Bartosz Grzelak. W Polsce postać anonimowa, o której milczy nawet wyszukiwarka Google, kierująca do Bartłomieja, byłego napastnika między innymi warszawskiej Legii, Cracovii i Jagiellonii Białystok. Ale w Szwecji, gdzie mieszka od dzieciństwa, jest znanym trenerem, który w roli asystenta został niedawno mistrzem kraju z AIK Fotboll.
MICHAŁ CZECHOWICZ
Tata pracował w Orbisie. W 1983 roku, kiedy miałem pięć lat, został wysłany na cztery lata na placówkę do Sztokholmu, potem kontrakt przedłużono o kolejne cztery. Mama w tym czasie znalazła pracę w Instytucie Kultury Polskiej. Zadomowiliśmy się w Szwecji, dlatego rodzice, patrząc na dobro moje i brata, podjęli decyzję o emigracji na stałe. Po przyjeździe mieszkaliśmy w Solnie na przedmieściach Sztokholmu. Niedaleko słynnej Rosundy, obecnie Friends Areny, dlatego od dziecka chodziłem na mecze AIK – opowiada Bartosz Grzelak.
Po przyjeździe dla obecnego trenera i jego dwa lata starszego brata Tomka pod wpływem taty futbol stał się sposobem na odnalezienie się w nowym miejscu z dala od dotychczasowego znanego sobie świata. Bracia zostali zapisani do piłkarskiej akademii, które w Szwecji już w latach 80. funkcjonowały na tym poziomie wiekowym. Z czasem Bartosz przechodził kolejne szczeble, zaczął uchodzić za duży talent. W 1995 roku otrzymał propozycję gry w szwedzkiej młodzieżówce. Na telefon z PZPN nie doczekał się nigdy, ale jak sam mówi, w połowie lat 90. ubiegłego wieku, bez powszechnego internetu i telefonów komórkowych, nikt w Polsce nie miał pojęcia o nastoletnim prawym obrońcy, uważanym po drugiej stronie Bałtyku za zdolnego. A że tak było, świadczą nazwy klubów, które zapraszały go na testy.
– Zaczęło obowiązywać prawo Bosmana, rynek w zdecydowanej większości Europy się otworzył, agent zaczął szukać dla mnie wyjazdów na testy. Kilka tygodni trenowałem z AC Parma. Wtedy była naszpikowana gwiazdami, jedną z najsilniejszych drużyn w Serie A, z Gianluigim Buffonem, Lilianem Thuramem, Hernanem Crespo, Juanem Veronem w składzie. Pamiętam trening, na którym zagrałem w wewnętrznym sparingu na dużym boisku. W moim zespole na bramce stał mój rówieśnik Buffon, w środku obrony grali Thuram i Fabio Cannavaro, Antonio Benarrivo na lewej, ja na prawej. Defensywa była złożona z późniejszych trzech mistrzów świata, jednego wice i nikomu nieznanego nastolatka. Nie dostałem propozycji kontraktu, inaczej było w Chelsea. Na treningach kryłem Marka Hughesa, ćwiczyłem z Ruudem Gullitem, w juniorach grywał z nami Glenn Hoddle, wtedy już menedżer pierwszego zespołu, który niedawno zakończył karierę. Był w znakomitej formie. Ostatecznie podjąłem decyzję, że wrócę do AIK, skończę szkołę i dopiero pomyślę o wyjeździe. Potem przeszedłem jeszcze testy w Legii Warszawa, w czasie, kiedy wielką gwiazdą klubu i całej Ekstraklasy był Kenneth Zeigbo, a trenerem Mirosław Jabłoński. Nie był do mnie przekonany, od pierwszego dnia było jasne, że w zespole nie zostanę – wspomina.
(…)
CAŁY TEKST MOŻNA ZNALEŹĆ W NOWYM (51-52 / 2018) NUMERZE TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA”