Rozsypani
Gdyby zebrać razem drugie 45 minut z Chorwacją w Warszawie i pierwsze z Portugalią w Porto, wyszłoby całkiem niezłe 90. Sęk w tym, że jak kiedyś powiedział Bogusław Kaczmarek, najlepsze połowy to miał Dalmor, czyli Przedsiębiorstwo Połowów Dalekomorskich.
Zbigniew Mucha
A w futbolu niezmiennie i wciąż liczy się cały mecz, więc efekt jest taki, że jeśli w poniedziałek przegramy ze Szkocją, spadniemy z dywizji A. Pierwszy raz od 2018 roku, czyli od momentu powołania do życia Ligi Narodów, wypadniemy z najmocniejszej stawki, do której – szczerze mówiąc – pasujemy średnio.
– Nie jestem trenerem tylko od dobrych wiatrów – powiedział na szybko, po laniu w Porto, Michał Probierz. – Przeżywałem już podobne momenty i trzeba umieć to przyjąć.
Tyle bramek straciliśmy w pięciu meczach Ligi Narodów; dwa razy więcej od Szkocji.
Przed selekcjonerem teraz chyba najważniejszy egzamin w LN – mecz ze Szkotami. Nie dość, że podbudowanymi triumfem nad Chorwacją, nie dość, że lepiej od nas wyglądającymi już w pierwszym meczu, nie dość, że z szansami nawet na drugie miejsce w grupie i drugi koszyk eliminacji MŚ 2026, to jeszcze z licznymi personalnymi osłabieniami po naszej stronie. Na czym zatem opierać optymizm przed starciem na PGE Narodowym?
Oceniając krytycznie występ polskiej drużyny na Estadio do Dragao Artur Wichniarek w studio TVP Sport zaznaczył, że na pierwszej połowie w naszym wykonaniu na pewno można coś budować. Owszem, można, bo pod względem organizacji gry, jej zrozumienia, zaangażowania, momentami płynności i składności, postawa biało-czerwonych wyłącznie cieszyła. Trudno wyrokować, czy były to najlepsze momenty reprezentacji Probierza, ale niewątpliwie każdy wiedział co i jak ma grać. W przeciwieństwie do Portugalczyków, którzy zdawali się sprawiać wrażenie na boisku nieobecnych. Ale też oceniając pozytywnie Polaków, trzeba uczciwie powiedzieć, że gospodarze mieli chyba szczery zamiar wygrać to spotkanie na stojąco. Długo im w tym nie pomagaliśmy, ale i oni sobie nie pomagali. Takiej Portugalii, tak złej Portugalii, nie pamiętali najstarsi kibice na Stadionie Smoka.
Selekcjoner biało-czerwonych przyznał z kolei, że takiego meczu i takiego splotu pechowych okoliczności, on w swojej karierze nie pamięta. Nie miał łatwo – to na pewno. Kontuzje rozbiły mu skład. Wyeliminowały ze zgrupowania Lewandowskiego i Frankowskiego. Na rozgrzewce przedmeczowej uraz zgłosił Szymański. Wprowadzony awaryjnie do wyjściowej jedenastki Bereszyński spisywał się bardzo dobrze, ale w zdrowiu nie dotrwał nawet do przerwy. Na druga połowę nie wyszedł też kontuzjowany Bednarek. Sypać zaczęło się niemal wszystko. A jak się wali, to na całego, stąd kuriozalna sytuacja ze Świderskim. W każdym razie po przerwie, a na pewno po godzinie gry, kiedy Portugalia była już Portugalią, to zostaliśmy zmieceni z placu gry, obici bezlitośnie, obnażeni. Rozsypało się wszystko. Brakło wiary i umiejętności. Drużyna była za mocno rozciągnięta, nie stanowiła żadnej przeszkody dla przeciwnika, który wcale nie dyktował szaleńczego tempa, nie oddał dwucyfrowej liczby strzałów. I to kolejne kuriozum – wystarczyło niewiele, by wbić nam pięć goli.
Tyle bramek straciliśmy zarówno z Chorwacją, jak i Portugalią, w niespełna dziesięć minut.
Na analizę zapaści w Porto przyjdzie czas. Teraz trzeba ratować, co się da. Wydaje się, że podstawą będzie oczyszczenie głów i świeżość. Szczęśliwie nie wykartkował się nikt z kluczowych zawodników (zagrożeni byli m.in. Zieliński i Zalewski), lecz fala kontuzji wymusiła na selekcjonerze dodatkowe powołania – już wezwany został Wieteska. Na pewno w poniedziałek potrzebować będziemy piłkarzy zdrowych i walecznych, potrzebować będziemy charakteru, szczęścia i koncentracji (w przeciągu 7-8 minut straciliśmy trzy gole zarówno z Chorwacją, jak i Portugalią). Także boiskowego lidera, także ułańskiej fantazji Zalewskiego, jeszcze większej niż w Glasgow. Potrzebować na PGE Narodowym będziemy przynajmniej remisu, by awansować do marcowych baraży o utrzymanie w dywizji A.