Niezależnie od chwilowych zmian pogody i raptem 29 meczów w reprezentacji Polski Wojciech Szczęsny od kilku lat pozostaje numerem 1 w hierarchii naszych bramkarzy. Pytanie, czy wkrótce zostanie numerem 1 i następcą Gianluigiego – Buffona w Juventusie Turyn albo Donnarummy w Milanie.
Fakty są następujące. 30 czerwca skończy się wypożyczenie Polaka do Romy i zgodnie z prawem znów, jeszcze przez rok, będzie zawodnikiem Arsenalu Londyn. Romy prawdopodobnie nie stać na wykupienie Polaka, poza tym rzymianie zamierzają ogrywać młodego golkipera z Brazylii – Alissona, który w meczach pozaligowych raczej nie zawodził i za którego, nawiasem mówiąc, zapłacili aż 8 milionów euro.
Stara Dama się waha
Po znakomitym sezonie chętnych na usługi Polaka nie brakuje. To raczej on wybiera, a nie jego. Jeszcze niedawno wydawało się, że będzie drugim, po Zbigniewie Bońku, zawodnikiem w historii Starej Damy, a ruch wydawał się logiczny, biorąc pod uwagę zaawansowany wiek Buffona. Szczęsny ponoć zgodził się na transfer do Juve i pozostało jedynie dogadać się turyńczykom z Arsenalem. Sprawa miała być rozstrzygnięta i zakończona w czerwcu, ale komplikacją okazała się postawa Donnarummy. Młody Włoch zapowiedział, że nie przedłuży umowy z Milanem, a sygnał puszczony w eter podniósł automatycznie ciśnienie w gabinetach zarządców Realu Madryt i Juventusu właśnie. Turyński klub wolałby po prostu zakontraktować młodego Włocha, naturalnego następcę Buffona w Juve i Squadra Azzurra.
– Postaramy się go zatrudnić. Gdy taki piłkarz pojawia się na rynku, mamy obowiązek spróbować – powiedział niedawno dyrektor generalny mistrza Włoch Giuseppe Marotta. Juventus ma doskonałe kontakty z menedżerem Donnarummy – Mino Raiolą, ale żadne kontakty nie zastąpią grubych dziesiątek milionów euro, które ma akurat Real.
Ewentualne odejście Donnarummy z Milanu automatycznie zwalnia jednak miejsce między słupkami na San Siro. Szefowie czerwono-czarnych są zainteresowani (sąsiedzi w niebiesko-czarnych trykotach jak najbardziej również) polskim golkiperem, pytanie, czy on także, ponieważ szansa na sukcesy odnoszone w Europie i nawet we Włoszech z Milanem jest wątpliwa. Wcześniej upadł pomysł (czy definitywnie?), by Szczęsny powiększył polską kolonię w Neapolu, gdzie powoli ze sceny schodzi, z różnych powodów zresztą, 35-letni Pepe Reina.
Tempo transferu do Juve zostało więc najpierw spowolnione, by kilka dni temu ponownie nabrać przyspieszenia. Tyle że jeśli prawdziwe są doniesienia „The Sun” o tym, że w minionym tygodniu Juventus złożył Arsenalowi w końcu oficjalną ofertę kupna polskiego bramkarza i zaproponował 4,5 miliona euro, to niestety się wygłupił. Jeżeli dziś Southampton jest w stanie zapłacić 6 milionów za Jana Bednarka, to Włosi, zaczynając od niższego progu, zdecydowanie przesadzili, nawet jeśli Szczęsny ma jeszcze tylko rok ważny kontrakt z Kanonierami. Arsenal oczekuje około 15 milionów i zamiast sprzedawać za jedną trzecią, woli mieć dublera dla Petra Cecha. Przynajmniej 15, bo ostatnie doniesienia „The Sun” mówią o 20 i wręcz złości piłkarzy Arsenalu (prócz Szczęsnego także Lucas Perez i Kieran Gibbs) na – ich zdaniem – przesadzone oczekiwania.
Wysokość przelotowa
Laureat Złotych Rękawic Premier League 2014, triumfator Pucharu Anglii 2014 i 2015, wraz z przybyciem na Emirates Stadium Petra Cecha został wypożyczony do Romy. Uwielbia Londyn, dzielnicę Islington, wyspiarski klimat i trochę tamtejszy blichtr oraz 100 tysięcy funtów tygodniówki; Anglia go ukształtowała, zamieniła nastolatka w mężczyznę. Odszedł po konsultacji z menedżerem Arsene’em Wengerem, który chyba nie ufał aż tak bardzo Polakowi, skoro zdecydował się za 10 milionów funtów sprowadzić dużo starszego Cecha.
Dwa lata zajęło Szczęsnemu, by Rzym znalazł się u jego stóp. W sezonie 2015-16 wystąpił łącznie w 42 meczach giallorossich, zajął z klubem trzecie miejsce, odpadł w 1/8 finału Ligi Mistrzów z Realem Madryt. Już wtedy Roma chciała go wykupić, ale nie był na jej kieszeń. Z kolei Everton było stać, lecz Wojtka akurat nie było stać na to, by tak łatwo zmienić klub, w którym się zakochał (Arsenal) na inny angielski. Dlatego znów wybrał wypożyczenie, a kolejny sezon był jeszcze efektowniejszy – wicemistrzostwo Włoch, wszystkie ligowe mecze rozegrane, najwięcej (14) czystych kont spośród wszystkich portiere w Serie A. W wieku 27 lat osiągnął zatem wysokość przelotową, będąc w optymalnej formie.
Poznał język, jeszcze bardziej zmężniał (obserwujący go regularnie Zbigniew Boniek twierdzi, że pomógł mu… ślub), zjednał sobie fanów Romy (słynny gest uniesionych rąk, gdy spiker podał wiadomość, że na innym stadionie Lazio straciło gola), stał się rzymianinem. Pomógł mu też włoski luz, gdzie chyba nikomu nie przeszkadza, że od czasu do czasu zapali papierosa. Pomogli mu włoscy specjaliści od łapania piłek. Przed Marco Savoronim wcześniej w Rzymie ćwiczył z nim Guido Nanni i tak recenzował (za „Przeglądem Sportowym”) Polaka: – To bramkarski diament. Jego inteligencja sprawia, że bardzo szybko chłonie wiedzę. Jest otwarty na zmianę i pracowity. Przekonał się, że ma braki w technice, a w Arsenalu na wiele rzeczy nie zwrócono mu uwagi. Miał na przykład problemy z łapaniem piłki przy ziemi. Mocno nad tym pracowaliśmy, stawiając specjalne słupki z taśmą. Zrobił gigantyczne postępy…
– Talent dostał od Boga albo odziedziczył po ojcu Maćku, natomiast teraz ewidentnie dorósł, dojrzał, jest w świetnym wieku i w dodatku maksymalnie skoncentrowany – mówi Grzegorz Szamotulski, były bramkarz, podobnie jak Wojtek, Legii Warszawa. – Dla mnie ten facet nie ma limitu. Stać go na bronienie w absolutnie każdym klubie. Nawet jeśli trafi do Juventusu, to nie przepadnie. Nie po to klub wyda miliony, by zrobić mu krzywdę. Zatem okazje gry nawet przy Buffonie Wojtek otrzyma. Ile? To zależy od niego. Buffon to legenda, ale wkrótce zejdzie ze sceny. Poza tym mając kogoś takiego jak Szczęsny na treningu, będzie się musiał mocno napocić. Gdziekolwiek Polak pójdzie, wcześniej lub później będzie pierwszym bramkarzem.
