PP: Męczarnie Rakowa z ŁKS-em
120. Dokładnie tylu minut potrzebował Raków Częstochowa, by wyeliminować Łódzki Klub Sportowy w 1/16 finału Pucharu Polski. Mistrzowie kraju dopiero po dogrywce ograli ostatnią drużynę Ekstraklasy.
Szybko, łatwo i przyjemnie – właśnie tak, przynajmniej w teorii, Raków powinien uporać się z ŁKS-em. Mówimy w końcu o starciu aktualnego mistrza kraju grającego w europejskich pucharach z obecnie najgorszą drużyną w tabeli Ekstraklasy. Łodzianie, którzy przystępowali do tego meczu po porażce 0:5 z Górnikiem, byli skazywani na pożarcie, zwłaszcza że Dawid Szwarga pomimo napiętego terminarza nie zlekceważył krajowego pucharu i posłał do boju najmocniejszy skład.
Tyle teoria. Praktyka pokazała co innego.
Pierwsza połowa zgodnie z przewidywaniami upłynęła pod dyktando częstochowian, lecz to gospodarze powinni schodzić na przerwę z prowadzeniem. Raków miał przewagę optyczno-statystyczną, niemniej jednak to ŁKS stworzył sobie najgroźniejszą sytuację. Kay Tejan na piątym metrze stanął oko w oko Vladanem Kovaceviciem, ale przegrał ten pojedynek.
Remis do przerwy należało traktować jako niespodziankę. „Medaliki” nie miały jeszcze powodów do paniki, choć uczucie zdenerwowania i zniecierpliwienia rosło w ich szeregach z każdą kolejną zmarnowaną okazją w drugiej połowie. Po przerwie Raków zepchnął ŁKS do głębokiej defensywy, a gra toczyła się niemal wyłącznie na połowie gospodarzy. Znów jednak nie przełożyło się to na zdobycz bramkową.
Mistrzowie kraju oddali kilkanaście strzałów na bramkę. Problemem nie było podejście pod pole karne rywali i stwarzanie sobie sytuacji. Po stronie podopiecznych Szwargi szwankowała natomiast faza wykończenia akcji. Dodatkowo między słupkami świetnie był dzisiaj dysponowany Dawid Arndt. Młody golkiper trzymał przy życiu „Rycerzy Wiosny”.
Ostatecznie do skruszenia łódzkiego muru Raków potrzebował dogrywki i czerwonej kartki Piotra Janczukowicza. Grający w przewadze częstochowianie wreszcie dopięli swego i skarcili wyczerpanych ełkaesiaków. Najpierw Władysław Koczergin nie złamał linii spalonego i z bliskiej odległości dobił piłkę do bramki, a kilka minut później Ben Lederman skorzystał z ogromnej przestrzeni przed polem karnym i finezyjnym strzałem przypieczętował awans.
Awans, który rodził się w bólach i mękach. Piłkarze Rakowa mogą pluć sobie w brodę, że przy tak napiętym terminarzu na własne życzenie sprezentowali sobie dodatkowe trzydzieści minut biegania. ŁKS zaś pozostawił po sobie dobre wrażenie. Piotr Stokowiec i spółka muszą teraz przenieść dzisiejszą postawę na grunt ligowy.
jbro, PilkNozna.pl