Przejdź do treści
WARSZAWA 12.06.2024
MECZ FINAL FORBET MAZOWIECKI PUCHAR POLSKI GRUPA: MAZOWIECKI ZPN SEZON 2023/24 --- POLISH REGIONAL CUP FOOTBALL MATCH IN WARSAW: WISLA II PLOCK - GKS POGON GRODZISK MAZOWIECKI
MARCIN SASAL
FOT. JACEK PRONDZYNSKI/400mm.pl

Polska 2 Liga

Odkrywam futbol przez błędy nawigacyjne. [WYWIAD Z MARCINEM SASALEM]

Najpierw wprowadził Pogoń Grodzisk Mazowiecki do 2. Ligi, po czym usadowił się z nią w fotelu lidera. Za chwilę zmierzy się z Lechią Gdańsk w Pucharze Polski i przypomni sobie, jak to jest grywać z zespołami z Ekstraklasy, bo trochę zdążył o tym zapomnieć. Trener po przejściach, mężczyzna też. Prywatne zakręty ukształtowały charakter, przy okazji zmieniły perspektywę patrzenia na futbol. Nie podlizuje się nikomu, czarne nazywa czarnym, białe – białym. Jest w nim sporo żalu, ale i chęci udowodnienia, że zna się na swojej robocie.

Zbigniew Mucha

FOT. JACEK PRONDZYNSKI/400mm.pl

Ponoć pierwsze wrażenie robi pan złe.

Zrobiłem na panu?

Na pewno nie jest pan typem: brat łata.

Nie muszę nim być. Jestem natomiast lojalny i uczciwy. W stosunku do siebie i innych. Jak się na kimś zawiodę, to o tym pamiętam. Jak kogoś nie lubię, to nie udaję, że jest inaczej.

W drugą stronę też to działa?

Oczywiście.

„ZAWSZE BYŁEM BUNTOWNICZY”

To może w takim razie ma pan kiepski PR?

A może ktoś chce, by mnie na każdym kroku dyskredytować? Na pewno byłem często postrzegany jako surowy gość z zasadami. Czasem za dużo komentowałem, kiedy trzeba było zamknąć gębę. Ale tak mam – jak ktoś rzuci szklanką, nie mówię, że ktoś rzucił, ale konkretnie wskazuję, kto to zrobił. Zawsze byłem buntowniczy. Może to wyniosłem z domu? Rodzice się rozeszli. Zostałem z ojcem, którego prawie nigdy nie było. Jako piętnastolatek usamodzielniłem się. Ulica w Szydłowcu mnie nie wciągnęła. Rodzice byli wykształceni, byli nauczycielami, wiedziałem też czego chcę i muszę się uczyć, a nauka nie sprawiała mi kłopotów. Były za to inne problemy. Ojciec zostawiał mi drobną sumę i znikał na dwa tygodnie. Musiałem się oszczędnie rządzić kasą. O 18 w piekarni u Tomczyka był gorący chleb. Na tyle mi czasem starczało. Do dziś pamiętam smak tego chleba, zjadałem go na raz. To pewnie też deprymuje charakter człowieka, a może i trenera.

Zabiera elastyczność?

Możliwe. Pewnie warto na zewnątrz być elastycznym, natomiast w szatni niekoniecznie. W szatni w cenie jest szczerość. Zawodnicy to kupują, lawirowanie i farmazony wyczują. Dlatego relacje z piłkarzami zawsze miałem dobre. Z prezesami różnie bywało.

Sukcesy Pogoni, beniaminka 2. Ligi, przypomniały ludziom, że ktoś taki jak Sasal żyje, istnieje, wciąż nadąża. Widzi pan już sufit tego klubu?