Tydzień temu pisaliśmy o zitalianizowanej ponad miarę bramce Juventusu, który w historii zatrudnił tylko pięciu cudzoziemców na tej newralgicznej pozycji, w dodatku wszyscy oni zapisali się w biało-czarnej historii w sposób marginalny. Najwięcej – 88 meczów rozegrał Edwin van der Sar, jedyny tak naprawdę stranieri z numerem 1 w bramce Juve. Strach przed Buffonem nie powinien paraliżować tak klasowego i już mimo wszystko doświadczonego golkipera jak Szczęsny. Tym bardziej że sam Gigi wylewa miód na serce Polaka, prawiąc: – On i Juventus podjęliby najlepszą decyzję. Szczęsny miał świetny sezon. Był chyba najlepszym bramkarzem pod względem regularności i interwencji. To byłoby inteligentne małżeństwo pomiędzy najsilniejszym klubem i najlepszym bramkarzem poprzedniego sezonu. On rozumie różnicę między grą w Juve a innymi klubami, w których dotąd występował. Nie będzie żałował tego wyboru – zapewnił wielki bramkarz w rozmowie ze Sky Italia.
By Wojtkowi nie było zbyt wesoło, GB ujawnił również, że na 99,9 procent zakończy karierę, ale dopiero po następnym sezonie (więc Polaka czekałby rok gry w Pucharze Włoch, incydentalnie pewnie w Serie A), ale dodatkowo pozostaje ta jedna dziesiąta niepewności. Buffon oznajmił bowiem, że gdyby wygrał Ligę Mistrzów, będzie bronił dalej złakniony innych klubowych laurów.
Ojciec nie podpowie
– To takiej klasy bramkarz, że wszędzie sobie poradzi. Jedynki nigdzie nie będzie miał zagwarantowanej, wszędzie musi o nią powalczyć, ale z doświadczeniem zebranym w kilku klubach da sobie radę – uważa Jacek Kazimierski, eksgolkiper reprezentacji Polski i Legii. – Zatem mimo statusu legendy, jakim cieszy się zasłużenie Buffon, Juve wcale nie musi okazać się pułapką. Nikt mu jednak w decyzji nie pomoże, on sam wie, co dla niego najlepsze.
W decyzji zapewne nie pomoże mu ojciec, Maciej Szczęsny, który od kilku lat nie miał prawdziwego kontaktu z synem. Był niby rok temu na ślubie Wojtka z Mariną Łuczenko, ale sam obecności syna rok wcześniej, na własnej ceremonii, się nie doczekał. W marcu w wywiadzie dla WP Sportowych Faktów senior powiedział: – Nie wiem, co słychać u Wojtka, i prawdopodobnie się nie dowiem, bo nie mam skąd. Zupełnie przestałem tęsknić za tą wiedzą… Różne rzeczy dzieją się między ludźmi, także w rodzinie. Miewa się pretensje, jest się z różnych powodów rozczarowanym. Mój największy żal polega na tym, że nie wiem, o co chodzi… Po turnieju Euro i zasłużonym urlopie Wojtek był w Polsce, mignęły mi jakieś zdjęcia zamieszczone na Instagramie, ale czasu na poważną, męską rozmowę nie znalazł. Nie tylko ze mną, niestety…
Niemniej 27-latek na pewno wybierze rozsądnie. Pytanie, czy zechce być od razu numerem 1 w silnym klubie, czy może chwilowo numerem 2 w bardzo silnym. Czasu do namysłu miał w każdym razie sporo. Po znakomitym sezonie zwieńczonym powrotem między słupki reprezentacji Polski spędzał z żoną urlop na greckiej wyspie Mykonos, w Toskanii i w końcu w Stanach Zjednoczonych – w Los Angeles i Malibu. Jest poważnym facetem, inteligentnym, trzeźwo patrzącym na otaczającą rzeczywistość. Kilkanaście dni temu w wywiadzie dla „Przeglądu Sportowego” mówił: – Osobiście mnie boli, że kiedyś sportowcy byli traktowani jak sportowcy, a dzisiaj przez swój status społeczny, przez pieniądze, które zarabiają, i sławę, którą osiągają, zaczynają być postrzegani i kreowani na celebrytów. Wchodzą w nie swój świat i są przez to cenieni nie za to, za co powinni. Sportowiec taki jak na przykład Robert Lewandowski powinien być podziwiany za to, gdzie zaszedł, jak ciężko na to zapracował od bardzo małego chłopca. A nie za to, że ma na sobie buty za tysiąc złotych. Ludzie szukają dziś autorytetów nie z tych powodów, co trzeba. Gdy zaczynałem jako młody bramkarz, dla mnie pierwszym sportowym autorytetem był Peter Schmeichel. Tylko i wyłącznie dlatego, że był wówczas najlepszym bramkarzem na świecie. Podglądałem jego ruchy, jego poruszanie się w bramce i wyobrażałem sobie, że kiedyś będę w stanie być na jego miejscu, bronić na wielkich stadionach itd. Nie było wtedy czegoś takiego jak portale społecznościowe, a on nie był celebrytą. Adorowałem go wyłącznie jako sportowca. Nie interesowało mnie, czy nosi spodnie za tysiąc złotych, buty za pięćset i czy siedział w restauracji za długo.
Nawiasem mówiąc, Schmeichel być może nie zostałby legendą Czerwonych Diabłów, gdyby Legia zdecydowała się puścić do Manchesteru… ojca Wojtka. Ale nie puściła, a wręcz zignorowała monity Anglików. Maciej Szczęsny opowiadał na portalu legionisci.com: – W końcu przyjechał tutaj człowiek z Manchesteru, który skontaktował się ze mną za pośrednictwem Pawła Janasa. Janas powiedział, że Legia milczy, przestała odbierać faksy, niby nikt w klubie nie mówi po angielsku, a jak się w końcu dodzwonili, to dziwnym trafem zerwało połączenie. Pojechałem więc do Marriotta i porozmawiałem z angielskim łącznikiem. Poprosił mnie, bym, mając na uwadze powyższe, sam porozmawiał z władzami klubu. Poszedłem zatem do pułkownika pełniącego obowiązki prezesa. Zapytałem, do czego to podobne. Odpowiedział mi, że dostał wyraźne polecenie, by nie sprzedawać takiej gwiazdy, w dodatku warszawiaka. On zaś ma chwilę do emerytury, córkę do wykształcenia i nie może zaryzykować swojej przyszłości kosztem mojej kariery.
I w ten sposób trafił na Old Trafford Duńczyk, jak uzupełnił Szczęsny: – Poszedł Schmeichel. Lekko pijący grubasek. A mógł iść niepijący, sprawny, młody człowiek…
– Niech Wojtek idzie tam, gdzie będzie od początku bronił – uważa Jarosław Bako, były bramkarz reprezentacji Polski, oczywiście także Legii. – Czekanie rok na miejsce po Buffonie czy po kimkolwiek to zawsze ryzyko. Kto wie, co może się wydarzyć… Bramkarz musi być w gazie, a Wojtek w karierze już się wysiedział na ławie. Lepiej byłoby, gdyby nie przerabiał drogi Artura Boruca, który musiał zawsze kogoś wygryzać. Z tego, co wiem, Szczęsny jest zakochany w Anglii, w Londynie, ale oczywiście poradziłby sobie i w Hiszpanii. Jeśli jednak ma być numerem 1 w kadrze, musi grać. Ostatnio Adam Nawałka dał chyba jasny sygnał, że widzi w nim jedynkę. Miał prawo do takiej decyzji, choć ja nie jestem akurat zwolennikiem zmian, kiedy coś dobrze funkcjonuje, a Łukaszowi Fabiańskiemu nie można było niczego zarzucić…
Zbigniew Mucha
TEKST UKAZAŁ SIĘ W NAJNOWSZYM WYDANIU TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA”