Leszek Orłowski: Z meczu na Bernabeu Atletico na pewno mogło wycisnąć więcej [KOMENTARZ]
Derby Madrytu to jeden z najlepszych meczów piłkarskich na planecie. Emocji bywa bardzo wiele czasami, bardzo wysoki poziom jest zawsze, koneserzy taktycznego futbolu cmokają nad nimi z zachwytu.
Wiem dobrze, bo bywałem, że to jeden z tych meczów, które robią piorunujące wrażenie, gdy ogląda się je z trybun, natomiast w telewizji ciut tracą. Nie na tyle jednak, by nie przyciągać uwagi setek milionów widzów na świecie.
Tak też oczywiście było i z pierwszym meczem 1/8 finału Ligi Mistrzów. W derbach faworytów ponoć nigdy nie ma, ale patrząc na tabelę La Liga, w której Atletico właśnie minęło Real, tym razem rzeczywiście tak sprawy wyglądały. Z faktu, że w weekend Atletico wygrało trudny mecz z Athletikiem, a Real dla odmiany swój z Betisem przegrał, można było wyciągnąć dwojaki wniosek. Albo że Colchoneros są w znacznie wyższej formie i powinni na Santiago Bernabeu w końcu wygrać, albo że Real odpuścił spotkanie ligowe właśnie po to, by zatriumfować we wtorek. Piłkarze Ancelottiego jeżeli nie świadomie, to podświadomie zapewne w sobotę w rzeczy samej lekko się oszczędzali, wiedząc, że zespół ma wąską kadrę i wszystkiego się nie da ogarnąć na tym samym poziomie.
Ancelotti w starciu z Realem nie mógł skorzystać z pauzującego za kartki Bellinghama i kontuzjowanego Ceballosa. Valverde, też po urazie, mógł zagrać, ale na tak zwanej blokadzie, poza tym potrzebny był na prawej obronie. Modrić to już nie jest piłkarz na takie mecze od pierwszej minuty. Wyglądało więc na to, że Włoch nie ma innego wyjścia niż jak z Betisem wystawić w środku pola francuski duet Tchouameni-Camavinga i ustawić zespół w systemie 1-4-4-2 z Rodrygo oraz Brahimem Diazem na bokach pomocy. No i tak się stało. Simeone nie miał żadnych kłopotów personalnych, mógł poszaleć, ale też postanowił nie zaskakiwać składem, lecz postawił na sprawdzoną, optymalną jedenastkę – once de gala. Było oczywiste, że inaczej niż ostatnio z groźną w ataku pozycyjnym (acz nie tylko) Barceloną nie zagra wysokim pressingiem, lecz zacznie ostrożnie, czekając na błąd rywala, najpewniej w postaci straty piłki przez któregoś z francuskich rozgrywających. Jednak w trzeciej minucie gol Rodrygo zmusił do zweryfikowania tych planów. Gol zresztą padł po błędzie, dla odmiany, gracza Atleti – Javiego Galana. Masz tak silnych zespół, jak jego najsłabszy piłkarz – ta prawda znów się potwierdziła. Tyle że Real też miał w składzie takiego, odstającego od reszty zawodnika – był to Camavinga. Jego z kolei błąd pozwolił Atletico wyrównać. Julian Alvarez popisał się rogalem jeszcze piękniejszym niż ten Rodrygo. I to cała historia pierwszej połowy, w której gra toczyła się głownie w środkowej strefie boiska. Byłoby zapewne inaczej, gdyby w lepszej formie znajdował się Kylian Mbappe. On jednak spisywał się zaskakująco słabo. Wyróżniali się za to waleczni Brahim Diaz i Giuliano Simeone oraz perfekcyjny we wszystkim co robi Valverde.
Do przerwy było 1:1, jak na koniec w trzech ostatnich meczach ekip z Madrytu w lidze. Pytanie przed drugą częścią brzmiało: czy obaj trenerzy będą zadowoleni z takiego rezultatu, czy też któremuś bardzo będzie zależało na zwycięstwie i postanowi zaryzykować odważniejszy atak?
Nawet jeśli żaden z nich nie chciał tego, to inny plan miał Brahim Diaz. Jego indywidualna akcja, w której na małej przestrzeni ograł Gimeneza i Simeone, zwieńczona sprytnym strzałem, przywróciła Realowi prowadzenie. To już był wynik w pełni zadowalający Ancelottiego, ale też do zaakceptowania dla Simeone. Probierzem jego intencji była zmiana dokonana w 70 minucie: Le Normand za Griemznna i przejście na system gry z piątką obrońców. Potem weszli Sorloth i Correa – wspaniali rezerwowi. Zmiennicy Atletico w lidze strzelili 16 goli i zaliczyli 14 asyst – najwięcej w pięciu czołowych ligach Europy. Toteż kibice Realu do ostatniej sekundy nie mogli być spokojni o zwycięstwo. Jednak nic złego Los Blancos się nie stało. Końcówka nie była nudna tylko dlatego, że dwa razy groźnie skontrował Real.
Atletico nigdy dotychczas nie zrobiło krzywdy Realowi w Lidze Mistrzów. Odpadało po dwumeczach (raz po trójmeczu), przegrało dwa finały. W środę na Metropolitano przekonamy się, czy ta trwająca od 1959 roku rywalizacja wreszcie znajdzie inny finał niż sukces Los Blancos. Z meczu na Bernabeu Atletico na pewno mogło wycisnąć więcej.