Jeszcze kilka tygodni temu jego nazwisko nie pojawiło się nawet w spekulacjach na temat potencjalnych wzmocnień Liverpoolu. Dziś Diogo Jota jest gwiazdą pierwszej wielkości na Anfield, notując najlepsze wejście do zespołu od blisko trzech dekad.
Liverpool przez wiele tygodni letniego okna transferowego pozostawał bierny i kibice mogli z obawą spoglądać w przyszłość. Jak się jednak okazało, Juergen Klopp i jego ludzie w ciszy i spokoju przygotowywali ruch, dzięki któremu do drużyny nie tylko uda się wprowadzić nieco świeżej krwi, ale również zwiększyć pole rażenia. Diogo Jota spełnił wszystkie te warunki.
W przypadku Portugalczyka doskonale widać, że trafienie na dobrego trenera może zmienić wszystko. Nie chodzi jednak o Kloppa, z którym piłkarz współpracuje na razie zbyt krótko. Mowa o Nuno Espirito Santo, który wziął napastnika pod swoje skrzydła, kiedy ten miał trudny okres w swojej karierze i zdecydował się na ryzykowny ruch, przechodząc do grającego na poziomie Championship Wolverhampton.
Przeprowadzkę do drugiej ligi angielskiej piłkarza o takim potencjale co Jota, którego dopiero co sprowadzano do Atletico Madryt, można było uznać za sportowy upadek. Jota trafił bowiem do hiszpańskiej stolicy z łatką wielkiego talentu i po znakomitym sezonie w barwach Pacos Ferreira, w którym strzelił 14 goli i dołożył do tego 10 asyst był uważany za następcę samego Ardy Turana. W Atletico Portugalczyk kariery jednak nie zrobił. Ba, nie udało mu się nawet zadebiutować w pierwszym zespole i wydawało się, że traci cenny czas. Pomocną dłoń wyciągnięto do niego w Porto, gdzie trafił na wypożyczenie, jednak jego liczby nie rzucały na kolana do tego stopnia, by na Estadio do Dragao zdecydowano się na transfer definitywny. Wtedy właśnie do akcji wkroczyły Wilki.
Początkowo Jota trafił do Anglii także na zasadzie wypożyczenia, ale bardzo szybko się okazało, że Espirito Santo postawił na właściwego konia. Młody napastnik doskonale odnalazł się w drużynie prowadzonej przez swojego rodaka, a kiedy otrzymał od niego kredyt zaufania, dopiero wtedy był w stanie na dobre rozwinąć skrzydła. Efekt był taki, że na Molineux bardzo szybko podjęto decyzję o wydaniu 14 milionów euro na wykupienie piłkarza, a jak pokazał czas, była to znakomita inwestycja.
Diogo Jota pomógł Wolves wywalczyć awans do Premier League, gdzie drużyna bardzo szybko zaczęła rozpychać się łokciami i już w pierwszym sezonie zdobyła bilet do europejskich pucharów. Wydawało się, że także podczas bieżącej kampanii 23-latek będzie stanowił o sile Wilków, ale dobra postawa zespołu od momentu awansu, a także znakomita gra samego Joty sprawiły, że stał się on łakomym kąskiem dla większych i bogatszych.
Walkę o podpis zawodnika wygrał ostatecznie Liverpool, który zapłacił 45 milionów euro. Licznik reprezentanta Portugalii w Wolverhampton zatrzymał się na 44 golach i 19 asystach w 131 spotkaniach, co najlepiej świadczyło o tym, że Klopp nie kupował kota w worku. Co ciekawe, kibice pamiętający słabszą postawę Joty pod koniec ubiegłego sezonu, wcale nie byli zdruzgotani ogłoszeniem transferu, wszak klub całkiem nieźle zarobił. Natomiast po drugiej stronie barykady zastanawiano się, czy wydanie tak olbrzymich pieniędzy na kogoś, kto – tak uważano jeszcze do niedawna – ma być zawodnikiem wyłącznie do rotacji, jest dobrym ruchem, czy jedynie efektem paniki w obliczu zbliżającego się kresu letniego okna.
Wszystkie obawy i przypuszczenia o nieprzemyślanym transferze zostały rozwiane bardzo szybko. Jota zaliczył ligowy debiut w starciu z Arsenalem (3:1), a choć pojawił się na boisku na zaledwie 10 minut, to i tak zdołał wpisać się na listę strzelców. Klopp nie czekał z ostrożnym wprowadzaniem Portugalczyka do drużyny i od razu rzucił go na głęboką wodę. Ten wcale nie utonął, strzelając kolejne gole w spotkaniach z Sheffield United (2:1), a także West Ham United (2:1) i coraz odważniej pukając do pierwszego składu. Prawdziwy popis dał jednak w Lidze Mistrzów, trafiając w meczu z Midtjylland (2:0), a następnie rozgrywając fantastyczne zawody w Bergamo, gdzie The Reds zmiażdżyli Atalantę (5:0), a on sam zapisał na koncie hat-tricka.
Jota zanotował fenomenalne wejście do Liverpoolu, zdobywając w dziesięciu meczach aż siedem goli. Takiego początku w klubie nie miał żaden piłkarz od 27 lat, kiedy to jeszcze lepszy start zaliczył Robbie Fowler. Na analogicznym odcinku, a więc w dziesięciu pierwszych spotkaniach, Anglik strzelił dziesięć bramek i przez blisko trzy dekady nie było nikogo, kto byłby w stanie zbliżyć się do jego osiągnięcia.
Pod wielkim wrażeniem gry swojego byłego już podopiecznego był Espirito Santo, który nie krył zadowolenia z faktu, że Jota poczynił tak duże postępy. – Diogo pracował z nami przez cztery lata i jeśli twój człowiek notuje taki awans, to cieszysz się razem z nim. To jego chwila – stwierdził w rozmowie z „The Mirror”. – To co stało się udziałem Joty w ogóle mnie jednak nie dziwi. To jest człowiek całkowicie oddany futbolowi. Nie tylko gra w piłkę, ale również ogląda wszystkie mecze jakie tylko lecą w telewizji. Widząc co obecnie robi na boisku odczuwam wielką radość – dodał.
Znakomita forma Joty sprawiła, że coraz głośniej mówi się o tym, że na dystansie sezonu zajmie on w podstawowym składzie Liverpoolu miejsce Roberto Firmino. Brazylijczyk wchodzi w skład „świętej trójcy” The Reds, którą tworzy wraz z Mohamedem Salaham i Sadio Mane, jednak zaczął wyraźnie odstawać formą od wspomnianej dwójki. Tylko jeden strzelany gol od startu rozgrywek nie wystawia mu pozytywnej laurki, a skoro w drużynie pojawił się klasowy konkurent, to można się spodziewać, że rozpad nierozerwalnego dotąd tria jest coraz bardziej możliwy.
GRZEGORZ GARBACIK