Panaceum na dziurawą obronę?
W debiucie otrzymał opaskę kapitana, choć nie mówi jeszcze po angielsku i z menedżerem porozumiewa się przez tłumacza. Na finiszu kariery Thiago Silva ma pomóc w poprawie reputacji wciąż początkującego trenera, Franka Lamparda. Ale naprawianie defensywy Chelsea to nie jest zadanie na jeden mecz, czy nawet na drugi miesiąc rozgrywek.
Thiago Silva przeniósł się z PSG do Chelsea. (fot. Grzegorz Wajda)
MICHAŁ ZACHODNY
Już jest blisko 50% i mowa nie o szansach na to, by Frank Lampard skończył sezon w roli menedżera Chelsea, lecz o tym, ile spotkań wygrała prowadzona przez niego drużyna od lata 2019 roku. To oczywiście zależne, zwłaszcza patrząc na to z jakimi zespołami już w tym sezonie nie udało się zwyciężyć. West Bromwich Albion i Southampton obok Liverpoolu czy Sevilli? To nie przystoi.
Odnalezienie recepty na niepowodzenia jest jasne: poprawić grę defensywną. We wspomnianych starciach z WBA i Southampton Chelsea straciła aż sześć goli, do startu w Lidze Mistrzów tylko dwukrotnie nie dopuściła do straty gola: z Barnsley w Pucharze Ligi i przeciwko Crystal Palace w Premier League. Nieumiejętność odnalezienia równowagi między atakiem i obroną jest zresztą zarzutem, który w kontekście umiejętności menedżerskich Lamparda pojawia się coraz częściej. Nie jest to jednak nowość.
Pewnym sygnałem, że coś jest nie tak był już fakt, że na pierwsze czyste konto pod wodzą swojego byłego piłkarza zespół czekał do końca września, aż 10 meczów. W całym sezonie – 55 spotkań – takich przypadków było ledwie 13, ani razu nie udało się zbudować serii dłuższej, niż dwa mecze. W 2020 roku Chelsea wpuściła po przynajmniej trzy gole z Southampton, West Bromem, Sheffield United, West Hamem, z Bayernem siedem w dwumeczu, w lipcu z Liverpoolem aż pięć. Jeśli londyńczycy utrzymają fatalną dyspozycję w obronie, to w tym sezonie stracą na koniec około 68 goli, co w porównaniu do poprzednich rozgrywek byłoby drugim najgorszym wynikiem.
Lampard może uczy się tego, czym jest gra defensywna całego zespołu – przypomnijmy, że Derby County pod jego wodzą w sezonie 2018-19 miało najgorszy bilans bramkowy (+15) z czołowych sześciu drużyn – ale na pewno potrafi narzucać odpowiednią narrację. Jego odpowiedź na 3:3 z Southampton? Można spędzać godziny na boisku treningowym, uczyć schematów bronienia, ale na błędy takie, jak ten Kurta Zoumy czy Kepy Arrizabalagi trener nie ma wpływu. Wypuszczenie prowadzenia? Zespół nie potrafił zarządzać meczem, wyjść spod pressingu, bo nie przyjął wskazówek, których menedżer udzielił im w przerwie.
Oczywiście, że Anglik miał dużo racji: jakość w jego składzie powinna sprawić, że do takich wyników jak dwukrotne 3:3 w krótkim odstępie czasu nie powinno dochodzić. Nie jest też tak, że Lampard nie stara się zmienić oblicza swojej drużyny pod względem defensywy. W poprzednim sezonie pod względem liczby doskoków do pressingu w strefie wysokiej i średniej londyńczycy byli na piątym miejscu. Obecnie są na dziesiątym. Gdy porównamy już pressing w strefie niskiej, czyli pod własną bramką, to z lokaty czwartej od końca Chelsea awansowała na piątą najwyższą. Zupełnie jakby receptą Lamparda na deficyty w defensywie z poprzedniego sezonu było obniżenie pressingu i bardziej zdecydowany atak na własnej połowie, o czym świadczy również ponad dwukrotny spadek w liczbie prób odbiorów pod bramką przeciwnika.
Jego narzekania na błędy indywidualne również mają podstawy. Wskazuje się na pomyłki Harry’ego Maguire’a w Manchesterze United, wytyka się inwestycje w obrońców Guardioli i Manchesterowi City, w Arsenalu podstawowym stoperem pozostaje David Luiz, ale to w Chelsea do pomyłek dochodzi najczęściej. W tym sezonie po zaledwie pięciu kolejkach to właśnie piłkarze Lamparda dopuścili z takich powodów do największej liczby strzałów rywali. I też nie jest tak, że wszystko co z defensywą Chelsea jest złe. Wciąż zdobywający doświadczenie menedżer może narzekać na brak szczęścia.
Dlaczego? Otóż w poprzednim sezonie pod względem wpuszczonych goli londyńczycy byli w drugiej połowie tabeli, jednak spoglądając na klasyfikację goli oczekiwanych rywali w ich meczach, to nagle Chelsea wskoczyłaby na piątą pozycję, mając nieznacznie gorszy wynik od… mistrzowskiego Liverpoolu. Jednak to zespół Lamparda stracił 12 goli więcej, niż wynikałoby to z modelu statystycznego. W tym sezonie jest z tym gorzej, ale to dopiero pięć spotkań, zresztą i tak już wynik bramek straconych jest gorszy o ponad dwie niż wynikałoby to z jakości stworzonych przez rywali szans. Przed meczem z Sevillą Lampard wskazywał, że odkąd prowadzi Chelsea, to tylko Manchester City dopuścił przeciwników do mniejszej liczby strzałów. Problem polega na tym, że w przypadku londyńczyków najwyższy odsetek tych prób kończy się golem. Nic dziwnego więc, że taką nadzieję pokłada się w sprowadzonym latem Edouardzie Mendym, bramkarzu kupionym z Rennes, który… nawet nie był uznawanym za czołowego golkipera Ligue 1. Może w Londynie po prostu oczekuje się solidności, gdy dotychczas co drugi strzał kierowany na bramkę bronioną przez jednego z najdroższych na swojej pozycji zawodników (a więc Kepę) kończył się golem?
Punktem odniesienia dla Chelsea ma stać się mecz z Sevillą, który, jak tłumaczył to Lampard, był reakcją na wpadkę z Southampton. Reakcją nie tylko przez to, że skończyło się bezbramkowym remisem, ale też przez personalia: w bramce stanął Mendy, na lewej obronie grał Ben Chilwell, a całością zarządzał Thiago Silva. Brazylijczyk jeszcze nie zna języka angielskiego, z menedżerem komunikuje się poprzez tłumacza, ale Lampardowi to nie przeszkadza. Już mówi, że ma z nim świetną relację, że w sezonie będzie tak zarządzał jego siłami, by 36-latek był jak najczęściej dostępny do gry. Nie zawsze – więc i nie zawsze ta solidność będzie na tym samym poziomie – lecz w ważniejszych meczach zespół opierać się będzie na tym, z czego zrezygnował przed rokiem, odsuwając od składu Davida Luiza i oddając go do Arsenalu. Zwyczajnie przez rok defensywie brakowało lidera.
Z nim Chelsea czuje się inaczej. – Może nie komfortowo, bo były momenty presji ze strony rywala, ale pod względem organizacji, nie tylko obrony i bramkarza, lecz całej drużyny było dużo lepiej – mówił po remisie z Sevillą Chilwell. – Także skrzydłowi i pomocnicy włożyli wysiłek w bronienie. Pokazaliśmy, że możemy być pod tym względem bardzo mocni, udało się utrzymać czyste konto przeciwko dobrej, ofensywnie nastawionej drużynie. Sami jesteśmy zespołem z topu, a od takiego oczekuje się czystych kont, gdy traci się gole to krytyka jest naturalna. Ciężko pracowaliśmy nad tym w treningu, w meczu nie pozwoliliśmy na zbyt wiele szans. Oczywiście, że fajnie byłoby wygrać, ale przyjmujemy remis oraz zero z tyłu – dodawał lewy obrońca.
Lampard wypowiadał się bardzo podobnie. – Cieszy mnie to 0:0. Rozumiem, jakie znaczenie ma pierwszy mecz fazy grupowej przeciwko takiemu rywalowi i skala trudności była wysoka. Dlatego tak ważne było dla nas czyste konto, biorąc pod uwagę, jak wiele problemów potrafi sprawić Sevilla swoim rywalom. Często dośrodkowywali, mają siłę fizyczną i taki sposób rozegrania, który sprawia, że trudno się ich pressuje. Ale pod wieloma względami im dorównaliśmy, obejrzeliśmy mecz, w którym zespoły bardziej się neutralizowały, a my odpowiednio zarządzaliśmy sytuacjami w defensywie. Dlatego tak cieszył mnie nasz profesjonalizm, o którym rozmawiałem z zawodnikami przed meczem. Spotkanie z Southampton mocno się na nas odbiło, ale ta reakcja była bardzo pozytywna – tłumaczył.
