Przejdź do treści
Tureckie granie w Niemczech

Ligi w Europie Świat

Tureckie granie w Niemczech

Imigrancka piłka klubowa w Niemczech kojarzyła się przede wszystkim z Tuerkiyemsporem Berlin. Na dobrej drodze by stać się nową wizytówką tureckich drużyn w niemieckim futbolu jest jednak beniaminek trzeciej ligi Tuerkguecue Monachium.


Turecka drużyna z Monachium namiesza w niemieckiej piłce?

MACIEJ IWANOW

W Niemczech żyje obecnie około 3,5 miliona osób pochodzenia tureckiego. Są największą mniejszością narodową w tym kraju. Mają swoich przedstawicieli w polityce, kulturze, mediach (wydawane są dzienniki lub czasopisma w języku tureckim). Nic więc dziwnego, że i w futbolu zaznaczają swoją obecność – z Mesutem Oezilem, który z kadrą Niemiec zdobył mistrzostwo świata na czele. W całych Niemczech zarejestrowanych jest kilkaset klubów imigranckich. Ponad połowę z tego stanowią tureckie, co nie jest zaskoczeniem. Kluby pochodzenia tureckiego najliczniejsze są w Nadrenii Północnej-Westfalii oraz Berlinie. Daleko w tyle są Chorwaci, Grecy, Włosi i cała reszta. Polacy naturalnie też mają w tym swój udział. Wystarczy wymienić Polonię Hanower czy Polonię Berlin grające odpowiednio w 10. i 9. lidze. Pierwsza fala gastarbeiterów pochodziła z Włoch i dlatego najstarszym imigranckim klubem jest Lupo Martini Wolfsburg, założony w roku 1962. W każdym zachodnim landzie jest pełen przekrój takich klubów. Na wschodzie, przez historyczne konotacje i ścisłą kontrolę klubów przez komunistyczne władze w czasach istnienia NRD, liczba ta jest stosunkowo niewielka.

Turecka siła

Skoro w Niemczech jest generalnie tak dużo klubów piłkarskich, to dlaczego powstaje tyle tureckich? Motywy założycieli z reguły są takie same. Środowiska muzułmańskie chcąc nie chcąc muszą zakładać własne stowarzyszenia. Pragną spędzać czas we własnym gronie, do tego dochodzą mniejsze lub większe uprzedzenia. Ogromnej większości Turków obce jest kultowe już hasło „Samstags halb Vier – Fussball, Bratwurst und Bier” (sobota, wpół do czwartej – piłka, kiełbasa i piwo). Na wielu stadionach nie uświadczymy piwa, które przecież jest nieodłączną częścią kultury kibicowskiej w Niemczech. Erdal Akyuz, trener Tuerkischen SC Hamm wyjaśniał w magazynie „Stern”, że wielokrotnie musiał tłumaczyć czemu u nich nie serwuje się piwa. Paradoksalnie nie miało to nic wspólnego z religią i zwyczajami. Po prostu kilka lat temu pijani kibice gości rozpoczęli awanturę i klub raz na zawsze zrezygnował ze sprzedawania napojów wyskokowych.

Spory wpływ na to mają również wspomniane wcześniej uprzedzenia. Tureckie kluby kojarzą się z konfliktami – na boisku i trybunach. Gdy dochodzi do spotkań pomiędzy tureckimi drużynami – bywa bardzo gorąco. Nie mówiąc już o tym, gdy przeciwko Turkom na boisko wychodzą kluby z Bałkanów. Nie bez powodu istnieje powiedzenie, że „prowokacja należy do tureckich drużyn tak jak czwórka z tyłu do piłki nożnej”. Nasiliły się też ostatnio ataki na sędziów w niższych klasach rozgrywkowych.


Przez wiele lat istnienie drużyn z tradycją imigrancką było nie w smak Niemieckiemu Związkowi Piłki Nożnej. Dopiero na początku lat 80. zaczął je oficjalnie tolerować. A przecież Niemcy też wielokrotnie bywali w takiej samej sytuacji. Wystarczy wspomnieć o jednym z pierwszych klubów w Brazylii – SC Germania Sao Paulo założonym w 1889 roku przez niemieckich imigrantów. Na początku bardzo podkreślano niemieckość klubu, by z biegiem lat coraz bardziej rozwadniać się, ostatecznie zmienić nazwę na EC Pineiros i zapomnieć o Germanii. Turcy o swoich korzeniach zapomnieć nie chcą. Inna rzecz, że wiele ich drużyn wywodzi się z niemieckich zespołów. Na przykład wspomniane już Tuerkischen SC Hamm powstało w 1979 z oddzielenia się od „oryginalnego” Hammer SpVgg, gdzie przez dwa lata grały trzy czysto tureckie drużyny. Barwy są wprawdzie czerwono-białe, ale jak tłumaczy trener nie mają nic wspólnego z turecką flagą. To barwy macierzystego klubu.

