Na przestrzeni wielu turniejów włoski bohater drugiego planu, który zdobywał najważniejsze miejsce na scenie, niejedno miał imię. Począwszy od Paolo Rossiego w 1982 roku, przez Salvatore Schillaciego w 1990, Francesco Toldo i Stefano Fiore w 2000 aż po Fabio Grosso w 2006. Coraz bliższy dołączenia do nich jest Matteo Pessina.
Jego w ogóle tam miało nie być – od tego zdania można by zacząć bajkową opowieść o wielu piłkarskich Kopciuszkach z wielu krajów, którzy jednak na balu potrafili przykuć uwagę wszystkich. Tak też należy zacząć opowieść o pomocniku Atalanty Bergamo.
W zamian
Roberto Mancini od wypadku trudności z dojściem do formy po kontuzji Marco Verrattiego chciał się ubezpieczyć Stefano Sensim. Bo podobne parametry fizyczne, styl i kultura gry również, minus tylko mniejsze doświadczenie i przede wszystkim ego. Selekcjoner zdecydował się to nazwisko wpisać na listę i spokojnie obserwować, czy upora się z wszystkimi zdrowotnymi ograniczeniami hamującymi od dawna jego karierę. Niestety, znów okazał się piłkarzem stworzonym z bardzo miękkiego tworzywa.
To nie było jednak tak, że Pessina po ogłoszeniu nominacji spakował manatki, pożegnał się z wszystkimi w Coverciano, myślami przeniósł na wakacje i nagle telefon z federacji wyrwał go z leżaka i błogiego lenistwa. Nie, on cały czas był pod parą. Został w ośrodku treningowym kadry, brał udział w zajęciach i czekał na rozwój sytuacji. A że Sensi spasował 3 czerwca, dlatego na osiem dni przed inauguracją dostał numer startowy i bilety kolejowe na trasie Florencja – Rzym – Florencja, którą Azzurri poruszali się w fazie grupowej.
Na Turcję wybrał się niemal turystycznie, ze Szwajcarią przynajmniej w końcówce powąchał murawę Stadio Olimpico i pooddychał atmosferą mistrzostw, ale jego czas nadszedł z Walią. Zagrał po raz trzeci w podstawowym składzie reprezentacji, ale wcześniejsze mecze z Litwą w ramach eliminacji do mundialu w Katarze i towarzyski z San Marino nijak się miały do występu na Euro. W 87. minucie w poczuciu świetnie wykonanego obowiązku opuszczał boisko. Po jego golu z pierwszej połowy Włosi przeskoczyli nad kolejną przeszkodą. – O czymś podobnym mogłem tylko marzyć – dzielił się wrażeniami na gorąco. – Na samą myśl o tym, co się wydarzyło chyba nie będę mógł zasnąć przez kilka tygodni. Moja historia pokazuje, że dzięki ciężkiej pracy, można zajść daleko.
Niby banały, ale w tamtym momencie każdy spijał mu te słowa z dzióbka, kiwał głową z uznaniem i stawiał za wzór dzieciom, które idąc na łatwiznę, zniechęcają się przy pierwszym, byle niepowodzeniu.
Ze zmysłem
W tym momencie łatwo sobie wyobrazić Gian Piero Gasperiniego, trenera Atalanty. Mógł siedzieć wygodnie w fotelu, zapalić cygaro, nalać lampkę czerwonego Barolo lub białego Chianti i zapytać świat: – I kto tu się zna na piłce? Jego ludzie siali spustoszenie na turnieju. Robin Gosens radował Niemców, Marten de Roon jak należy wykonywał czarną robotę dla Holandii, Aleksij Miranczuk dał jedyne zwycięstwo Rosji, Joachim Maehle zachwycał Danię i na deser ten Pessina znalazł się na ustach każdego Włocha. Tak cudownie Atalanta smakowała na Euro.
Napisane na wstępie zdanie: „jego w ogóle tam miało nie być”, po delikatnym liftingu na: „jego w ogóle takiego miało nie być”, pasuje do szerszego kontekstu, mianowicie do całego sezonu Pessiny w Atalancie. Nikt specjalnie nie ekscytował się jego powrotem do Bergamo w lipcu 2020 roku. Owszem zrobił dobre – chciałoby się powiedzieć wreszcie jakieś – wrażenie na wypożyczeniu w Veronie, ale u Gasperiniego wymagania były znacznie wyższe i już raz, w sezonie 2018-19, odbił się od ściany. Trener jednak widział więcej i miał na niego swój plan, który odsłonił w okolicach listopada, może grudnia.
Mniej więcej wtedy wybuchł konflikt z Alejandro Papu Gomezem. Powstał konflikt tragiczny, kibicom trudno było opowiedzieć się po którejś stronie. Tego kochali i tamtego również, bez jednego i drugiego nie wyobrażali sobie bujnej przyszłości klubu, który w ostatnich sezonach wzbił się ponad przeciętność. Wszyscy mieli nadzieję na zażegnanie konfliktu i powrót do dawnego ładu i układu, w którym Gomez z lewego skrzydła, schodząc samowolnie do środka (o co pretensje miał Gasperini) będzie prowadził drużynę do kolejnych zwycięstw. Do pojednania jednak nie doszło. Argentyńczyk musiał odejść, a Atalanta szykowała się na inne granie, w innym systemie taktycznym, do którego jeden komplet kluczy dostał Pessina. Podobał się Gasperiniemu, bo był uniwersalny i zdyscyplinowany. Co miał powiedziane na odprawie, to wykonywał, efektywny do bólu, ale od czasu do czasu coś ekstra od siebie dokładał. Szybko wszyscy się przekonali, że to pomocnik ze zmysłem do znajdowania się w sytuacjach podbramkowych. Miał po prostu ten dar i umiejętność włączania się z drugiej linii i wykorzystywania przestrzeni, tworzonej przez inteligentnie grających napastników z Duvanem Zapatą na czele. Przypominał Simone Perrottę, który zadawał szyku w Romie Luciano Spallettiego i był częścią złotej drużyny Marcello Lippiego w 2006 roku.
