Stodoła płonęła aż strach
Rzut oka na wyjściowy skład Polaków wystarczył, aby dojść do konstatacji, że zwycięstwo z Czechami i przedłużenie matematycznych szans na bezpośredni awans do finałów EURO 2024 może być zadaniem ponad siły biało-czerwonych. I choć na Stadionie Narodowym podopieczni Michała Probierza momentami grali zaskakująco dobrze, to starcie z naszymi południowymi sąsiadami było jak całe eliminacje.
Piotrowi Zielińskiemu występ z Czechami uniemożliwiła choroba, więc selekcjoner reprezentacji Polski naprędce musiał zorganizować zastępstwo. I gdy wydawało się, że nie ma innej opcji, aniżeli wystawienie w pierwszym składzie, rozgrywającego sezon życia Sebastiana Szymańskiego, Probierz niespodziewanie zdecydował się postawić na trio Jakub Piotrowski–Bartosz Slisz–Damian Szymański. Z tego grona tylko pomocnik Łudogorca Razagrad ma jako takie pojęcie o grze kombinacyjnej (dziewięć goli w tym sezonie we wszystkich rozgrywkach), ale i tak nie jest graczem o charakterystyce Szymańskiego czy Zielińskiego. I choć to 26-latek niespodziewanie okazał się jednym z bohaterów potyczki w Warszawie, otwierając jej wynik, to jednak to zestawienie środka pola najlepiej pokazuje, że w meczu z Czechami mieliśmy pod górkę, jeszcze przed pierwszym gwizdkiem sędziego.
Gdybyśmy w piątek stanęli naprzeciw klasowego przeciwnika, a celem numer jeden było przede wszystkim neutralizacja jego ofensywnych poczynań, wówczas takie zestawienie drugiej linii byłoby absolutnie uzasadnione. Ale naszym rywalem byli Czesi, z problemami równie wielkimi jak my, którzy w grze o finały ME w Niemczech pozostawali tylko ze względu na naszą nieporadność w starciu z Mołdawią. W sytuacji więc, w której trzeba postawić na atak, ofensywne rozwiązania, kreatywność w środku pola, Michał Probierz decyduje się na ustawienie stricte defensywne. Gdybyśmy byli złośliwi, napisalibyśmy, że to przecież nic nowego, bo przecież tak w Ekstraklasie zawsze grały zespoły prowadzone przez „polskiego Guardiolę”. Ale nie jesteśmy…
Środek nastawiony był przede wszystkim na walkę i rozbijanie akcji rywala, więc za rozgrywanie musieli wziąć się wahadłowi. Kto wie, czy nie oglądaliśmy w piątek najlepszego do tej pory występu Nicoli Zalewskiego w biało-czerwonych barwach. Gracz AS Romy miał za sobą ciężki 2023 rok. W zasadzie od finałów MŚ jego forma pikowała, gdzieś zatracił tę lekkość i pewność w grze, którą imponował zaraz po debiucie w drużynie ze Stadio Olympico. W dodatku wkrótce pojawiły się informacje o rzekomym uzależnieniu od zakładów bukmacherskich, które na szczęście okazały się jedynie chorymi wymysłami chorego youtubera. Wszystko, co w polskiej kadrze najgroźniejsze, było więc dziełem 21-latka. Tempa starał się dotrzymać mu Przemysław Frankowski, ale piłkarzowi RC Lens brakowało regularności. Niemniej i do niego za mecz z Czechami nie można mieć większych pretensji.
Napastnicy nie potrafili jednak zrobić użytku z podań wahadłowych. Najgorzej z tercetu atakujących zaprezentował się Robert Lewandowski, który poza groźnym strzałem z rzutu wolnego w drugiej połowie, absolutnie niczym się nie wyróżnił. Snuł się po murawie Narodowego niczym duch, miał problem z najprostszym przyjęciem piłki. Przerażający jest jednak fakt, że mało który kibic obecny na stadionie był zdziwiony postawą naszego kapitana. Ot, to taka nowa świecka tradycja. Podobnie jak słaba postawa defensywy. W meczu z Czechami po raz pierwszy mogliśmy obejrzeć w akcji zestawienie środka obrony złożone z Jana Bednarka, Pawła Bochniewicza i Jakuba Kiwiora. Każdy choć raz minął się z piłką, zagrywał niechlujnie i niedokładnie, dał się ograć rywalowi. Chwała ćwierćfinalistom EURO 2020, że nie potrafili zrobić z tego pożytku.
W tej potyczce, jak w soczewce można było zobaczyć całe eliminacje ME w wykonaniu Polaków. Gol stracony zaraz na początku połowy, na który biało-czerwoni nie potrafili odpowiednio zareagować. Brak umiejętności wykorzystania przewagi w różnych elementach gry, ograniczanie potencjału poszczególnych graczy, trzymaniem ich w rezerwie bądź obciążanie zbyt wieloma zadaniami taktycznymi. Ślepa wiara w to, że jak poda się piłkę do Lewandowskiego, ten na pewno coś wymyśli. Baterie kreatywności Lewego już dawno się jednak wyczerpały i kapitan, zamiast je naładować, teraz chciałby, aby ktoś przejął jego obowiązki kreatora i egzekutora.
No i najważniejsze i chyba wszystkich kibiców najbardziej frustrujące – brak umiejętności przyznania się do winy, brak autorefleksji, że to wszystko już dawno poszło w kierunku, w którym pójść absolutnie nie powinno. Jan Bednarek bajdurzący przed kamerami TVP Sport, że „od tego meczu, kadra będzie rosnąć jako grupa”. Michał Probierz wspominający, o tym, że jego zespół pokazał charakter. I Cezary Kulesza, ogłaszający na portalu x, wszem wobec, że baraże są ostatnią szansą na awans do Mistrzostw Europy.
W polskiej reprezentacji, zarówno dziś, jak i przez całe eliminacje, było więc jak w piosence Akwareli i Czesława Niemena – stodoła płonęła aż strach. I od marca do listopada nikt z tym nic nie zrobił.
mkan, PiłkaNożna.pl