W zakończonym niedawno sezonie do trzeciej ligi awansowało Tuerkguecue Monachium i jest pierwszym imigranckim klubem, który osiągnął szczebel zawodowy. Dla klubu to trzeci awans z rzędu. Choć oficjalnie Tuerkguecue powstało w 2001 roku to jest bezpośrednim następcą SV Tuerk Guecue Monachium założonego w 1975 roku przez Turków. W latach 80. był nawet trzecią siłą w stolicy Bawarii. Do roku 2016 klub balansował pomiędzy szóstą a siódmą ligą. Momentem przełomowym było wejście do niego bogatego inwestora Hasana Kivrana, który sam w przeszłości grał w SV Tuerk Guecue. Jego firma zajmuje się zarządzaniem finansami i doradztwem biznesowym. Od początku zainwestował spore sumy, co jak widać przyniosło wymierne efekty.

Nagle sukcesy stały się solą w oku rywali. Zarzucano klubowi, że jest nowym Hoffenheim czy Lipskiem. W czwartej lidze był jedynym, który pracował w pełni na warunkach zawodowych. Kivran dzięki swoim kontaktom sprowadził do Tuerkguecue wielu sponsorów takich jak AON czy GAZI. Do absurdalnych zarzutów finansowych dochodzą również te polityczne: że w końcu znienawidzony przez Niemców prezydent Turcji Erdogan dostrzeże w małym klubie ogromną wartość polityczną i będzie chciał ją wykorzystać. Na razie te obawy nie mają uzasadnienia.

Tuerkguecue chce być postrzegany jako klub bawarsko-turecki. Wystarczy popatrzeć na logo. Chce pójść w ślady Tuerkiyemspor i być ponad podziałami, choć dla wielu zawsze będzie tylko turecki. Dyrektor sportowy Robert Hettich w wywiadzie dla „Die Zeit” powiedział: – Liczy się jakość piłkarzy. Nie wybieramy ich na podstawie pochodzenia. Ale doskonale zdajemy sobie sprawę, że kilku zawodników pochodzenia tureckiego musi być w kadrze zawsze, bo tego oczekują kibice w większości mający tureckie korzenie. 


Potwierdza to 23-letni dyrektor zarządzający Max Kothny, który ma wszystko żeby zostać „organizacyjnym Nagelsmannem”: – Jeśli mamy dwóch piłkarzy o tych samych umiejętnościach i kosztujących tyle samo, to wybierzemy Turka.

Nowym trenerem Tuerkguecue został Alexander Schmidt, który prowadził do niedawna austriacki Sankt Poelten, a w przeszłości także monachijskie TSV 1860. To kolejny krok w profesjonalizacji klubu. Problemy ze stadionem, który nie spełniał wymagań licencyjnych zostały rozwiązane prowizorycznie. Pół sezonu zespół rozegra na Gruenwalder Stadion (gdzie gra TSV i rezerwy Bayernu), a pół na Stadionie Olimpijskim. To drugie to wyjątkowa gratka dla kibiców, bo piłki nożnej nie widziano tam od ponad 15 lat. 


Można już odczuć ogromny entuzjazm tureckiej społeczności w Niemczech. W tureckiej gazecie „Huerriyet” klub trafił nawet na pierwszą stronę. Kothny robi wszystko, żeby zwiększyć jego rozpoznawalność. Hasan Kivran wchodząc do klubu powiedział, że pierwszym poważnym celem jest awans do czwartej ligi do 2020 roku. Udało się wykonać ten plan z nawiązką. Apetyt rośnie w miarę jedzenia i teraz celuje w awans do drugiej ligi do 2023 roku. Patrząc na konsekwencję w budowaniu drużyny nie jest to scenariusz utopijny. Tuerkguecue to w tłumaczeniu Turecka siła. Wydaje się, że w przyszłości ta nazwa może być bardzo trafna.

Moja Turcja

Tuerkguecue ma ambitne plany, ale minie jeszcze trochę czasu zanim stanie się najbardziej znanym i kultowym klubem z turecką historią. To miano od dekad dzierży Tuerkiyemspor Berlin (Tuerkiyem to w dosłownym przekładzie Moja Turcja). To właśnie on był pierwszą turecką drużyną, która wdarła się na trzecioligowy poziom w Niemczech (aczkolwiek wówczas jeszcze amatorski) i jest modelowym przykładem integracji poprzez piłkę nożną.

Zaczynał w końcówce lat 70. jako Kreuzberg Gencler Birligi (Kreuzberska Unia Młodych), by kilka lat później zmienić nazwę na BFC Izmirspor, bo właśnie z Izmiru pochodziło wielu piłkarzy. Dzisiejsza nazwa powstała w 1987 roku, kiedy władze klubu chciały rozwinąć się w stowarzyszenie wszystkich tureckich imigrantów. Tuerkiyemspor stał się fenomenem społecznym. Nawet w niższych ligach jego mecze oglądało regularnie po kilka tysięcy kibiców. 


W latach 80. stolica Niemiec nie oferowała zbyt dużo w kontekście piłki nożnej. Tuerkiyemspor stanowił kolorową alternatywę, która w mgnieniu oka zyskiwała nowych zwolenników. Środowiska liberalne i punk rockowe coraz częściej zerkały w tę stronę. Ze względu na swoją popularność stał się wrogiem numer jeden niemieckich neonazistów. Trzecioligowe derby z Herthą w 1987 roku budziły większe emocje niż historyczne derby Herthy z Unionem w ubiegłym sezonie. Upadek Starej Damy w końcówce lat 80. był ogromny. Dość powiedzieć, że klubem numer 1 w stolicy było wtedy Blau-Weiss. Ale mecz przeciwko Traditionsverein dla zespołu imigrantów był najbardziej znaczącym w ich piłkarskiej karierze. Jego ranga wybiegała daleko poza boisko. Hertha grała wówczas na Stadionie Pocztowym i oficjalnie obejrzało go prawie 12 tysięcy kibiców, choć sugerując się opowieściami uczestników można spokojnie dodać jeszcze 2-3 tysiące. Hertha wygrała 2:0 (jedną z bramek zdobył Zbigniew Krawczyk), ale rywale nie rozpaczali z powodu przegranej. To było prawdziwe święto futbolu i święto dwóch przenikających się kultur. Po jednej stronie kibice Herthy z piwem w rękach, po drugiej roztańczeni Turcy z herbatą. W rewanżu Tuerkiyemspor wzniósł się na wyżyny i wygrał 1:0.

Gdy w sezonie 1989-90 pojawiła się szansa na awans do drugiej ligi DFB specjalnie stworzył Lex Tuerkiyemspor. Do tej pory w bundesligowej drużynie mogło grać tylko dwóch obcokrajowców, a wtedy uznano, że każdy kto żył i grał w Niemczech od minimum sześciu lat był uznawany za Niemca. Tuerkiyemspor szedł przez sezon jak burza i był o krok od historycznego awansu. Nie udało się to głównie przez błędy proceduralne. I tu pojawia się polski wątek – Piotr Podkowik. Trafił do tureckiego klubu przed sezonem z Herthy Zehlendorf za wyraźną zgodą Berlińskiego Związku Piłkarskiego. W trakcie sezonu związek uznał jednak, że było to naruszenie regulaminu i nakazał powtórzyć trzy z siedmiu spotkań, w których Polak zdążył wystąpić. Powtórki były przewidziane na końcówkę sezonu, które zespół musiał rozegrać w ciągu dziesięciu dni. Wprawdzie je wygrał, ale okupił to ogromnym zmęczeniem i stratą punktów w ostatnich kolejkach.

1 maja 1991 roku w ostatnim meczu sezonu na własnym stadionie Tuerkiyemspor podejmował Tennis Borussię Berlin i wystarczał mu remis do awansu. Osiem tysięcy kibiców było świadkami porażki 0:5. To najmroczniejszy dzień w historii klubu. Moja Turcja już nigdy się nie podniosła. Sam Podkowik został w klubie jeszcze przez dwa lata, ale już zgodnie z regulaminem. Mimo iż prezydent związku wielokrotnie się kajał i przepraszał, to do tej pory wielu sympatyków uważa, że zrobiono to specjalnie, bo nikomu we władzach nie uśmiechał się taki zespół na szczeblu centralnym. Fakt faktem od tego momentu zaczął się powolny upadek klubu, który już nigdy nie zagrał w trzeciej lidze. Mecze przestały przyciągać kibiców, a w 2011 Tuerkiyemspor ogłosił upadłość.

Klub niedługo później reaktywowano, obecnie gra w szóstej lidze. Najważniejszy nie jest tutaj aspekt sportowy, lecz społeczny. Stał się niejako reprezentantem tureckiej społeczności w Berlinie i nie tylko. Na mecze towarzyskie przyjeżdżały tu ze Stambułu między innymi Fenerbahce czy Galatasaray (jeden z wychowanków – Uemit Karan trafił do Galatasaray i reprezentacji Turcji). W ślad za berlińczykami poszły inne stowarzyszenia tureckie na całym świecie i obecnie w prawie każdym kraju znajdą się takie Tuerkiyemspory. Był fenomenem, który ułatwiał integrację tureckich imigrantów w Niemczech. Sam klub nie uważa się już za tylko turecki, a bardziej jako otwarte berlińskie stowarzyszenie z turecką historią w tle. Tuerkiyemspor jest inicjatorem wielu projektów społecznych w Berlinie mających na celu walkę z wykluczeniami, walkę z homofobią czy przemocą wobec kobiet. Jest laureatem wielu nagród za swoje zaangażowanie społeczne, w tym nagrody integracyjnej DFB z 2007 roku. Jak powiedział niedawno prezydent DFB Fritz Keller: „Tuerkiyemspor to latarnia morska integracji”.


Możliwość komentowania została wyłączona.

Najnowsze wydanie tygodnika PN

Nr 50/2024

Nr 50/2024