Na więcej nie zasłużyliśmy…
Gdyby Mołdawia wygrała z Albanią, to mecz z Czechami moglibyśmy potraktować jako sparing. W Kiszyniowie padł jednak remis, a to oznaczało, że wygrywając w piątek wieczorem na Narodowym, mieliśmy jeszcze szansę, bo kolejny remis, w poniedziałek w Ołomuńcu pomiędzy Czechami i Mołdawią, dałby nam bezpośrednią promocję na Euro. Niestety, okazało się, że nie potrafiliśmy skorzystać z furtki otworzonej nam przez Albańczyków.
To nie był najlepszy mecz kadry Probierza (fot. 400mm.pl)
Kiedy Michał Probierz ogłosił skład, do śmiechu nikomu nie było. Choroba Zielińskiego zostawiła lidera drugiej linii w hotelu, ale zamiast naturalnego zastępcy – Sebastiana Szymańskiego, selekcjoner zdecydował się zagrać dość wyrachowanie. Trzech defensywnych pomocników i dwóch napastników. Czy to mogło się udać? Mateusz Borek w studiu TVP Sport taki zestaw środka pola przyrównał do centrum pola z meczu Polska – Czechy na Euro 2012. Meczu, który wyrzucił nas z turnieju marzeń.
Zarówno niektórzy kadrowicze, jak i selekcjoner, byli zdania, że kluczowy mecz eliminacji, październikowy z Mołdawią, był całkiem niezły w naszym wykonaniu (Michał Probierz: „Jeden z lepszych…”). To oczywiście prawdą nie jest, bo był słaby, ale skoro w ocenie trenera był taki jaki był, to dlaczego w kolejnym, na Czechy, zmienił jednego z dwóch napastników, dwóch z trzech stoperów, jednego z dwóch wahadłowych i wszystkich trzech graczy środka pola?! W sumie 7 zmian!
Można było liczyć tylko na to, że obserwujący na treningach zawodników Probierz wie co robi i nie jest to wcale szaleńczo-straceńczy plan. Co z tego wyszło?
Po pierwszej połowie towarzyszyły pewnie wszystkim mieszane uczucia. Piłki w piłce dużo nie było, ale była organizacja, energia, doskok, Czesi nie mieli oddechu. Brakowało nam płynności i kreatywności, dokładności w pobliżu pola karnego. Postawiliśmy na piłkarską bójkę w środku i liczyliśmy na skrzydła. A tam błyszczał przede wszystkim Nicola Zalewski, którego dośrodkowania nie przypominały „średniej polskiej”. Po każdym coś się działo. W końcu tak się zakotłowało, że do siatki trafił Jakub Piotrowski, który pod względem skuteczności ma niesamowity sezon – w klubie zdobył już 9 bramek licząc ligę i europejskie puchary. Pomysł Probierza zdawał się być czytelny. Wydał walkę przeciwnikowi, nie nastawiał się na fajerwerki, zamierzał ten mecz przepchnąć licząc na błysk jakości któregoś z zawodników. Personalia były zaskoczeniem, ale w I połowie jednak to wszystko jakoś funkcjonowało.
Selekcjoner gości zareagował w przerwie wprowadzając dwóch ofensywnych zawodników. Z kolei my musieliśmy zostawić w szatni bardzo aktywnego Świderskiego, który potrzebował pomocy lekarskiej. Czesi szybko wyrównali. Jeszcze raz okazało się, że kiedy nie idzie reprezentacji Polski, nie potrafi odwrócić losów meczu. Atakowaliśmy, zmienialiśmy ustawienia, ale prawda jest taka, że w ostatnich minutach to Czesi nie grając z nożem na gardle, stworzyli trzy bardzo groźne sytuacje i byli bliżsi wygranej. Jako całość, ten mecz należy ocenić nie jako dobry (słowa m.in. selekcjonera i Zalewskiego), ale po prostu nieudany.
Eliminacje dla nas się skończyły. A właściwie to będą kontynuowane w barażach. Nie wywalczyliśmy promocji z grupy, która jawiła się (i pewnie taka była) jako najłatwiejsza w historii naszych gier o Euro. Zdobyliśmy 11 oczek, w tym 6 na Wyspach Owczych. W dwumeczach z Czechami i Mołdawią zdobyliśmy po jednym punkcie. Dramat. Na nic więcej niż baraże nie zasłużyliśmy.