Wiele się zmieniło, wiele jeszcze powinno. Kiedy tu przyszedłem, skończyłem z treningami o godzinie 18. To był nonsens. Zawodnicy pracowali, następnie przyjeżdżali po robocie do klubu, żeby zacząć trenować. Powiedziałem, że tak być nie może, jeśli mamy zrobić coś sensownego. Toczyłem walki z prezesem o zmianę sposobu myślenia. Jeżeli piłkarz chce bądź musi pracować, niech to robi. Niech pojedzie na trzy-cztery godziny na uczelnię, do pracy, ale trening musi być w ciągu dnia, o godzinie 13.

I co, pracują?

Tak, niektórzy prowadzą własną działalność, są również studenci. Kamil Odolak na przykład studiuje dziennie psychologię. Mnie to nie przeszkadza, a on daje radę. Treningi kończymy o 16. Jeśli ktoś ma siły i ochotę, jedzie popracować z dziećmi w okolicznych klubach. Nie zabraniam.

A są tacy, którzy żyją tylko z gry w piłkę? Można w ten sposób funkcjonować w 2. Lidze?

Można, i są tacy.

Czyli biedy w Grodzisku nie ma?

Nie mamy kokosów, ale na życie wystarcza. Nie ma kwot kontraktowych pięciocyfrowych. Zresztą doświadczenie życiowe nauczyło mnie, że można wydać każdą sumę, a można utrzymać się za niewielką, zmieniając podejście do życia. U nas zawodnicy mają dodatkowe pieniądze za wyjście w pierwszej jedenastce, za różne osiągnięcia, a premie wpływają regularnie. Prezes się wywiązuje. Zerkając na facebooka i zdjęcia z wakacji moich piłkarzy, na to, gdzie odpoczywali, to chyba nie jest źle. Ale OK, młodzi ludzie, coś oszczędzili, świat poznali. Ja na przykład wyjechałem z rodziną do Świnoujścia…

Ale jest ten sufit czy nie?

Ja go nie widzę. Tłumaczę wszystkim wokół, co trzeba zrobić, by czynić kolejne kroki. Choćby stadion. Trzeba spojrzeć w podręcznik licencyjny, by usprawniając obiekt, nie robić czegoś dwa razy. Bo ja przerabiałem już podobne sytuacje. Z Dolcanem, po reorganizacji rozgrywek, znaleźliśmy się w 1. Lidze i musieliśmy na mecze jeździć do Nowego Dworu. Z kolei z Pogonią Siedlce musieliśmy grywać w Pruszkowie, bo nie było u nas oświetlenia. Chcę uniknąć takich rzeczy. Nie żądam nowego stadionu, ale może fajnie byłoby zrobić oddzielnie miejsce do trenowania, a w miejsce tego ze sztuczną nawierzchnią, odwrócić boisko i zrobić stadion z dwiema trybunami. Bo w tej chwili kibice nie mieszczą się na jednej. Zdarzało się, że ludzie nie zostali wpuszczeni na mecz, policja liczyła, żeby nie przekroczyć limitu przewidzianego dla imprezy masowej. Kilkanaście dni temu stała kolejka po bilety na Puchar Polski. Rozeszły się w ciągu trzech godzin, mimo że mecz w środku tygodnia i o godzinie 14.

„O AWANS GRA SIĘ WIOSNĄ”

A sportowo jak jest z tym zespołem?

Już w trzeciej lidze, kiedy awans stawał się coraz bardziej realny, mówiłem chłopakom, że rewolucji nie zrobię. Zapewniłem, że zostaną ci, którzy się do tego awansu mocno przyczynili. Jeśli jednak ktoś nie miał minut, trudno zakładać, że w drugiej lidze to się zmieni. Musieliśmy się z takimi rozstać. Właściwa przebudowa nastąpiła jednak wcześniej, po moim przyjściu. Odeszło pięciu z podstawowego składu. Z różnych powodów. Na 24 zawodników, licząc z bramkarzami, zostało 12. Zimą odeszło trzech, doszło dwóch. Teraz już kosmetyka. Odszedł Zinkiewicz do 1. Ligi. Zapisy kontraktowe. Ja nie wyrażałem zgody, ale nic nie można było zrobić. Kuba Apolinarski miał ofertę z Warty i już był jedną nogą poza klubem. Uparłem się, żeby został. Mieliśmy inne zdania z prezesem. Udało się – Apo został.

No i ruszyliście jak burza. Sześć meczów, sześć zwycięstw. Potem remis z Wieczystą w Krakowie. Czy po tym meczu drużyna uwierzyła, że 2. Liga to nie musi być maksimum?

To był nasz najtrudniejszy przeciwnik. Tymczasem mieliśmy konkretne sytuacje w tym spotkaniu. Wracając do pytania, od kilku dni przed meczem w szatni było jedno pytanie: kiedy niedziela, kiedy Wieczysta? Czuję, że coś się w drużynie rodzi, ale tonuję te nastroje. O awans gra się wiosną. A do wiosny daleko. Trzeba mocno pracować.

Także w Legia Training Center?

Zrobił się szum i afera. Zaraz usłyszę, że Sasal się obraził. Nie, nie obraził. Ale poczułem się jakbym przyszedł w gości na przyjęcie, a potem mnie ktoś przesadził, bo pojawił się ważniejszy gość. Proszę zwrócić uwagę, że jest porozumienie samorządowe, że z obiektu mogą korzystać również inne kluby. My skorzystaliśmy z LTC dopiero dwa razy. Pogoń to nie jest mój prywatny klub, muszę dbać o warunki do treningu. Nie chciałem więc zaogniać sytuacji, zeszliśmy z placu, poszliśmy na inne boisko. Jednak muszę dbać o drużynę i nikt, a tym bardziej inny trener, nie może podważać mojego autorytetu, na to sobie nie pozwolę. Nie wiem dlaczego trener Feio nie chciał byśmy trenowali obok. Co niby mogliśmy podejrzeć? To jakaś obsesja. Goncalo Feio dzwonił ponoć kilka razy, dopytywał kiedy my zejdziemy, bo on chce wejść obok na boisko. Tymczasem zdążyliśmy się przenieść, skończyć zajęcia, wyjechać z ośrodka, a Legii jeszcze nie było. Swoją drogą, trener Feio było u mnie na kursie UEFA A. Grzeczny, cichy, spokojny, zależało mu. Gdy był w Wiśle, to mieli grać z Łęczną w Lublinie. Ja pracowałem w Motorze. Dzwonił do mnie i pytał: jak Arena, jakie warunki? Prosił, by wysłać mu zdjęcia trawy… Ja jestem normalny człowiek. Wysłałem. A jak chciałem niedawno zagrać z nim sparing, to powiedział, że oddzwoni. A wystarczyło powiedzieć: nie, nie pasuje mi, nie ten poziom. Tymczasem wciąż cisza.

Wyniki Pogoni to trochę pułapka. Za chwilę piłkarze mogą mieć lepsze oferty. Drugi raz Apolinarskiego trudno będzie zatrzymać.

Zgadza się. Jak każdego. Kiedy walczyliśmy o awans, robiłem wszystko, by drużynę utrzymać. Teraz blokować nikogo nie mogę. Kiedy Zinkiewicz powiedział mi, że na pewno odejdzie, wkurzyłem się. Ale potem ochłonąłem i grał u mnie do końca, nie odstawiłem go. Pamiętam sytuację z Korony. Kapitanem zrobiłem Nikolę Mijailovicia. Mówili, że Sasal zwariował, bo wiadomo, że Nikola to krewki chłop. Tymczasem nie dostał żadnej czerwonej kartki, był kapitanem socjalnym, walczył o drużynę z zarządem. Przed meczem z Zagłębiem przyszedł do mnie i mówi, że ma ofertę i musi jechać na testy do Rosji, no i wyjeżdża. Byłem wściekły – fakt. Powiedziałem, że jak pojedzie, to powrotu do Korony nie ma. W „Przeglądzie Sportowym” ukazał się wywiad z Nikolą: „Sasal wbił mi nóż w plecy!”. A prawda była inna. Jako kapitan nie powinien zostawiać drużyny, która mierzyła wysoko. Mieliśmy trudną sytuację. Jako młody trener musiałem podjąć decyzję: grasz albo pakujesz się. Uznałem, że mimo wszystko powinien grać. Nie rozumiałem więc tego artykułu.

