Sensacyjna wpadka Liverpoolu!
Dużych rozmiarów niespodzianka na Anfield! Liverpool długo prowadził, lecz nie zdołał dowieźć jednobramkowej przewagi do końcowego gwizdka sędziego i nieoczekiwanie podzielił się punktami z przedostatnim West Bromem.
Klopp ma powody do zmartwienia. (fot. Reuters)
Dziennikarze, bukmacherzy i kibice w wyborze faworyta byli, co zdarza się wyjątkowo rzadko, nader jednomyślni. Oni wszyscy gremialnie wskazali oczywiście na Liverpool. Po ostatniej doprawdy imponującej victorii w stosunku aż 7:0 przeciwko Crystal Palace piłkarze prowadzeni przez Juergena Kloppa chcieli – używając bokserskiej nomenklatury – pójść za ciosem.
Plany liderów angielskiej ekstraklasy miał zaś zamiar pokrzyżować przedostatni West Bromwich Albion. Tym bardziej, że w poprzedniej konfrontacji obu drużyn na Anfield graczom „The Baggies” udało się utrzeć nosa zdecydowanie wyżej notowanemu przeciwnikowi. Przed blisko trzema laty, w meczu 1/16 Pucharu Anglii, po pełnym emocji widowisku WBA pokonało Kloppa i spółkę 3:2.
W poświąteczną niedzielę podopiecznym nowo zatrudnionego Sama Allardyce’a choć nie udało się powtórzyć tej sztuki, to zarazem również mają uzasadnione powody do zadowolenia. Wbrew przewidywaniom „The Reds” nie udało się odnieść spodziewanego zwycięstwa. Spotkanie zakończyło się bowiem jednobramkowym remisem.
Była dwunasta minuta, kiedy to Joel Matip z głębi pola dostrzegł wybiegającego na wolne pole Sadio Mane i posłał doń górą prostopadłe podanie. Senegalczyk przyjął futbolówkę przy pomocy klatki piersiowej, a następnie zdołał oddać mocny strzał z bliskiej odległości, po który zmusił Sama Johnstone’a do kapitulacji.
Trafienie autorstwa Mane było jednocześnie prawie jedynym celnym strzałem Liverpoolu na przestrzeni dziewięćdziesięciu minut. Prawie, ponieważ mimo wielokrotnych, niezliczonych wręcz, akcji ofensywnych w wykonaniu „The Reds” na kolejne celne uderzenie trzeba było czekać aż do doliczonego czasu gry, w efekcie czego nie potrafili podwyższyć zasłużonego prowadzenia.
A przecież, jak mawia starodawne piłkarskie porzekadło, niewykorzystane okazje lubią się mścić. Nie inaczej było i tym razem. W osiemdziesiątej drugiej minucie Semi Ajayi precyzyjnym strzałem głową umieścił futbolówkę między słupkami bramki strzeżonej przez Alissona. Zresztą, gdyby nie brazylijski golkiper, Liverpool mógł nawet ponieść porażkę, lecz na jego szczęście Karlan Grant przegrał pojedynek sam na sam z Alissonem właśnie.
Podział punktów, rzecz jasna, jest niekorzystny dla Liverpoolu. W jego konsekwencji punktowa przewaga liderujących „The Reds” nad drugim w tabeli Evertonem stopniała do dwóch trzech oczek. West Brom wciąż znajduje się w strefie spadkowej na przedostatnim miejscu, ale – jak powszechnie wiadomo – wywalczenie jednego punktu z mistrzem Anglii z pewnością doda piłkarzom psychologicznego kopa w następnych spotkaniach.
Jan Broda