Legenda polskich sędziów – wspomnienia Alojzego Jarguza
Przeszedł 22 operacje. Nowotwór złośliwy krtani dopadł go w 1996 roku i długo nie chciał puścić. Walka trwała do 2003 roku. Wygrał! Od tamtej pory nie wie, co to lekarz. Choroba zostawiła jednak ślady. – Tak się ze mną bawili, że struny głosowe poszły, ale krtań uratowałem. Przed każdą operacją podpisywałem zgodę na jej wykonanie i za każdym razem dopisywałem, że na wycięcie krtani nie pozwalam. Wolę iść do piachu! Co prawda mówienie go męczy, robi pauzy, odpoczywa, ale swobodnie się komunikuje. – To co pana interesuje? – pyta 83-letni Alojzy Jarguz, legendarny polski sędzia.
PRZEMYSŁAW PAWLAK
Generalnie nie pali, maksymalnie dwa, trzy fajki dziennie. – Te cienkie, lekkie, a kiedyś… lepiej nie mówić. Tłukło się marlborasy czerwone, wtedy to był luksus. Palenie mam chyba zapisane w genach, ojciec, będąc już w stanie agonii, jak matki nie było, mówił do mojej żony: – Ireczko, daj choć trochę pociągnąć. Paskudztwo przeżyłem, po operacji skrócenia tchawicy obudziłem się po trzech dniach – opowiada.
Polowania i interesy
Druga żona, z którą wspólnie żyje już 45 lat, nie pozwala mu na papierosy. Gdy chce złapać dymka, chowa się w garażu. Z pierwszą rozstał się po 16 latach małżeństwa. – Wyszła z tego związku na świat dwójka wspaniałych dzieci, tyle że była to kobieta bardzo zazdrosna, w końcu powiedziała: wybieraj: piłka albo ja, odpowiedziałem: już wybrałem – piłka – wspomina. Kiedy sędziował, palenie wśród piłkarzy i arbitrów było na porządku dziennym. Na mundialu w 1982 roku biegał przy linii w meczu otwarcia Argentyna – Belgia. Sędzia główny Vojtech Christov uważał, że Jarguz przy bramce powinien był podnieść chorągiewkę i zasygnalizować pozycję spaloną. Nie zrobił tego, w szatni po meczu omal nie doszło do szamotaniny, dwóch sędziów rozdzielił ten trzeci Karoly Palotai. Nerwy były duże, Jarguz zamknął się w ubikacji i zapalił. W tym czasie do pomieszczenia dla sędziów wszedł Sepp Blatter, wtedy jeszcze nie szef, ale już prominentna postać w FIFA. – Szybko otwierałem okno w ubikacji, żeby trochę przewietrzyć – uśmiecha się Jarguz. – Blatter powiedział tylko jedno słowo odnośnie do spalonego: congratulations. Po latach Christov przyjechał do Polski jako delegat, zadzwonił Michał Listkiewicz, że Vojtech chciałby się ze mną spotkać. Powiedziałem krótko: Przekaż mu, że z takim k… jak on nie mam przyjemności. I nie chodziło tylko o spalonego.
(…)
Whisky na podłodze
Mecz Pogoń Szczecin – Górnik. Gospodarze przegrali zdecydowanie. Z trybun poleciały gromy na Jarguza, jak sam twierdzi, nie wie za co, bo wynik był zdecydowany: – Nie było łatwo, ale udało mi się jednak jakoś przedrzeć pod szatnię. Widzę w korytarzu stoi taka lala. Naprawdę superlaska, wymalowana, wszystko na swoim miejscu – charakterystycznie pokazuje rękoma Jarguz. – Mijam ją, a ona zachodzi mi drogę:
– Skur…, załatwiłeś ten mecz – syknęła. Poszedłem, ale po kilku krokach pomyślałem sobie: nie, k…, ja ci tego nie daruję! Zmęczony byłem, cały spocony, jak to zaraz po meczu, zawróciłem:
– Słuchaj, laleczko, k…. Może i jestem zmęczony, ale chodź na górę ze mną, to jeszcze ciebie załatwię.
Po krótkim czasie do pokoju dla sędziów wchodzi trener gospodarzy:
– Rozmawiał pan z moją żoną?
– Z jaką żoną? Ja nie znam pana żony.
Okazało się, że ta pani była partnerką szkoleniowca.
Jarguz sędziował nie tylko w Europie i na turniejach o mistrzostwo świata, ale również miał okazję wyjechać na trzymiesięczny kontrakt do Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Arabowie zażyczyli sobie trzech sędziów z Polski, mieli polecieć on, Marian Środecki, a o trzecie miejsce… trwała gra, która ostatecznie zakończyła się tym, że polecieli we dwóch, co nie spodobało się miejscowemu szejkowi.
– Sędziowałem im wszystkie najważniejsze mecze, z czego Marian nie był specjalnie zadowolony. Ale pojechał do Abu Dhabi i długo nie wracał. Godzina, dwie, trzy, zaczynamy się niepokoić, bo był ze mną jeszcze Sudańczyk, który nami się opiekował. W końcu wraca, zmaltretowany, szkło we włosach. – Co się stało? – pytam. – Wynik im nie opowiadał – odpowiedział. Kibice nie chcieli wypuścić ich ze stadionu, rzucili się do ucieczki, dorwali ich mercedesa i go rozbili, Marian przesiadł się do volvo i ta sama historia, dopiero trzecim wozem, łazikiem, udało mu się odjechać.
(…)
CAŁY TEKST MOŻNA ZNALEŹĆ W NOWYM (17/2017) NUMERZE TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA”