Brałem pod uwagę scenariusz, że będę grał w czwartej lidze i pójdę do normalnej pracy [WYWIAD]
Droga Michała Kaputa do Ekstraklasy była długa i kręta, ale kiedy już doszedł na najwyższy szczebel rozgrywkowy to z niego nie schodzi. Pomocnik Radomiaka opowiada o swojej historii.
Wszystko zaczęło się bardzo przyjemnie – mówi Kaput. – Zdobyliśmy siedem punktów w trzech pierwszych spotkaniach. Apetyty zostały bardzo rozbudzone i mówię tutaj nie tylko o kibicach, ale także o nas piłkarzach czy pracownikach klubu. Później wpadliśmy w dołek, nie byliśmy w stanie wygrać kilku meczów z rzędu. Mam jednak nadzieję, że już z tego wyszliśmy i wróciliśmy na właściwe tory.
MENTAL
Usiadłeś ostatnio na ławce rezerwowych…
Trener wytłumaczył mi tę decyzję, wchodzę w drugich połowach i staram się wykorzystywać swoje szanse.
Z czego wynikała obniżka formy po udanym początku?
Trudno na to pytanie odpowiedzieć, serio. Zastanawiałem się nad tym i jedyne, co mi przychodziło do głowy to chyba mental…
Tym bardziej, że wygraliście bardzo wysoko z Pogonią i Rakowem, więc w teorii faworytami do czołowych miejsc.
Dlatego wskazałem na mental. Od lat Radomiak jest zespołem, który potrafi pokrzyżować plany silniejszym drużynom na papierze, a z tymi na podobnym poziomie ma większe problemy.
Na razie nie rozmawiamy na temat przyszłości. Mam jeszcze kilka miesięcy kontraktu i bardzo dobrze czuję się w Radomiu. Już raz odszedłem z Radomiaka, by po półtora roku do niego wrócić. Trudno powiedzieć jak to się potoczy, bo tak jak mówiłem, negocjacje na temat nowej umowy nie wystartowały. Mi się do odejścia absolutnie nie pali.
DWA PODEJŚCIA DO RADOMIAKA
Tak jak powiedziałeś, funkcjonujesz już kilka lat w Radomiaku, w którym jest dość spora rotacja wśród zawodników. Mam na myśli szczególnie obcokrajowców. Jak się odnajdujesz w takiej szatni?
Spokojnie, jeszcze kilku Polaków mamy w składzie, więc mam z kim porozmawiać w języku ojczystym. A tak poważnie, wiadomo, że czasami jest bariera językowa, ponieważ nie każdy obcokrajowiec, który tu przychodził rozmawiał w języku angielskim. Generalnie mamy dobrą atmosferę, jest jakość w zespole, a to jest przecież najważniejsze. Spójrz na Capitę, który potrafi zrobić różnicę i myślę, że pod względem jakości będzie zapamiętany na długo.
Jak ty w ogóle do Radomiaka trafiłeś?
Zimą 2018 roku byłem pierwszy raz na testach w Radomiaku. Byłem wówczas zawodnikiem trzecioligowego ŁKS Łomża. Przyjechałem, potrenowałem i klasyczna sytuacja: zadzwonimy do pana. No i czekałem na ten telefon, który jednak nie zadzwonił. Po pół roku temat wrócił, przyjechałem ponownie, zagrałem w sparingu i dostałem propozycję kontraktu, choć po drodze były też pewne turbulencje.
Mianowicie?
Przyjechałem na testy, trenowałem, zagrałem w sparingu i dwa czy trzy dni później graliśmy mecz towarzyski z Legią. Nie dostałem nawet minuty od trenera Darka Banasika, więc odebrałem to jako sygnał, że mnie nie chce. Wróciłem do hotelu, spakowałem się i pojechałem do domu.
Nie, dojechałem do domu i rozmawiałem z tatą. Powiedział, że trener w rozmowie z mediami bardzo pochlebnie się o mnie wypowiadał. Po krótkim czasie dostałem telefon, gdzie ja jestem. Spakowałem się, pojechałem do Radomia i trener Banasik nawet żartował, że teraz to nie wie, czy mnie chce po takiej akcji. Okazało się, że po prostu od początku miałem zagrać tylko w tym pierwszym sparingu, a z Legią miała grać po prostu pierwsza jedenastka szykowana pod ligę.
Ulżyło?
Oczywiście. Podpisaliśmy kontrakt i szybko wywalczyłem sobie miejsce w składzie. Grałem w drugiej lidze, awansowaliśmy na zaplecze, później przegraliśmy w finale baraży o awans do Ekstraklasy i za drugim podejściem się udało. Dużo zawdzięczam trenerowi Banasikowi, bo to on na mnie postawił i obdarzył mnie bardzo dużym zaufaniem.
DŁUGIE WAKACJE
Zanim trafiłeś do Radomiaka, przez rok byłeś w trzecioligowym ŁKS Łomża.
To była też ciekawa historia. Trenerem w Łomży był trener Ogrodziński, który pochodzi z Wyszkowa, gdzie zaczynałem przygodę z piłką. Po odejściu z Polonii Warszawa przez kilka tygodni nie miałem klubu. Byłem na testach w Legionovii, ale nie podpisałem kontraktu, ponieważ kluby nie dogadały się w sprawie ekwiwalentu. Poszło o jakieś 15 czy 20 tysięcy złotych.
Polonia cię nie chciała?
Po zakończeniu liceum wróciłem do domu rodzinnego. Nie było oferty, by trafić do pierwszego zespołu. Trener Ogrodziński wiedział, że nie mam klubu i zaproponował, że weźmie mnie do Łomży. Nie miałem żadnego wyboru, więc się zgodziłem. Obaj dojeżdżaliśmy z Wyszkowa samochodem na treningi i mecze, zabierał mnie ze sobą. Kiedy podpisałem kontrakt z ŁKS, pojawił się też telefon z Polonii, ale już było za późno.
Kiedy siedziałeś w domu przez te kilka czy nawet kilkanaście tygodni to nie pojawiła się myśl, by dać sobie spokój?
Nie chciałem nigdy rzucać piłki. Zastanawiałem się, co się wydarzy i brałem pod uwagę taki scenariusz, że będę grał w czwartej lidze i gdzieś pracował. Nie miałem na siebie żadnego innego pomysłu. Serio, nie wiem, co bym robił, jeśli nie grałbym w piłkę. Wierzyłem jednak, że uda się gdzieś zaczepić i trzeba będzie tę szansę na maksa wykorzystać.
Wykorzystałeś?
Wydaje mi się, że tak. Po roku w ŁKS przeszedłem do drugoligowego Radomiaka, choć byłem też na testach w Siarce Tarnobrzeg. Sytuacja była podobna jak kilka miesięcy wcześniej w Radomiu, czyli „zadzwonimy do pana”.
Z DNI SKUSZEWA DO POLONII
A droga do Polonii w wieku 13 lat też była nieoczywista?
Chyba najbardziej nieoczywista ze wszystkich!
Opowiadaj.
Trafiłem do Polonii na testy przez przypadek. To znaczy nie zostałem wypatrzony przez skautów, moi trenerzy nie zawieźli mnie na jakiś mecz testowy. To było tak, że w miejscowości, z której pochodzę były Dni Skuszewa – taka coroczna impreza dla lokalnej społeczności. W jej trakcie przyjechał trener Łukasz Chmielewski, którego żona coś organizowała i poprosiła go, by zrobił jakieś zajęcia sportowe dla dzieci i młodzieży. No i chyba się nieźle pokazałem, bo trener przekazał informację o mnie trenerowi Maliszewskiemu z Polonii. Kilka razy pojawił się na moich meczach w Wyszkowie, obserwował mnie i zaprosił na treningi. Na testach wypadłem dobrze i dostałem propozycję, by zostać na stałe.
Dojeżdżałeś?
Najpierw tata mnie woził, czasami zabierałem się z wujkiem, który jest kierowcą autobusu, niekiedy moi starsi bracia mnie wozili, aż w końcu sam byłem w stanie dojeżdżać. Później trafiłem do bursy i mieszkałem w Warszawie.
Był stresik przed pierwszym treningiem?
Delikatny, choć miałem wrażenie, że bardziej stresowali się rodzice i tu pomogli moi starsi bracia. Oni kilka lat wcześniej też mogli przeprowadzić się do Warszawy, jeden też miał możliwość pójścia do Polonii, ale z różnych przyczyn się to nie wydarzyło. To oni trochę wiercili dziurę w brzuchu rodzicom i mi bardzo pomogli. Kiedy poszedłem do Polonii, to były lekkie obawy, że sobie nie poradzę, ale złapałem świetny kontakt z Bartkiem Urbańskim, który też był na testach i dostał się do drużyny. Później wylądowaliśmy razem w bursie i blisko się trzymaliśmy.
200 ZŁOTYCH NA TYDZIEŃ
Bursa u Salezjanów?
Dokładnie!
Jak wspominasz te czasy?
Kiedy dzisiaj spotykam się czasami z kolegami z tamtych lat, to chciałbym się tak jeszcze na miesiąc cofnąć w czasie i wrócić do tego, co było. Atmosfera, klimat, towarzystwo – wszystko było na najwyższym poziomie! Dużo śmiechu, humoru, żartów.
Sprawiałeś problemy?
Tylko typowe sytuacje, że za późno wróciłem i były telefony do rodziców. Ewentualnie, że powinienem stopnie w szkole poprawiać i częściej pojawiać się na niektórych lekcjach. Czasami rodzice musieli mnie postawić do pionu, bo nie ukrywam, że zdarzało się pograć dłużej na konsoli zamiast przygotować do jakiegoś sprawdzianu. Kiedy jednak mieszkasz wśród tylu rówieśników, to mi akurat trudno było zmotywować się do nauki.
Imprezy?
Sporadyczne albo wcale. Dostawałem chyba 200 czy 300 złotych od rodziców na tydzień i trzeba było sobie radzić. Czasami jak zabrakło to trzeba było do mamy do pracy podjechać, by poratowała jakimiś dodatkowymi funduszami. Ale dobrze się złożyło, bo pracowała na Starym Mieście, więc bardzo blisko bursy.
Nie chciała cię zabrać do domu?
Chyba w trakcie ostatniej klasy liceum był taki pomysł, ale ostatecznie nie wszedł w życie.
DŁUGA DROGA DO EKSTRAKLASY
W bursie była rywalizacja z Legią?
Tak, ale taka pozytywna. Oczywiście było dogryzanie po przegranych meczach, ale kontakt mieliśmy ze sobą bardzo dobry. Często graliśmy w jakąś siatkonogę czy właśnie na konsoli przeciwko sobie. Spędzaliśmy ze sobą dużo czasu.
Kiedy patrzysz dzisiaj na swoją drogę, to jesteś z niej zadowolony?
Mam na koncie już ponad sto spotkań w Ekstraklasie i oczywiście chcę ich jeszcze więcej, ale mogę powiedzieć, że jestem z tego zadowolony. Przebijałem się do Ekstraklasy od trzeciej ligi i to pokazuje, że to była trudna, długa, ale dobra droga dla mnie.
Dlaczego nie udało się przebić w Piaście?
Mało grałem, więc uznałem, że warto wrócić do Radomiaka, by jednak znacznie częściej pojawiać się na boisku. Mam w Piaście ponad 30 meczów, a nawet tysiąca minut nie uzbierałem. Był taki moment, że trener Fornalik w końcu dał mi szansę w pierwszym składzie, zagrałem przeciwko Radomiakowi i… za chwilę nie było trenera Fornalika. Może gdyby został to dzisiaj byłbym w innym miejscu? Nie ma jednak sensu gdybać. Przyszedł trener Vuković i powiedział mi jasno, że nie będę dostawał zbyt wielu minut. Doceniam to, bo mógł mnie czarować i opowiadać, żebym trenował i cierpliwie czekał. Musiałem wybrać wtedy, co będzie dla mnie najlepsze. Uznałem, że powrót do Radomia będzie optymalnym rozwiązaniem i dzisiaj z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że wybrałem właściwie.
Legenda Radomia kończy karierę? „Chcę to zrobić na swój sposób”
Skrzydłowy Radomiaka Radom, Leandro od dłuższego czasu nosi się z zamiarem zakończenia kariery. W specjalnym filmie skierowanym do kibiców Zielonych podkreśla jednak, że to jeszcze nie jest odpowiedni moment.
Obrońca Rakowa znów kontuzjowany. „Trzy tygodnie przerwy”
Ariel Mosór zdawał się już być bliski powrotu do gry w PKO BP Ekstraklasie. Tymczasem Raków Częstochowa poinformował o kolejnym urazie 22-letniego środkowego obrońcy.