmilej poza Bochum wspominany jest w Schalke i Koeln. Gdy obejmował w sezonie 1988-89 drugoligowe Schalke to groził mu rychły spadek do trzeciej ligi. Znakomita seria zwycięstw wystarczyła na spokojne dwunaste miejsce. Identyczna sytuacja miała miejsce sześć lat później w Koeln, z którym notabene dotarł później do półfinału Pucharu Intertoto.
W kwietniu 2000 w akcie desperacji władze Borussii Dortmund powierzyły drużynę Udo Lattkowi. Osiem punktów w pięciu meczach wystarczyło na utrzymanie, a trenerska legenda zainkasowała milion marek. Hans Meyer uratował w swojej karierze trzy kluby: Norymbergę, Borussię Moenchengladbach i Herthę. Tą pierwszą nie dość, że obronił przed spadkiem to zapisał się w jej historii awansując do europejskich pucharów po blisko czterdziestu latach przerwy i zdobywając Puchar Niemiec. Huub Stevens objął w połowie sezonu 2006-07 Hamburger SV. Klub z północy Niemiec zajmował wtedy ostatnie miejsce w tabeli. Niewiarygodne – „trzydzieści punktów później” Stevens wyprowadził HSV na piąte miejsce i awansował do Intertoto, skąd zawędrował aż do 1/8 finału Pucharu UEFA. Gdy inne kluby zatrudniały strażaków by pomogli w walce o utrzymanie, tak Bayern Monachium ściągnął Heynckesa by posprzątał bałagan po Juergenie Klinsmannie. Ligę Mistrzów uratował i zrobił na tyle dobre wrażenie, że wrócił do klubu kilka lat później i przeszedł do historii.
Mało kto pamięta, ale strażakiem był też Julian Nagelsmann. Uratował Hoffenheim w sezonie 2015-16 gdy traciło w rundzie wiosennej sześć punktów do bezpiecznego miejsca. Hoffenheim uratował także Markus Gisdol, który został trenerem przed 28. kolejką sezonu 2012-13. Jeszcze przed ostatnią kolejką klub zajmował przedostatnie miejsce ze stratą dwóch punktów. Sensacyjna wygrana w Dortmundzie po dwóch rzutach karnych w końcówce, a potem wygrane baraże z Kaiserslautern i Gisdol stał się bohaterem Sinsheim.
To nie jest kraj dla starych ludzi
Metody treningowe trenerskich dinozaurów nie miałyby dzisiaj racji bytu. Nie mogliby wrzucić na boisko piłek lekarskich i kazać piłkarzom strzelać nimi karne czy wyzywać podopiecznych od małp. Dzisiaj preferowane są długie analizy wideo i sesje z psychologami. Dlatego Felix Magath przeniósł się do dyrektorskiego gabinetu, Stevens wściekał się już tylko podczas spotkań rady nadzorczej Schalke, a Werner Lorant urządzał grille na kempingu. Tylko Neururer wciąż jest zwarty i gotowy. Ale telefon nie dzwoni. Chociaż raz zadzwonił. Biedny Neururer myślał, że chcą go zatrudnić w Schalke, a okazało się to propozycją pracy w czwartoligowym Wattenscheid. Gatunek klasycznych strażaków wprawdzie nie wyginął, ale nie jest już poszukiwany, a doświadczenie nie jest wymagane.
Strażacy w piłce nożnej są ekspertami. Doświadczeni trenerzy, solidni i zahartowani przez lata pracy. Ale to praca tymczasowa. Strażak ugasi ogień, ale domu nie odbuduje. Pamięć o nich przetrwa jednak wśród kibiców. Oni wiedzą doskonale kto był ich zbawcą.
MACIEJ IWANOW
TEKST UKAZAŁ SIĘ W TYGODNIKU „PIŁKA NOŻNA” (16/2021)