To tylko pokazuje, że Anglik oprócz zarządzania drużyną w treningach i na boisku stara się robić wszystko, by inni widzieli Chelsea jego oczami. On niejednokrotnie wychwalał bogactwo jakości zwłaszcza po letnich transferach – w ubiegłym tygodniu po raz pierwszy wszystkich siedmiu nowych piłkarzy jednocześnie wystąpiło na boisku – ale teraz wkroczył na drogę wskazywania, że jego podopieczni przechodzą przez proces tworzenia drużyny niemal na nowo. W książce „Menedżerowie” autor Mike Carson przywołuje bardzo adekwatne porównanie, które w obecnej sytuacji Chelsea wręcz idealnie oddaje wyzwanie stojące przed Lampardem. Pisze on, że praca trenera jest niczym budowa samolotu, który już jest w locie. Tak samo jest nie tylko z londyńskim zespołem, wszyscy znajdują się w tej pandemicznej rzeczywistości i w obliczu niezwykle napiętego terminarza, lecz to wcale nie zmienia ambicji. Chelsea ma unosić się coraz wyżej, poprawić wynik sprzed roku i zmniejszyć różnicę do Liverpoolu oraz Manchesteru City, również drużyn, które mają obecnie swoje problemy i mogą zlecieć na niższy pułap. Jednak piłkarze Lamparda nie złapią rywali, jeśli sami będą popełniać te same błędy, co w poprzednim sezonie.
Błędy to efekt młodości, braku doświadczenia w niektórych sytuacjach. Warto zauważyć, że z czwórki obrońców, których ma dostępnych Lampard – do partnerowania Silvie – najstarszy jest Antonio Ruediger. Niemiec ma 27 lat i jeszcze nie zagrał minuty w tym sezonie. Kurt Zouma, Andreas Christensen i Fikayo Tomori są odpowiednio o rok, trzy i cztery lata młodsi. Może menedżer Chelsea odstawił tego najstarszego, bo nie sądzi, że Ruediger rozwinie się na tyle, by pewne błędy się nie powtarzały? Gdy Virgil van Dijk był w wieku pozostałej trójki, która obecnie gra, to albo był jeszcze zawodnikiem Celtiku, albo zaliczał dopiero drugi sezon w Premier League, w Southampton przechodząc ewolucję w klasowego obrońcę, wchodząc na szczyt formy. Z kolei Thiago Silva był albo po pierwszym sezonie w Milanie (w wieku Zoumy), albo grał jeszcze w Brazylii, nie będąc w topie światowych stoperów.
Może za kilka lat okazać się, że wiara Lamparda w któregoś z tych obrońców opłaciła się Chelsea, ale czy to wówczas ten menedżer będzie z tego korzystał? Na dziś musi opierać się na mieszance rutyny z młodością, która zresztą była stosowana przez inne kluby w poprzednich latach. Wystarczy przypomnieć sobie, że Manchester City z Vincentem Kompanym, Chelsea z Johnem Terrym, Manchester United z Rio Ferdinandem… Dla angielskiego szkoleniowca najbardziej liczy się więc to, że wreszcie ma w obronie nie tylko kogoś z doświadczeniem, ale i z głosem, chętnego do dyrygowania. Często w poprzednim sezonie, tak fatalnym dla defensywy jego zespołu, można było odnieść wrażenie, że w trudnych momentach nie ma w tej formacji żadnej współpracy, współodpowiedzialności czy komunikacji.
Z Silvą jest inaczej. – Strasznie dużo gada – mówi o nim Jorginho, jego tłumacz w zespole i przecież jeden z kapitanów Chelsea. – Zna futbol od strony taktycznej, grał na najwyższym poziomie od wielu lat. To się liczy. Ma wielką osobowość, bardzo pomaga całej grupie. Robi to, co uważa i mówi to, co sądzi, że jest słuszne. To szczegóły mogą zrobić różnicę: bycie agresywnym, bronienie we własnym polu karnym, wygrywanie stykowych piłek, nie tracenie koncentracji przy stałych fragmentach… Musimy być jako zespół uważni cały czas i z nim jesteśmy na właściwej drodze – przyznawał włoski pomocnik.
Interesującą narracją dla odmładzanej, sukcesywnie wzmacnianej kolejnymi transferami drużyny Lamparda byłaby ta o liderze, 36-letnim obrońcy, który nie zna języka, ale niemal z marszu wszedł do szatni i zaczął rozstawiać kolegów po kątach. W tygodniach, gdy deficyty defensywne Chelsea były uwidaczniane spekulowano, że rozwiązaniem powinien być specjalista od tego elementu gry zatrudniony do sztabu szkoleniowego Anglika. Tymczasem specjalistę znaleziono na rynku za darmo, do tego jeszcze zdatnego do gry. Nie na darmo w debiucie w Pucharze Ligi 36-latek – dopiero poznający swoich nowych kolegów – dostał od szkoleniowca opaskę kapitana. Nie tylko z tego Brazylijczyk będzie rozliczany, bo, podobnie jak kariera menedżerska Lamparda i w przeciwieństwie do zdecydowanej większości letnich transferów, tym najważniejszym aspektem będzie po prostu więcej zer z tyłu. Nawet kosztem tak nudnych spektakli, jak ten w ubiegłym tygodniu z Sevillą.
TEKST UKAZAŁ SIĘ W TYGODNIKU „PIŁKA NOŻNA” (NR 43/2020)