Przejdź do treści
Mistrz Włoch i finalista Liga Mistrzów: Do potęgi szóstej

Ligi w Europie Serie A

Mistrz Włoch i finalista Liga Mistrzów: Do potęgi szóstej

Patrzeć na to co wszyscy i zobaczyć coś nowego, zaskakującego, niedostrzegalnego dla innych – to się nazywa geniusz, którym przyćmił całą ligę Massimiliano Allegri.

TOMASZ LIPIŃSKI

To mistrzostwo jest najbardziej jego. Najbardziej z trzech zdobytych, którymi zrównał się z Antonio Conte i – jak śpiewa chór zachwyconych – razem stworzyli Legendę. Z drugiej strony – nie ranią uszu nucący, że nawet bez 22 stycznia 2017 roku byłoby to, co jest, bo Juventus góruje nad włoską resztą jak w Warszawie Pałac Kultury i Nauki nad Dworcem Centralnym. Zupełnie inny poziom.

Styczniowa rewolucja

Jednak rewolucja pod znakiem pięciu gwiazdek bez wątpienia była odświeżającym impulsem, zadziałała jak zastrzyk energii. Dodała blasku i pewności siebie. Stylista Allegri ubrał Starą Damę w to, co najpiękniejszego dotąd chowała w szafie, i nawet jeśli początkowo coś nie pasowało, jedno gryzło się z drugim lub wydawało zbyt odważne, to wyszedł z nią z tym do ludzi i wszedł na europejskie salony. Bo na tym drugim najbardziej mu zależało: przecież u siebie cokolwiek by założyła, trup gęsto i często ścielił się u jej stóp, ale specjalne okazje wymagały specjalnego przygotowania i efektownych dodatków, o co postarali się w kolejności alfabetycznej: Juan Cuadrado, Paulo Dybala, Gonzalo Higuain, Mario Mandżukić i Miralem Pjanić. Razem wzięci i każdy z osobna. Od 22 stycznia i meczu z Lazio Juve brylowało w każdym towarzystwie. A w odpowiednim czasie do pięciu wspaniałych dołączył szósty Dani Alves i zrobiło się jeszcze piękniej. 

Zresztą w każdym z sześciu sezonów: intensywnych, obfitych w zwroty akcji i rekordy oraz zawsze zwycięskich, choć niekiedy z łyżką dziegciu, da się wyłuskać tę jedną datę, jakiś przełom, po którym nic już nie było jak dawniej. 

29 listopada 2011 roku w Neapolu narodził się system 1-3-5-2, przy którym wiernie trwał Conte, a jego Juventus niezmiernie rzadko, jak akurat stało się w dniu premiery, tracił trzy gole. 20 października 2012 roku tym razem w wygranym do zera meczu z Napoli, że ma talent i to jaki, pokazał Paul Pogba. 1 maja 2014 roku przegrany remis w półfinale Ligi Europy z Benficą zepchnął Juve do roli widza w finale na własnym stadionie i zawiesił trenera między włoskim niebem a europejskim piekłem, do którego zepchnęły go też dwa nieudane podejścia do Ligi Mistrzów. 4 listopada 2014 roku bianconeri pokonali Olympiakos Pireus i – już wtedy – Allegri po raz pierwszy w pucharach wybrał taktykę będącą jego drugą skórą, przed którą tak długo wzbraniał się w nowym miejscu pracy. A więc 1-4-3-1-2. Nie ma co udawać, że tamtego wieczoru wszystko funkcjonowało tak, jak trzeba. Jednak zwycięstwo kazało eksperyment uznać za udany i można było oficjalnie ogłosić koniec ery Contego. 28 października 2015 roku po porażce z Sassuolo głos zabrała starszyzna w osobach Buffona i Patrice’a Evry. Bramkarz wyrzucał wszystkim i każdemu z osobna, że nie są godni gry w takim klubie i że on nazwiska nie zamierza kalać wynikami do d… Francuz dorzucił swoje. Z tego wstrząsu zeszła lawina, która przysypała wszystkich. I Romę, która po 10 kolejkach miała 11 punktów przewagi, i Inter kończący 2015 rok na pierwszym miejscu, i widowiskowe Napoli, które skapitulowało po 25 kolejce. 

Grudniowa furia

Tym razem do 22 stycznia szło gładko, aż za bardzo. Przez cały 2016 rok mistrz przedefilował suchą stopą, poprawiając z 95 do 100 swój rekord w liczbie zdobytych punktów i odnosząc 100 procent zwycięstw na własnym stadionie (tę passę pociągnął do 6 maja i zakończył na 33 wygranych). Na dwie kolejki przed końcem pierwszej rundy był mistrzem półmetka i po raz pierwszy za piątym podejściem wygrał grupę w Lidze Mistrzów. Porażki oczywiście się zdarzały, jak dwie na San Siro, ale momenty zapalne pojawiły się tylko dwa. 


Najpierw w Sewilli, gdzie lekko szczerbaty pojechał gryźć się o fotel lidera. Bez Dybali i Higuaina, Andrei Barzaglego i Giorgio Chielliniego (wszedł w końcówce), Medhiego Benatii i Stephana Lichtsteinera, za to z Moise Keanem na boisku od 84 minuty (pierwszym zawodnikiem urodzonym w 2000 roku w historii LM), ostudził zapędy agresywnych gospodarzy. W Dausze skład był mocniejszy, ale nastroje słabsze, bo Superpuchar Włoch wywiózł Milan. Bardziej niż zmarnowane rzuty karne przez Mandżukicia i Dybalę zdumiała furia Allegriego wywołana nonszalanckim (niech będzie takie eleganckie słowo) podejściem do meczu Argentyńczyka i Mario Leminy. Czy aby za starannie zamykanymi przed mediami drzwiami nie toczyła się domowa wojna? – siano publicznie wątpliwości i do rangi konfliktów podnoszono inne niejasne sytuacje: Allegri kontra Mandżukić, Sami Khedira, Higuain i Bóg wie kto jeszcze. Eskalacja musiała nastąpić i przynieść dotkliwe straty. 

Rzeczywiście, nastąpiła. Za swój grzech i grzechy innych zapłacił Leonardo Bonucci, odsunięty od udziału w meczu z FC Porto. Klub stanął murem za trenerem, piłkarze zrozumieli, że o demokrację skutecznie nie powalczą, stoper posypał głowę popiołem i atmosfera się oczyściła. Allegri z sytuacji, która pogrzebała niejednego trenera, wyszedł silniejszy. Pogłoski o jego wielce prawdopodobnym odejściu do Arsenalu pękły jak bańka. Zamierza zostać i przedłużyć obowiązujący do 2018 roku kontrakt, bo motywację znajduje nie w zmianie środowiska, ale w ciągłym ulepszaniu tego, co ma pod ręką. Jego Juventus jakby składał się z klocków, z których tworzy takie konstrukcje i figury, o których nawet producentowi się nie śniło. Są to jednak wyjątkowe klocki.

Turyński bunkier

Gianluigi Buffon to fundament nie do ruszenia, wbity w turyńską glebę na głębokość szesnastu lat. Kiedy już rzuci rękawice w kąt (w końcu to nastąpi), unieśmiertelnią go opowiadane legendy. – Szkoda, że już nie gra – takich wspomnień G1 życzy sobie za lat kilka. Już teraz wszystko, co go dotyczy: przytaczane liczby, podliczane passy, dopisywane kolejne rekordy, brzmiałoby niewiarygodnie, gdyby nie działo się naprawdę. Bo jak mężczyzna z ciężarem 39 lat na plecach, przeszło tysiącem meczów w nogach, szafami pełnymi pucharów, może nadal bronić z wigorem 20-latka i wygrywać takie pojedynki jak z Andresem Iniestą?

Blisko mu do ideału, ale nim na szczęście nie jest. Trudne dni przeżywał jesienią, zawalił gole w meczach z Hiszpanią i Udinese, na co kibice zareagowali transparentem, że nawet Superman bywał zwykłym Clarkiem Kentem. Zaraz potem w typowym dla siebie stroju wystąpił w Lyonie, broniąc rzut karny i wszystko inne. W fazie pucharowej Champions League puścił tylko jednego gola i to w momencie, kiedy poziom koncentracji miał prawo lekko się obniżyć. 

Przez tych sześć lat zawsze mógł liczyć na tercet BBC. Razem spędzili więcej czasu niż z rodzinami. Urodzili, z niewielką pomocą młodszych kolegów, aż 121 meczów bez straty gola, na konto bramkarza poszło 106 ze 198, w których bronił, co dało oszałamiające 53 procent. To tak jakby w prawie trzech z pełnych sześciu sezonów nie puścił nic. Bonucci miał poważne problemy osobiste i mniejsze z trenerem, podwójny magister Giorgio Chiellini i Andrea Barzagli zmagali się z kontuzjami, ale jak już grali, to wpędzali w kompleksy o dekadę, a w przypadku Buffona nawet o dwie dekady (jak Kylian Mbappe) młodszych napastników. 

Przy nadarzającej się okazji obrońcom nie zakazano też strzelać. Ta cała formacja przebiła skutecznością jednego Dybalę. I jeszcze grała fair. W Serie A bez czerwonej kartki (Milan z jedenastoma), w całym sezonie tylko jedna i to dla pomocnika – Leminy w Lyonie. W świetle tych faktów niech tylko ktoś spróbowałby wypomnieć im wiek, którym zawyżyli średnią drużyny do 28 lat, 8 miesięcy i 25 dni. Na starcie LM starszą kadrę miało CSKA Moskwa. Nie wiadomo, jak w Rosji, ale w Turynie zatroszczyli się o następców. Już na większe pole do popisu zasłużyli wykupiony z Bayernu Benatia i Daniele Rugani, wkrótce gotowy będzie Mattia Caldara z Atalanty. 

Transferowe maty

Do sławnego kwartetu dorzućmy Lichtsteinera oraz Claudio Marchisio i otrzymamy niepowtarzalny sekstet. Nikt przed nimi nie zdobył dla jednego klubu sześciu tytułów z rzędu. Jednak Szwajcar i wychowanek znaczyli w tym sezonie dużo mniej. Usunięci w cień przez Daniego Alvesa i Pjanicia. To też sztuka, którą w Turynie posiedli lepiej niż w innych klubach Serie A, polegająca na znalezieniu piłkarzy mogących realnie wzmocnić zespół i stanowiących źródło inspiracji dla trenera. Jeden i drugi rozkręcali się powoli. Do marca dotarli się i kiedy sezon wkroczył w decydującą fazę, oddali to, co trzymali najlepszego. Za nimi i wszystkimi innymi transferami stał superduet: Giuseppe Marotta – Fabio Paratici. Współpracują od 13 lat, na garnuszku w Juventusie od siedmiu. Latem operowali na dużych liczbach: ponad 160 milionów euro wpływów i niemal drugie tyle odpływów. Nie utopili się w tym morzu gotówki. Wydawali w przemyślany sposób, każdy z wykonanych ruchów, który na początku partii wyglądał i brzmiał jak szach nie tylko dla krajowej konkurencji, zakończył się matem. 

Nowi zarówno w tym, jak i poprzednim sezonie wnieśli coś niepoliczalnego w statystykach. Charyzmę i mentalność zwycięzców. Dani Alves, Mandżukić i Khedira już wygrywali Ligę Mistrzów, nie okazali się przy tym zgranymi kartami. Na nich – jak na Buffona pogoń za uszatym pucharem – Juventus podziałał jak eliksir młodości. Prawdopodobnie w żadnym innym klubie nie znajdziemy też nagromadzenia kapitanów aż tylu reprezentacji: Brazylii, Maroka, Niemiec, Szwajcarii i Włoch. 

Wyścig z legendami

Szczęścia ciągle nie znajdują w ojczyźnie, więc rekompensują sobie w klubie dwaj Argentyńczycy, dzięki którym obraz zyskał jakość HD. 90 milionów euro Juventusu wystrzeliło Gonzalo Higuaina w kosmos i zrobiło z niego gwiazdę jaśniejszą, niż był w Realu. Choć biało-czarne pasy go nie wyszczupliły i grał w o rozmiar większej koszulce niż w Neapolu i o dwa niż w Madrycie, to plan wykonał z nawiązką. Inaczej niż Paul Pogba w Manchesterze United, nie ugiął się pod presją zainwestowanych pieniędzy. Do największych wrogów nowego klubu: Napoli, Romy i Torino strzelał jak do kaczek. Po czterech latach przełamał się w fazie pucharowej LM. Ciągle ma szansę na zdystansowanie Alessandro Del Piero i Davida Trezegueta, z którymi na razie zrównał się na drugim miejscu liczbą 32 goli w sezonie. Juventusowego rekordu Felice Borelowi II, ustanowionego w latach 30. XX wieku na poziomie 37 goli, raczej już nie odbierze. Też tylko jedna, ale inna legenda w pierwszym sezonie na usługach Starej Damy ofiarowała jej więcej bramek. To Walijczyk John Charles. Natomiast taki Carlos Tevez, wielki poprzednik El Pipity, zatrzymał się na 19 ligowych golach. 

W Turynie Higuain znalazł spokój, którego chyba najbardziej brakowało mu w Neapolu, gdzie był obezwładniony wielką i toksyczną miłością. Nawiasem mówiąc, pozytywna atmosfera miasta też musi przekładać się na wyniki. W Turynie, inaczej niż w Rzymie i Neapolu, piłkarze nie szukają schronienia na obrzeżach, w pobliżu ośrodków treningowych, tylko chcą mieszkać w samym centrum. Za wszystko to, co dostał, oddał rzuty karne. Nie rwie się do nich jak w Napoli. Skutecznie wykonał jednego w rewanżu z Lyonem i scedował raczej przyjemny obowiązek na Dybalę. Po drugą koronę króla strzelców ścigał się więc dłuższą drogą niż 11 metrów. 

Dybala zdmuchnął już prawie wszystkie świeczki. Chciał trafić do reprezentacji – trafił, podpisać nowy, gwiazdorski kontrakt – podpisał, stanąć w jednym rzędzie z największymi współczesnego futbolu – stanął. Po takim sezonie i przy takiej tendencji wzrostowej pytanie: czy otrzyma w ogóle Złotą Piłkę zastąpiło: kiedy to się stanie? Może już teraz? Leo Messiego położył dwoma strzałami w ćwierćfinałowym pojedynku, jeśli w finale w Cardiff w podobnym stylu rozprawiłby się z Cristiano Ronaldo, to zostanie mu tylko jeden konkurent, któremu bardzo się spieszy. Dla legendarnego Buffona to będzie już ostatni dzwonek.


TEKST UKAZAŁ SIĘ W NOWYM (22/2017) NUMERZE TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA”


Możliwość komentowania została wyłączona.

Najnowsze wydanie tygodnika PN

Nr 50/2024

Nr 50/2024