Na zesłaniu
A tacy pomocnicy ogarnięci taktycznie i multi funkcyjni, potrafiący zdobywać bramki to skarby pielęgnowane przez każdego trenera. Gasperini nie był wyjątkiem. Mancini też dołączył do grona jego followersów. Wysłał powołanie na towarzyski mecz z Estonią i w listopadzie poprzedniego roku pozwolił zadebiutować w reprezentacji.
24-letni pomocnik miał już jako takie przetarcie międzynarodowe, nawet jakiś sukces, ale głównie na poziomie młodzieżowym. Grywał w kadrze U-19 i zwłaszcza U-20 prowadzonej przez Alberigo Evaniego (obecnego asystenta Manciniego), z którą w 2017 roku poleciał na mistrzostwa świata do Korei Południowej i skąd powrócił z brązowym medalem. Grał we wszystkich siedmiu meczach, niemal od deski do deski, ale nazwanie go gwiazdą tamtej drużyny byłoby mocno na wyrost. Więcej zależało od napastników Andrei Favillego i Giuseppe Panico, skrzydłowego Riccardo Orsoliniego, rozgrywającego Riccardo Mandragory. Pecha miał z kolei Nicolo Barella, który w drugim występie na turnieju nabawił się kontuzji i więcej nie zagrał.
Po powrocie do ojczyzny, jeśli robił sobie nadzieję na coś więcej w Milanie, którego był zawodnikiem, i że jego kariera ruszy z kopyta, to spotkał go srogi zawód. Akurat klub z San Siro zakochał się w Andrei Contim z Atalanty i w ramach rozliczeń zaproponował oddanie Pessiny, na co druga strona przystała. Szczegóły transakcji wyglądały następująco: 24 miliony w gotówce plus wyceniony na 3 miliony Pessina, całość 27 milionów euro. Po transferze Contiego prześladowały kontuzje i głównie dlatego nie spełnił oczekiwań, w styczniu został wypożyczony do ostatniej w tabeli Parmy, której w niczym nie pomógł. Pessina poszedł w drugą stronę, ale nie tak od razu.
Na dzień dobry w Bergamo spotkał go następny zimny prysznic, czym było zesłanie do drugoligowej Spezii. Nie zraził się i nawet dostał nagrodę dla najlepszego młodzieżowca występującego w Serie B. Wrócił i znów poszło nie tak. Jeszcze raz zszedł nieco niżej i w koszulce Verony błysnął 7 golami, co było drugim wynikiem w drużynie. Od tamtej pory już się nie potyka, cały czas idzie w górę.
Po łacinie
O takich jak on mówi się, że są marzeniem każdej teściowej. Wygląd, kultura osobista, wykształcenie, bez ekstrawagancji, akuratny w każdym elemencie: normalna fryzura, żadnych tatuaży i kolczyków. Pod tym względem jakby wyjęty z poprzedniej epoki, kiedy bardziej liczyło się, co sobą reprezentujesz niż jak chcesz sprzedać się w mediach społecznościowych. Stanowi gotowy do użycia, bez najmniejszych poprawek wzór do naśladowania dla młodzieży. Ma nogi do kopania i głowę do nauki, nad tym drugim pieczę miała babcia. W czasach licealnych była nawet jedną z jego nauczycielek. Uczyła łaciny i zaszczepiła we wnuku miłość do martwego języka, dlatego może pochwalić się znajomością wielu łacińskich maksym i przysłów. Po maturze nie zatrzymał się i został studentem na kierunku ekonomicznym, ponieważ swoją dalszą przyszłość widzi w roli dyrektora jakiegoś klubu albo na stanowisku w UEFA lub FIFA.
Liczy się jednak teraźniejszość i podczas Euro wszyscy patrzą, jakim przede wszystkim jest piłkarzem. Na pewno kolejnym, który przekonał się na własnej skórze, jak cienka granica oddziela sukces od klęski. W 74. minucie meczu z Austrią popełnił faul we własnym polu karnym na Stefanie Lainerze. Sytuacja do rozpatrzenia przez VAR, który wychwycił spalonego Austriaka. Gdyby nie to i gdyby rywale wykorzystali okazję, Italia mogłaby nie zdążyć wyrównać i odpaść z turnieju, a kozłem ofiarnym okrzyknięto by rezerwowego. Pesymistyczny scenariusz jednak się nie spełnił. Podwyższył prowadzenie w 105. minucie. Po raz drugi cała Italia wykrzyczała jego nazwisko. Gasperini mógł poprawić się w fotelu, zapalić następne cygaro, nalać drugą lampkę wina i jeszcze raz zapytać: – I kto tu się zna na piłce?
TOMASZ LIPIŃSKI
TEKST UKAZAŁ SIĘ W TYGODNIKU „PIŁKA NOŻNA” (26/2021)