Pan nie będzie blokować, a pana będą blokować, kiedy zgłoszą się lepsze kluby?

Sądzę, że nie. Ja mam inne zdanie na wiele tematów niż mój szef. Nie rozmawialiśmy o tym, ale mam wrażenie, że prezes Marek Finkowski, który jest w klubie ze 20 lat, niekoniecznie chciałby, żebym ja był tyle samo.

Może nie chce, żeby trener za bardzo urósł?

Ale ja nie mam takich ambicji. Nie chodzę do burmistrza, nie chcę rządzić w mieście. Natomiast wszystko co dotyczy pierwszej drużyny i warunków treningowych interesuje mnie jak najbardziej. Skupiam się na jednej rzeczy, podczas gdy przez wiele lat chciałem ogarniać wszystko.

„MOIM CELEM JEST WRÓCIĆ DO 1. LIGI”

Widzi pan aspekty, które wciąż może sportowo poprawić?

Zdecydowanie. Nie dostrzegam u niektórych maksa. Staram się pokazywać piłkarzom jak najlepsze wzorce. Jeśli robię analizę, to na przykład ostatnio, na podstawie Manchesteru City. Trzeba coś nowego do szatni wrzucać, by nie było standardowego młócenia. Pokazuję więc jak City otwierają akcje, jak je budują, jak finalizują. Myślę, że gramy podobną w założeniu piłkę – chodzi oczywiście o system i zadania – zachowując w tej teorii naturalnie zdrowy rozsądek i proporcje.

Myśli pan o 1. Lidze?

Najpierw o utrzymaniu. Ale cele trzeba stawiać sobie ambitne. Na początku, jeszcze w trzecie lidze, zadawałem chłopakom pytania: po co tu jesteś, jaki masz cel? Bali się mówić. No to ja zacząłem: – Moim celem jest wrócić do 1. Ligi – powiedziałem. Może pomyśleli o mnie jak o wariacie, ale mam nadzieję, że poczuli siłę i zobaczyli kogoś gotowego ich pociągnąć.

Wrócić do 1. Ligi mówi pan… Z Pogonią czy obojętnie?

Obojętnie.

Boli pana, że tak nagle zniknął z tej dużej piłki?

Trochę tak.

Błąd leżał po pana stronie?

Różnie. Zadecydowały przede wszystkim sprawy rodzinne. W pewnym momencie życia musiałem wszystko pozmieniać. Rozstałem się z żoną. Musiałem zająć się czym innym, choćby wychowaniem córki, która była w wieku gimnazjalnym i sąd przyznał mi prawo do opieki nad nią, co jest w Polsce rzadkością. Nie mogłem wyjeżdżać, kursować po Polsce, musiałem być w domu. Może straciłem swoje pięć minut. Mieszkałem i mieszkam pod Warszawą, w gminie Halinów. Próbowałem jakoś godzić to wszystko z pracą w niższych ligach, ale przede wszystkim pracowałem jako dyrektor sportowy w Mazowieckim Związku Piłki Nożnej.

Tyle że i ze struktur związkowych w końcu pan zniknął.

To sprawa osobna. Zajmowałem się certyfikacją, szkoleniem trenerów, byłem i jestem edukatorem. Tymczasem grupa moich – już byłych – kolegów, jako nowa ekipa po wyborach w związku w 2021 roku, zajęła moje stanowisko, wyrzuciła mnie z pracy. Z dnia na dzień zostałem bez środków do życia. Z nową rodziną na utrzymaniu, z trójką dzieci, z niepracującą partnerką, która urodziła dziecko. Było ciężko. W pewnym momencie, szukając pracy, rozważałem odejście od piłki, podjęcie jakiejkolwiek pracy. Na szczęście udało się zaczepić w czwartoligowej Mazovii, czyli blisko domu. Rano robiłem kanapki dzieciom, odprowadzałem do szkoły, gotowałem obiad. Justyna podjęła szybciej ode mnie pracę, wracała do domu o 17, ja wówczas wychodziłem i jechałem do Mińska. Kiedy wracałem, dzieci już spały. Marazm. Tymczasem w Mazovii zabrakło nam zaledwie jednej bramki do awansu, a przejmowałem zespół zagrożony spadkiem z czwartej ligi. Jeszcze przed końcem sezonu skontaktował się ze mną Sebastian Przyrowski, dyrektor sportowy klubu z Grodziska. Wiedziałem, że odejdę z Mińska niezależnie od tego czy awansujemy, czy nie. Doszedłem tam do ściany. Pewnych rzeczy – choćby tych godzin treningów – które mogłem przeforsować w Grodzisku, w Mińsku nie potrafiłem.

„WCIĄŻ SZUKAM I ODKRYWAM”

Można, będąc kiedyś w Ekstraklasie, rozwijać się pracując w 3. Lidze?

Można. Ja się rozwijałem i rozwijam. Jako edukator miałem kontakty z trenerami, dużo na tym skorzystałem. Amerykę Kolumb odkrył przez błędy nawigacyjne. Ja odkrywam futbol w ten sposób. Zmodyfikowałem swój trening i system gry. Wciąż szukam i odkrywam. Trójką obrońców zagrałem raz w Dolcanie, kiedy objąłem drużynę po Robercie Podolińskim. Nie czułem się w tym dobrze. Zasięgnąłem opinii, wzbogaciłem wiedzę, pościągałem materiały. W Pogoni przeszedłem na trójkę. Ale prawdziwą trójkę, nie na 1-5-3-2. To raczej 1-3-4-2-1, z dwiema de facto dziesiątkami. Poza tym mam niezłe przygotowanie pedagogiczne, a to też pomaga. Świat się zmienił. Piłkarz, jak każdy młody człowiek, najlepiej czuje się z komórką. On mi więcej napisze niż powie. Rozumiem to, ważne, by była komunikacja.

Czuje się pan trenerem starej daty?

Nie, chociaż na tym „kursie” jestem już od 1993 roku. Pracowałem na różnych poziomach – od pracy z dziećmi, z przedszkolakami w Lublinie, przez Klasę A do Ekstraklasy, a po drodze reprezentacje Polski juniorsko-młodzieżowe. Ostatnio znalazłem nawet starą umowę-zlecenie z urzędem miejskim w Sulejówku na 600 złotych za prowadzenie Victorii Sulejówek. Natomiast wracając do pytania, to ja wiem, że stawia się teraz na młodych, ale muszą być różni trenerzy. Jak młody w pierwszej robocie się sparzy, to co z nim? A jak źle trafi, bo to też się zdarza, to co, na śmietnik? Gdy mnie wyrzucono z MZPN, postanowiłem, że coś komuś udowodnię. Nie powiem, że bardziej przykładam się do pracy, bo obraziłbym poprzednie kluby, ale inaczej koncentruję się na wybranych sprawach, świadomie zaniedbując inne dziedziny. Jestem bardziej sfokusowany na drużynie i sobie. Nie rozpraszam się. Nie myślę stale o innych. Kiedy znalazłem się w kłopotach, nie było nikogo, kto by mi pomógł. To też nauczka. Tak, Sasal się wkurzył.

„TROCHĘ JAZZU MUSI BYĆ”

Stosuje pan jeszcze kary podczas treningów?

Oczywiście, bo zwiększają koncentrację. Niezależnie od poziomu rozgrywek. Płaci się za siatkę założoną w dziadku, za strzał nad piłkochwytem… Dwa, pięć, dziesięć złotych. Piłkarz myśli, kurczę, walnę pięć razy za siatkę, trzy dychy zapłacę do skarbonki. Zaczyna się starać. No i szatnia jest ładnie wyposażona za wspólną kasę. Telewizor, kostkarka, express do kawy, dart. Są też inne kary. Mamy maszynę losującą. Na przykład ktoś musi coś zaśpiewać. Albo tak zwana Liga Mistrzów, czyli wylosowany musi przyjść elegancko ubrany, pod krawatem, z walizeczką. Nie chcesz się wygłupiać – zapłać. Dajesz stówkę i masz z głowy, a skarbonka puchnie. Trochę jazzu musi być. Ale to jednoczy. Wypracowaliśmy też taki model, że jak gramy w sobotę u siebie mecz, to po nim jest czas na radość – a jest, bo od ponad roku u siebie nie przegraliśmy – by pobyć nieco wspólnie w klubie. Żeby nie było tak, że schodzę z konferencji prasowej, a połowy już nie ma.

Jest takie modne sformułowanie: kompetencje miękkie. Ktoś, kto pana zna powierzchownie, powiedziałby, że ich panu brakuje. Sasal to człowiek zasadniczy, może apodyktyczny, nie chodzący na skróty, wymagający od siebie, ale i innych. Celna diagnoza?

Kłamstwo powtarzane kilka razy zaczyna funkcjonować na zasadzie faktu. Proponuję się popytać piłkarzy. Nie w Grodzisku, ale w ogóle. Gdyby było tak źle, to chyba nie chcieliby ze mną współpracować. Tymczasem nawet w Pogoni mam zawodników, którzy byli ze mną wcześniej w innych klubach. To że jestem wymagający, nie znaczy, że nie rozumiem piłkarza, nie pomogę mu w rozmaitych sytuacjach. Ale nie afiszuję się z tym. Jak kończyłem 50 lat, akurat w czasie pandemii, zorganizowałem turniej halowy na Bemowie – Sasaliadę. Przyjechali moi byli zawodnicy z Dolcanu, z Rembertowa jeszcze z lat 90. – choćby Trochim, Majkowski, Witan, ale i ze Szczecina – Edi, Andradina, Ława, Kolendowicz, Frączczak, przyjechali Onyszko, Kiełb i wielu innych. Chyba byłem dla nich ważny. Chyba mnie lubili.

Bo pan jak kogoś lubi, to lubi i wiele wybaczy, a jak nie, to nie?

Co do zasady tak, ale sytuacja z 2021 roku, czyli moje zwolnienie ze MZPN, zmieniła mnie. Jestem rozważniejszy. Kiedyś bym za kimś w ogień skoczył, dziś już nie. Myślę choćby o osobie, która w związku przejęła moje stanowisko.

Czyli o kim?

O Arturze Kolatorze. Pisałem pisma w tej sprawie, prosząc o wyjaśnienie całej sytuacji – w jaki sposób i dlaczego pozbawiono mnie pracy – do wiceprezesów PZPN Adama Kaźmierczaka i Macieja Mateńki, którego, nawiasem mówiąc, zaprosiłem kiedyś jako zdolnego trenera do pracy przy reprezentacji młodzieżowej Polski w charakterze II asystenta… Wciąż czekam na odpowiedź.

Może jest coś, za co pan Kolator pana po prostu nie lubi?

Chyba za to, że wziąłem go na I asystenta do reprezentacji młodzieżowych, które prowadziłem. Albo za to, że obejmując Koronę, poleciłem go jako mojego następcę w Wojewódzkim Ośrodku Szkolenia Sportowego Młodzieży…

A na poważnie. Jaka jest geneza tego wszystkiego?

Współpracowałem z byłym prezesem MZPN, Zdzisławem Łazarczykiem, przez 20 lat. Przed ostatnimi wyborami nie chciałem się opowiedzieć za żadną opcją związkową. Pozostałem neutralny, to wynikało z lojalności. No to ci, którzy ostatecznie wygrali, przejęli mój etat i moje zajęcia – szkolenia, kursy, edukację na Mazowszu. Potem nowy prezes Sławomir Pietrzyk zaproponował, że może bym się w takim razie zajął certyfikacją. Ucieszyłem się, ale umowa się skończyła i jej nie przedłużono, mimo pisemnej rekomendacji prezesa Kaźmierczaka. Pan Kolator zaproponował jednak własne rozwiązanie. Mnie w nim nie ujął.

Przebija przez pana żal.

Tak, bo ta praca to była pasja, poza tym to, o czym mówiłem – znalazłem się wtedy w trudnej sytuacji życiowej. No i wreszcie na koniec – zostałem tak potraktowany przez moich byłych kolegów i współpracowników.

Takie rzeczy zmieniają perspektywę patrzenia na futbol?

Naturalnie, podobnie jak choćby choroby.

„ZAWSZE BYŁEM ANTYSYSTEMOWCEM”

Nie jest łatwo dziś trenerowi trafić do Ekstraklasy?

Jest na pewno inaczej. Kiedyś trzeba było mieć nazwisko kończące się na -ić, dziś trzeba albo skończyć szkolę w Białej Podlaskiej, bo jej szefostwo uważa, że wypuszcza najlepszy produkt, albo być trenerem zagranicznym. Może już nie z -ić na końcu nazwiska, ale system jest ten sam.

A pan nie uważa, że szkoła w Białej Podlaskiej dobrze kształci?

Ja nie jestem przeciw jej trenerom-absolwentom. Ja mam swoje zdanie na temat systemu i jestem przeciw systemowi. Zawsze byłem antysystemowcem.

Ponoć w 2. Lidze łatwiej się pracuje. Inna presja, nie jest się na czołówkach gazet, nie czeka z lękiem na przerwy reprezentacyjne, kiedy często lecą głowy trenerów…

To zapraszam tych, którzy tak mówią, do 3. lub 2. Ligi. Żeby trener z ESA zmierzył się z warunkami. Żeby zebrał ekipę chętnych do grania za małe pieniądze. Ja uważam, że im wyżej, tym łatwiej, bo są lepsi piłkarze oraz inne możliwości finansowe. Że można mieć sztab 18-osobowy, a nie pracować we dwóch plus masażysta. W Ekstraklasie można mieć trochę kasy i na przykład zapomnieć o przymusie gry młodzieżowca. Ja nie mogę.

Codziennie pan dojeżdża z domu do Grodziska?

Tak, 70 kilometrów. Ale jest plus, bo wreszcie nocuję we własnym domu. Kiedyś córka, mając 19 lat, w złości mi wyrzuciła: bo ciebie nigdy nie było w domu! Dlatego nie chcę powielać tych samych błędów. A nawiasem mówiąc, moja nowa rodzina jest akurat mocno zafiksowana na punkcie piłki i pewnie wiele rzeczy by mi wybaczyła. Córka Justyny z jej pierwszego związku gra w Pogoni Szczecin, więc będziemy jesienią jeździć na Ligę Mistrzów! W domu albo lecą bajki w telewizji, albo piłka nożna.

Ponoć kiedyś tak pan przeżywał porażki, że wracając do domu i widząc mecz na ekranie, szybko wyłączał odbiornik.

To prawda. Są takie okresy. Trochę mi teraz przeszło. Nabrałem dystansu. Inna rzecz, że ostatnio, po 2022 roku, rzadko przegrywam. Może cztery mecze…

guest
0 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Wbudowane opinie
Zobacz wszystkie komentarze

Najnowsze wydanie tygodnika PN

Nr 42/2024

Nr 42/2024