Wydają się ułomni. Ale dzięki rzekomej ułomności są niczym naznaczeni przez Boga. Wszystko, co owi boscy pomazańcy czynią na boisku, wydaje się trudniejsze, ale przez to jeszcze bardziej eleganckie. Zwłaszcza gdy zostaje zderzone z najbardziej magicznym z magicznych numerów na koszulce.
„Dziesiątka to magnes przyciągający tłumy, zwłaszcza dla tych, którzy wywodzą się z potreros, nawet jeśli tam nie gra się z numerami na koszulkach – mówił. – Szczególnie lewonożna Dziesiątka. Ojciec zawsze mi powtarzał: Zobacz, jak ci lewonożni pięknie grają i jak ludzie ich uwielbiają. Miał rację, po części pewnie dlatego, że prawonożnych jest jednak większość, a po części dlatego, że lewonożni są faktycznie bardziej eleganccy. Nie wiem, na czym to polega, ten dziwny urok i to, że zawsze potrafią wyciągnąć jakiegoś asa z rękawa.”
Nauka potwierdza
To cytat z książki „Aniołowie o brudnych twarzach” Jonathana Wilsona i opowieść niejakiego Norberto Beto Alonso, jednej z ikon River Plate Buenos Aires. Na potrzeby niniejszego tekstu dwa razy przekartkowaliśmy jeszcze „Porozmawiajmy o futbolu” – zapis znakomitego wywiadu-rzeki Gerarda Ernaulta z Michelem Platinim. I głowę dając, że właśnie tam z ust Platiniego padło mądre zdanie o piłkarzach lewonożnych, potwierdzające dobitnie tezę z „Aniołów…”, tego właśnie zdania ostatecznie nie znaleźliśmy, choć zapewne tam jest.
Natomiast badania naukowe nad leworęcznością (lewonożność, choć często z nią zbieżna, takich chyba się jeszcze nie doczekała) od dawna zajmują przede wszystkim neurologów, ale także psychologów. Czy to bowiem przypadek, że wybitne jednostki, jak Albert Einstein, Ludwig van Beethoven, Napoleon Bonaparte, Aleksander Wielki, Michał Anioł czy Leonardo da Vinci posługiwali się lewą ręką? Dzięki nietypowej budowie mózgu, pewnej swoistej anomalii genetycznej, osoby leworęczne mają w niezwykły sposób rozwiniętą kreatywność, stąd wśród nich mnóstwo naukowców, artystów, ludzi wrażliwych na muzykę i myślących twórczo. Częściej też niż praworęczni bywają obdarzeni ponadprzeciętnymi uzdolnieniami. Istnieją również badania dowodzące, że leworęczni potrafią szybciej myśleć – sprawniej przetwarzając informacje lub uprawiając sport.
Czy zatem lewonożność daje przewagę na boisku? Na pewno leworęczni zyskują przewagę w boksie, odwrócona pozycja jest bowiem trudniejsza do rozszyfrowania dla przeciwnika. Odmienność daje też bonus w tenisie, wszakże ponoć 40 procent najlepszych mistrzów rakiety macha nią lewą ręką. To dużo, biorąc pod uwagę, że tylko 10 procent populacji stanowią mańkuci. Co ciekawe, i mówią o tym piłkarscy trenerzy, często jest tak, że zawodnik od urodzenia lewonożny ma większy problem ze swoją słabszą kończyną, czyli prawą, niż prawonożny z lewą. W związku z czym trzeba być naprawdę wybitnym piłkarskim mańkutem, by jednonożność wystarczyła. A sęk w tym, że tacy jak Diego Maradona lub Leo Messi rodzą się rzadko, raz na 20-30 lat…
Polscy odmieńcy
Lewą stopę Diego Armando należałoby odlać z gipsu i zostawić potomnym – to pewne. Natomiast słów kilka warto poświęcić rodzimym magikom lewej nogi, zaś inspiracją do tego są słowa Dymitara Berbatowa. Poproszony w rozmowie z „The Athletic” o stworzenie własnego prywatnego „potwora” – gracza doskonałego, składającego się z elementów zapożyczonych od innych wybitnych zawodników, Bułgar miał spore wątpliwości właśnie przy lewej nodze.
– Najlepszy lewonożny piłkarz? Ryan Giggs albo Roberto Carlos. Muszę jednak wspomnieć o facecie, z którym grałem w Bayerze Leverkusen, czyli Jacku Krzynówku. Ten gość potrafił lewą nogą zmasakrować piłkę. To był nieśmiały chłopak, tak jak ja, ale jego lewa noga to była prawdziwa bomba.
Tą właśnie bombą Krzynek zdobywał piękne bramki w Lidze Mistrzów z Romą i – zwłaszcza – Realem, choć w tym drugim wypadku bardziej niż swoją lewą nogą strzelił… Ikerem Casillasem. Skoro jednak padło nazwisko Krzynówka, to musi paść kilka innych. Mirosław Okoński szybko oczarował kibiców oraz szefów HSV, a kolegów na treningu wprawił w osłupienie. Stanął bowiem naprzeciw jednego z najlepszych prawych obrońców Europy lat 80., hamburskiego kolosa z granitu, czyli Manfreda Kaltza i zaczął podczas wewnętrznej gierki wkręcać Niemca w ziemię. Wielkość Okońskiego polegała jednak na tym, że to samo potrafił robić w meczach Bundesligi z przeciwnikami HSV. To bez dwóch zdań była jedna z najlepszych, a polska na pewno najlepsza, lewa noga w historii Bundesligi.
Skądinąd panuje przekonanie, że tą najlepszą w historii mogła być inna, gdyby tylko Polska nie tkwiła w geopolitycznym tyglu, pod sowieckim panowaniem. Otóż gdyby nie chory ustrój komunistyczny wymuszający równie chore regulacje prawno-sportowe Robert Gadocha po mistrzostwach świata w 1974 roku, a może nawet dwa lata wcześniej – bo już po igrzyskach olimpijskich w Monachium, zostałby skrzydłowym Bayernu Monachium i zapewne triumfatorem niejednego Pucharu Mistrzów. Tyle że wyznawcy tej opinii postrzegający, i słusznie, Gadochę jako lewoskrzydłowego, zapominają jednak, że choć słynny Piłat dobrze posługiwał się obiema nogami, to był prawonożny!
Kolejny niepozorny mistrz kiwki – Włodzimierz Smolarek. Piłkarz uwielbiany, człowiek poczciwy. Nie strzelał efektownych goli, nie stosował trików, nie miał w sobie elegancji, precyzji, grał prosto, skutecznie, sprytnie – charakterystycznie dla lewusa. Ileż razy kamień spadał z serca milionom Polaków, kiedy bramki Smolarka otwierały nam drogę do dalszych gier na wielkich imprezach – z Peru na Espana ’82, z Portugalią w Mexico ’86…
Kto jeszcze? O Arkadiuszu Miliku mówi się, że mało jest współczesnych zawodników z tak ułożoną lewą stopą. O Zdzisławie Puszkarzu powiadano w Gdańsku, że lewą nogą wiązał krawaty. Henryk Miłoszewicz miał to coś, owo magiczne dotknięcie stopy kierującej piłkę we właściwym kierunku. Niewykluczone, że wraz z Okońskim tworzyli w Lechu Poznań najlepszy lewonożny duet w historii polskiej ligi. Kilku innych pewnie by się jeszcze znalazło – Dariusz Wdowczyk, Włodzimierz Ciołek, Sebastian Mila, Jacek Ziober, Roman Lentner, choć nie jeden i tak krzyknie, że najlepszym polskim lewonożnym graczem jest Lewy!
NIEPARSZYWA DWUNASTKA
Czas na – podkreślmy – kompletnie subiektywny top niekoniecznie najlepszych, ale dość wyrazistych, lewonożnych piłkarzy wszech czasów. Zaczynamy nie od końca, ale od początku, bo trzy pierwsze miejsca zaskoczeniem być nie mogą, zatem nie ma sensu sztucznie budować napięcia.
1. Diego Maradona
Nie mogło być inaczej. Nie tylko dlatego, że autor zestawienia należy do Kościoła Maradony, że cierpi, oglądając „Maradonę w Meksyku” i płacze ze wzruszenia, widząc śpiewającego dla przyjaciół i rodziny Diego w filmie Kusturicy.
Podziwianie jego trików, samej choćby rozgrzewki, jest urocze i w dobie serwisów takich jak YouTube mało problematyczne, ale jednocześnie w żaden sposób nie oddaje geniuszu jego lewej kończyny. Trzeba zobaczyć go w akcji, w meczu, w gąszczu nóg wściekłych rywali, w chwilach, gdy czubek jego lewego buta bywa szybszy od kamery. Nawet Anglicy przeklinający jego lewą rękę, nad nogą pochylają się z szacunkiem.
30 października jest niezwykłym dniem dla tysięcy Argentyńczyków. To dzień urodzin największego – według jego fanów – piłkarza wszech czasów. To tego dnia wyznawcy Kościoła Maradony, który ponad 20 lat temu powstał w Rosario odmawiają modlitwę: „Diego, który jesteś skarbem Ziemi, niech będzie poświęcona twa lewa noga, niech będą pamiętane twoje gole. Jesteś największy, nie ma większego od ciebie…”
2. Leo Messi
Najpierw wypowiedź tego, którego nazywa się Królem Futbolu: – Jak możesz porównywać człowieka, który dobrze gra głową, strzela gole lewą i prawą nogą do gościa, który umie strzelać tylko lewą nogą, ma tylko tą jedną umiejętność i nie umie dobrze główkować? – zapytał niedawno, i w zamierzeniu zapewne retorycznie, Pele w rozmowie z gazetą „Folha de Sao Paulo”.
Wypowiedź prowokacyjna, bo pod względem osiągnięć reprezentacyjnych trzykrotny mistrz świata nie ma sobie równych, a już na pewno nie jest mu równy Messi. Pod względem jednak piłkarskich umiejętności, skali trudności z jaką współczesnym przychodzi dziś się mierzyć, sprawa pozostaje już dyskusyjna, a porównania są jak najbardziej na miejscu.
1 maja 2005 roku lobując, oczywiście lewą nogą bramkarza Albacete, 18-letni Lionel zdobył swoją pierwszą oficjalną bramkę w dorosłej drużynie Barcelony. 14 lat później miał ich już na koncie 600, dziś ściga tylko jednego, pod tym względem niedościgłego, mianowicie Pelego właśnie, który dla jednej tylko drużyny – w jego wypadku Santosu – zdobył 643 bramki.
Kiedy Messi, już sześciokrotny zdobywca Złotej Piłki, skompletował sześć setek goli strzelonych dla Barcy, dziennikarze serwisu „Sky Sports Football” wyliczyli, że 491, czyli prawie 82 procent było dziełem jego niesamowitej lewej stopy.
3. Ferenc Puskas
Dla naprawdę wielu to najlepszy piłkarz wszech czasów. Być może urodził się zbyt wcześnie, a być może jeden tylko przegrany mecz zadecydował, że Węgier nie jest dziś we wszystkich plebiscytach przed Pele i Maradoną.
Puskas był niezrównanym snajperem, wielokrotnym królem strzelców ligi węgierskiej i hiszpańskiej. Kiedy trafił do Realu Madryt, stare gwiazdy Królewskich zerkały na niego podejrzliwie. Raz – przyjechał ze wschodu Europy w okolicznościach dość niezwykłych, dwa – mógł szybko stać się wizytówką Królewskich, człowiekiem gotowym skraść sławę. Niemniej musieli uznać jego klasę, a Alfredo Di Stefano już po kilku dniach oznajmił: – Jego lewa noga potrafi zrobić z piłką znacznie więcej niż moje ręce…
Skrzydłowy Francisco Gento opowiadał historię z kostką mydła, którą rzucił Węgrowi, a ten przyjął ją lewą nogą, dając pokaz niezwykłej żonglerki. To akurat mogło polegać na prawdzie, natomiast historie, że z powodu ubóstwa rodzice kupili mu tylko jednego buta, prawego, więc by go oszczędzać, kopał piłkę wyłącznie lewą stopą, można raczej włożyć między bajki.
Od wielu już lat FIFA wybierając bramkę roku na świecie, jej zdobywcę honoruje nagrodą imienia Ferenca Puskasa. Przypadek? Przypadkiem także nie jest, że Puskas jak Maradona i Messi grał z dziesiątką…
4. Roberto Rivelino
I oto kolejna dyszka z lewą nogą. Z tym numerem Rivelino nie mógł zagrać jedynie na imprezie życia, czyli pierwszym z meksykańskich mundiali, bo wtedy jeszcze magicznym numerem oznaczony był Król. Kanarkową koszulkę z numerem 10 odziedziczył po Pele, gdy ten odszedł na emeryturę.
Wywodząc się z piłki halowej, wymyślił albo raczej udoskonalił słynny drybling zwany „elastico” bądź „flip flap”, ale jego znakiem rozpoznawczym – prócz krzaczastych wąsów – było przede wszystkim potwornie silne uderzenie z lewej nogi. Czasem hipnotyzował rywali – wpatrywali się w jego lewy but, a i tak nie zdążyli zareagować ani choćby wymyślić, co zrobi pomocnik reprezentacji Brazylii. Podczas Mexico ’70 zdobył trzy bramki, po trafieniu z rzutu wolnego (był jednym z najlepszych speców w tej dziedzinie w historii futbolu) przeciwko Czechosłowacji, meksykańscy kibice ochrzcili go przydomkiem „Patada atomica”.
Dosłownie każdy z kanarków, który tworzył niezapomnianą drużynę mistrzów świata Anno 1970, cieszy się w ojczyźnie statusem legendy. Rivelino to jednak postać szczególna, o statusie nierównym Pelemu czy Garrinchy, ale maszerująca zaraz w drugim szeregu za największymi.
5. Paulo Dybala
Po pierwsze – jeden z dwóch wciąż czynnych zawodników, którego zdecydowaliśmy się umieścić na liście. Po drugie – kolejny Argentyńczyk, trzeci w piątce! W dodatku również nie stroniący od numeru 10. Niejeden się skrzywi – jak to Dybala, dlaczego nie Mario Kempes? Trudno, rzecz gustu i prawa autora do subiektywnego spojrzenia, liczby niech idą precz.
Kiedy strzelił dwa gole Lokomotiwowi Moskwa, Wojciech Szczęsny powiedział: – Świetna lewa noga Dybali zrobiła różnicę… Fakt, potrafi uderzyć mocno, soczyście, ale potrafi zagrać również z techniczną maestrią. Tomasz Lipiński jego trafienia porównywał do cięć chirurgicznego skalpela. We Włoszech mówią: „Jego lewa noga nie wybacza”. Dybala sam przyznaje, że jest tak stuprocentowym mańkutem, że nawet zębów nie potrafił myć prawą ręką.
– Paulo jest mańkutem – niszczy rywali lewą nogą, je i pisze również lewą ręką. Zaczął jednak dostrzegać, że rywale w Italii coraz częściej rozczytują jego intencje. Analizują go. Coraz częściej wiedzą, kiedy cofnie się z piłką albo kiedy będzie chciał założyć komuś kanał. Lewa noga stała się punktem obsesji przeciwników. Paulo miał pewne przemyślenie. Jego idol Leo Messi strzelił ponad 500 goli, ale robił to na wszystkie możliwe sposoby, mnóstwo z nich także prawą nogą, dlatego Dybala sam zaczął dążyć do perfekcji. Oczywiście pracuje dużo nad prawą nogą, ale wyobraź sobie, że wkłada sobie długopis między palce u stopy i próbuje też pisać czy rysować coś na kartce. Szuka różnych sposobów, by tylko się doskonalić – opowiadał w „Przeglądzie Sportowym” Mateusz Święcicki, autor filmu dokumentalnego o Dybali.
6. Eder
Teoretycznie w tym miejscu bardziej pasowałoby Rivaldo, Roberto Carlos (pamiętny rogal na Stade de France!), a może nawet Marcelo, by tylko przy Brazylijczykach pozostać, a mimo wszystko desygnujemy Edera, w świecie futbolu, w porównaniu do choćby trójki wymienionych „lewusów”, niemalże Pana Nikogo.
No bo co osiągnął ten znakomity skrzydłowy? Kilka bramek w kanarkowej koszulce, trochę mistrzostw stanowych, a poza tym zmieniał kluby jak rękawiczki. To właściwie wszystko. A zatem nie powinno go tu być? Być może, ale obejrzyjcie bramki jakie zdobywał na mundialu w Hiszpanii, sprawdźcie co zrobił w meczach ze Szkocją i ZSRR, a potem go wykreślcie lub zostawcie.
7. Robbie Rensenbrink
Dwukrotny wicemistrz świata, dwukrotnie w All Star finałów mistrzostw świata, a mimo to w cieniu Johana Cruyffa. Z tym że być w cieniu Cruyffa to akurat żaden despekt.
– Robbie Rensenbrink był równie dobry co Cruyff, tylko w jego umyśle było inaczej – powiedział (cytujemy za igol.pl) kiedyś Jan Mulder, holenderski ekspert i były piłkarz ze złotej epoki holenderskiego futbolu. Nie lubił pchać się na afisz. Gdy uznał, że w Ajaksie ciężko będzie mu o miejsce w składzie, bo był tam Piet Keizer, więc wyjechał do Belgii i z czasem został legendą Anderlechtu. Ale fakt, że był w cieniu Boskiego Johana nie ma znaczenia w ocenie jego kunsztu i lewej nogi. Ta zawiodła tylko raz, za to w kluczowym momencie. W ostatniej minucie finału mundialu ’78 trafił w słupek. Gdyby piłka znalazła się w siatce, Holandia byłaby mistrzem świata, a RR królem strzelców zamiast Kempesa. Czy wówczas również pozostawałby w cieniu Cruyffa?
8. Robin van Persie
Co tu dużo mówić – kawał piłkarza. Pewnie nie wybitny, ale dwa medale mistrzostw świata i blisko 150 bramek w Premier League muszą robić wrażenie. Zwłaszcza że kilka było naprawdę magicznych. Najczęściej zdobywanych niezrównaną lewą nogą.
I w tym momencie jeszcze raz trzeba przywołać naszego Włodzimierza Smolarka. Kiedy zmarł przedwcześnie, publicznie pożegnało go wiele sław światowej, ale przede wszystkim holenderskiej piłki. Pożegnał także Van Persie, który Smolarka oklaskiwał jako jednego ze swoich wczesnych idoli w Rotterdamie, a później trafił jako zawodnik pod skrzydła Polaka. W Feyenoordzie Smolarek był bowiem przez pewien czas trenerem grup młodzieżowych, poświęcał się zajęciom indywidualnym z najbardziej utalentowanymi, a lewą nogę młodego Robina wypatrzył błyskawicznie.
9. Arjen Robben
Kolejny z dziesiątką na liście i kolejny Holender. Czy to aby nie przesada? Możliwe, lecz jeśli szukać piłkarzy wybitnie jednonożnych, to właśnie były gwiazdor Bayernu staje w pierwszym rzędzie przed oczami. Niby grał prosto, czasem może dość prymitywnie, ale niech inni spróbują tego samego. Tego jednego zwodu do środka i mocnego, zakręconego strzału z 16-19 metrów. Takie niby proste, ale obrony przed tym nie było. Robben sam jest świadom cechy, która pozwoliła mu zostać gwiazdą europejskiego futbolu. Chce na poważnie zająć się szkoleniem młodzieży i specjalnie nie zamierza kombinować w nauczaniu młodych adeptów.
– Oni oczywiście już teraz wiedzą, jak będzie wyglądał plan treningowy: ścięcie do środka z prawej strony i strzał lewą nogą – w ten sposób przyszły trener Robben zażartował nawet publicznie. Choć czy żartował, pewności brakuje.
10. Hansi Mueller
Prawem autora jest przemycić nieco prywaty, a tym bardziej dziecięcego idola. I w dodatku na miejscu dziesiątym, bo to był również ulubiony numer Muellera, nawet jeśli zaczynał na mundialu w Argentynie z dwudziestką, a na początku przygody z Interem Mediolan otrzymał ósemkę, co akurat żadną degradacją nie było, wszakże był to numer samego Sandro Mazzoli.
Trudno opisać niezwykłość Hansi Muellera. Był najmniej niemieckim piłkarzem, jakiego reprezentacja RFN kiedykolwiek miała. A nawet później, w epoce multi-kulti takiego egzemplarza jak on brakowało. Miał wszelkie dane, by zostać mega gwiazdą. Po mistrzostwie Europy 1980 bramki na autostradzie do sławy otworzyły się szeroko. Jeśli się zamykały, to wyłącznie na skutek uciążliwych kontuzji kolana. Niemniej kiedy był zdrowy – czarował. Prawej nogi nigdy nie używał. Nawet gdy wydawało się, że musi, wolał zagrywać piłkę zewnętrznym podbiciem lewej. Elegancja w grze niemieckiego pomocnika robiła spore wrażenie, podobnie kompilacja bramek choćby z Serie A. Dumny ze swojej niemal setki trafień w austriackiej Bundeslidze Radosław Gilewicz zaniemówił z podziwu, gdy otrzymał od Muellera, który kończył karierę w bliskim także Gilewiczowi Innsbrucku, kasetę z golami, jakie Niemiec strzelił dla Tirolu.
11. Ludo Coeck
Festiwalu mańkutów rodem z Beneluksu ciąg dalszy, ale tym razem Belg. Utalentowany, lecz bardzo podatny na kontuzje. Mógł osiągnąć dużo więcej w futbolu niż tylko transfer do Włoch i dwa mistrzostwa Belgii z Anderlechtem. Jego karierę i życie, w wieku zaledwie 30 lat, przerwał tragiczny wypadek samochodowy na autostradzie pod Antwerpią.
Ofensywny pomocnik (oczywiście z dziesiątką), który w miarę upływu lat był wycofywany w głąb pola. Ludo Boum właściwie miał wszystko, ale imponował głównie długimi, mierzonymi podaniami i atomowymi uderzeniami, po których piłka osiągała prędkość niemal 120 kilometrów na godzinę. Moc zaś zawdzięczał nietypowej budowie anatomicznej.
– W wieku 18 lat miał już problem z kręgosłupem – mówił znany trener Raymond Goethals, który poznał Coecka jako nastolatka. – W trakcie kariery przeszedł pięć operacji. Lewą stopę miał mniejszą niż prawą. Nosił specjalne buty, aby skorygować ten problem. Musiał także dłużej odpoczywać po każdym meczu, nie był w stanie trenować kilka dni z rzędu. Ale zawsze był optymistą. Powtarzał, że widział dużo gorsze rzeczy w szpitalach, w których się leczył…
12. Jose-Luis Chilavert
Szukając atutów bramkarzy, często słyszy się sakramentalne: dobra gra nogami. Rola bramkarza, odkąd nie może on łapać piłki zagranej przez kolegę z zespołu, rzeczywiście mocno się zmieniła, lecz przecież celność wykopu, umiejętność przyjęcia trudnej piłki, nie może być decydująca w tym fachu, definiująca wielkiego fachowca. No chyba że umiejętność strzelania goli…
74 razy bronił bramki reprezentacji Paragwaju i tylko w narodowym trykocie zdobył 8 bramek. W sumie, w całej profesjonalnej karierze uzbierał ich 62, w tym hat-tricka w barwach Velezu Sarsfield w meczu ligi argentyńskiej. Znak firmowy – bomba z rzutu wolnego lub karnego. A ponieważ zawsze lewą nogą, więc to on zamyka nasz ranking.
***
Powyższą listę każdy może sobie wymodelować, poprzestawiać, a nawet wydłużyć dowolnie, kandydatów wszakże nie brakuje. Co więcej – na liście pominiętych są na pewno piłkarze lepsi i bardziej utytułowani od wielu, którzy – niejako po znajomości – w zestawieniu się znaleźli. Oto tylko kilka nazwisk pierwszych z brzegu, w ramach podpowiedzi dla Czytelników mających inne spojrzenie na artystów lewej nogi: Mo Salah, Gheorghe Hagi, Antoine Griezmann, Christo Stoiczkow, Sinisa Mihajlović, Hugo Sanchez, Davor Suker, Mesut Oezil, Roberto Carlos, Marcelo, Giacinto Facchetti, Antonio Cabrini, Bruno Conti, Mario Kempes, Rivaldo, Gareth Bale, Daniel Passarella, David Silva, Ryan Giggs…
ZBIGNIEW MUCHA
TEKST UKAZAŁ SIĘ W TYGODNIKU „PIŁKA NOŻNA” (nr 52-53/2019)