Przejdź do treści
Korespondencja z Litwy. Śladami Śmigłego

Ligi w Europie Świat

Korespondencja z Litwy. Śladami Śmigłego

Przed II wojną światową zainteresowanie polską ligą było w tym mieście większe niż współczesna ekscytacja przyjazdem tam Cristiano Ronaldo. Dzisiaj po gromadzącym niegdyś tłumy stadionie Śmigłego nie pozostał już ślad, a i o samym klubie mało kto w Wilnie pamięta.

JAROSŁAW TOMCZYK
WILNO

 

Na stadion im. marszałka Piłsudskiego w Wilnie ciągnęły rzesze ludzi. Była wiosenna niedziela, 24 kwietnia 1938 roku. Dwa tygodnie wcześniej tamtejszy Śmigły po latach starań zadebiutował w polskiej ekstraklasie. Nie wypadł źle. Wprawdzie Żubry uległy 2:5 Ruchowi w Hajdukach Wielkich, ale w końcu Niebiescy to był w kraju najbardziej utytułowany zespół ostatnich lat. Poprzednie rozgrywki zakończyli na najniższym stopniu podium, a wcześniej cztery razy z rzędu sięgali po mistrzostwo. Tymczasem mimo wielogodzinnej podróży pociągiem po piłkarzach Śmigłego nie było widać na boisku ani zmęczenia, ani debiutanckiej tremy. Już w trzeciej minucie Longin Pawłowski zwieńczył solowy rajd historycznym, premierowym golem w lidze. Uchodzący za faworytów gospodarze szybko oddali z nawiązką, zadając dwa skuteczne ciosy, jednak Henryk Biok nie był im dłużny i przed przerwą doprowadził do remisu. W drugiej połowie uwidoczniła się dominacja Ruchu, ale występ Śmigłego i tak rozbudził nadzieje, że w centralnej lidze nie będzie tylko dostarczycielem punktów. 

Oficjalnie na trybunach było tylko 1500 miejsc, ale gdy nad Wilię przyjechali inni czterokrotni mistrzowie Polski, lwowska Pogoń, na stadion Śmigłego przyszło jakieś 8 tysięcy ludzi! „Doszła nawet potrzeba dostawienia ławek, które żołnierze przynieśli z pobliskich koszar, opróżniając je zapewne niemal do czysta” donosił „Kurjer Wileński”. Dość powiedzieć, że gdy 81 lat później do Wilna walczyć z Litwą w eliminacjach Euro 2020 przyjedzie Portugalia z Cristiano Ronaldo, jego cztery gole oglądać będzie ledwie nieco ponad pięć tysięcy widzów…

NARADY SZTABOWE

W Domu Polskim w Wilnie siedzimy z Walentym Wojniłło, szefem portalu Wilnoteka, pasjonatem historii swojego miasta. Z uporem godnym lepszej sprawy usiłujemy nałożyć mapę Wilna z 1937 roku na tę współczesną. Rzecz pozornie nietrudna w praktyce prosta nie jest. Kalwaryjska biegnie wprawdzie wciąż tak jak biegła przed ponad osiemdziesięciu laty, ale okolice odchodzącej od niej Werkowskiej, która przede wszystkim nas interesuje, po wojnie zmieniły się nie do poznania. Szczególnie zostały przebudowane już w XXI wieku, gdy w miejscu stadionu wytyczono nową ulicę i stanęły bloki mieszkalne. Dlatego precyzyjne wskazanie miejsca, na którym w 1938 roku swoje ekstraklasowe boje toczył Śmigły sprawia tak wiele trudności. 

– To musiało być mniej więcej tu – mówi Wojniłło. – Albo nie, jednak chyba odrobinę wyżej, bardziej tu – poprawia się po chwili, ale w jego głosie wciąż pobrzmiewa niepewność mimo że pamięta jeszcze resztki wojskowego boiska, dostępne dla mieszkańców, gdy w latach 90-tych zburzono mur otaczający dawną jednostkę wojskową. 

– Przed wojną cały ten rejon to był jeden z największych obszarów militarnych na terenie Rzeczpospolitej – kontynuuje. – 1 Pułk Piechoty Legionów stacjonował w koszarach I Brygady. To była szczególna jednostka, w prostej linii kontynuująca tradycje I Brygady Piłsudskiego. Zamieszkiwali w budynkach jeszcze z czasów carskich, część ostała się do dzisiaj. Futbol był popularną dyscypliną wśród żołnierzy toteż zbudowano boisko. Można rzec w polu, przy koszarach. Po wojnie w koszarach, które wraz z boiskiem otoczono murem, zamieszkali żołnierze sowieccy. Mieli nawet klub Saliut, który uczestniczył w rozgrywkach ligi lokalnej. Po rozpadzie ZSRR wojska się wyniosły, teren oddano miastu i zabudowano „po cywilnemu”. Boisko też. 

Analizujemy zapiski z przedwojennej prasy. W pierwszych latach po otwarciu obiektu w zapowiedziach zapraszano na boisko z wejściem od ulicy Kalwaryjskiej, ale gdy Śmigły znalazł się w lidze, kibiców informowano, że mecze odbywają się na stadionie przy Werkowskiej. To sugeruje, że musiał on znajdować się gdzieś przy ich styku. Utwierdza nas w tym zdjęcie lotnicze wykonane na potrzeby operacji Ostra Brama w 1944 roku. Widać na nim tylko część stadionu, ale to wystarcza do rozwiania naszych wątpliwości. 

– To na pewno jest tu – kończy z radością i przekonaniem w głosie Wojniłło, wskazując palcem na współczesną mapę. – Tu gdzie stoją te nowoczesne bloki przed wojną był stadion Śmigłego!

SPACER W PRZESZŁOŚĆ

Z wileńskiej starówki trzeba kierować się w stronę rzeki Wilji, konkretnie na Zielony Most. Od słynnej Ostrej Bramy, nieodległej od dworca głównego, to niecałe dwa kwadranse. Ale od miejsca gdzie z reguły umawiają się wilnianie czyli spod Katedry świętego Stanisława, w której król Zygmunt August potajemnie pojął za żonę piękną Barbarę Radziwiłłównę, góra 10 minut. Najpierw główną ulicą Giedymina czyli przedwojenną Mickiewicza, potem w prawo Wileńską. 

Za mostem wchodzi się w Kalwaryjską. Po obu stronach witają nas stuletnie i starsze kamienice. Z reguły dobrze zachowane i odremontowane. Nad tymi po lewej górują nowoczesne wieżowce. Tuż za ich plecami zaczęło rozrastać się efektowne wileńskie city. W prawo ciągnie się przedwojenna ulica Pióromont. Wrócimy tu, ale póki co maszerujemy prosto, przecinając swojsko brzmiące – Lwowską i Krakowską. Zabudowa wzdłuż Kalwaryjskiej się zmienia. Od czasu do czasu jakieś budynki z czasów sowieckich, ale najwięcej drewnianych, przedwojennych domów jednorodzinnych. Jedne dogorywają prosząc o rozbiórkę, w innych toczy się jeszcze życie. Wszystkie z pewnością pamiętają kibiców idących na mecze Śmigłego. 

Serce bije mocniej gdy w końcu dochodzimy do rozwidlenia z Werkowską. Wchodzimy w nią, a ona nagle się urywa. Chwila konsternacji, ale pokonujemy nasyp stromymi schodkami w górę i Verkiu gatve ma ciąg dalszy. Po lewej stronie ciemnożółte zabudowania. Jesteśmy w domu. To dawne budynki koszarowe. Trzymają się dobrze, toną wśród letniej zieleni, wciąż zamieszkane, tętniące życiem, nieźle utrzymane. Patrzymy w prawo, tu gdzie teraz stoją nowoczesne bloki musiał stać stadion.

Z pompą oddano go do użytku 6 sierpnia 1933 roku. Data nie była przypadkowa – święto pułku! Rocznica wymarszu I Brygady Piłsudskiego z krakowskich Oleandrów. W loży honorowej zasiadła m.in. żona marszałka wraz z córeczkami. Uroczystego poświęcenia dokonał kapelan 1 pp – ksiądz Tyczkowski. Główny inicjator budowy, pułkownik Zygmunt Wenda ogłosił natomiast, że stadion będzie nosił imię Piłsudskiego, po czym jego córki, Wanda i Jadwiga, uroczyście przecięły wstęgę, a z samolotu zrzucono kwiaty i futbolówkę. Rozegrano nią mecz otwarcia. Zespół 1 pp uległ w nim wiedeńskiemu Libertas 3:6. 

Obiekt to nie było tylko boisko piłkarskie. Okalała je sześciotorowa bieżnia lekkoatletyczna, a obok były jeszcze korty tenisowe i boisko wielofunkcyjne. Próżno szukać jakichkolwiek ich śladów. Może nasyp, którym wspinaliśmy się schodkami to pozostałość stadionowego wału? Może mijane obok zdewastowane boisko do koszykówki to teren dawnego boiska wielofunkcyjnego albo kortów? Może, ale to tylko podpowiedzi wyobraźni…

DO PIĘCIU RAZY SZTUKA

– Przedwojenny magistrat Wilna nie był zamożny – wyjaśnia Wojniłło. – Najbogatszym graczem na rynku było wojsko. Ono organizowało i finansowało zawody sportowe, rajdy, pokazy techniki. Dlatego też, to przy jego licznych oddziałach powstawały drużyny piłkarskie. 

Najsilniejszą z nich był zespół 1 pp, za którym stał wspomniany pułkownik Zygmunt Wenda. Naprawdę miał na imię Zdzisław, ale używał drugiego imienia. Był oddanym piłsudczykiem i bliskim przyjacielem marszałka Edwardza Rydza noszącego pseudonim Śmigły. Na skutek obrażeń odniesionych w 1920 roku w wojnie z bolszewikami utykał, ale mimo to, a może właśnie dlatego, kochał sport. Będąc dowódcą kadrowym wileńskiego 1 pułku doprowadził do budowy stadionu, a w końcu też w 1933 roku potrafił połączyć liczne wileńskie drużyny garnizonowe w jeden silny klub, który nazwał przydomkiem swojego przyjaciela. Miało to rzecz jasna pomóc w staraniach o bieżące utrzymanie i rozwój. 

Motyw fuzji był zasadniczy, chodziło o sforsowanie bram ekstraklasy, co nie udawało się rozproszonym drużynom garnizonowym. Fuzja dawała większe możliwości, ale nawet po niej wojskowy klub z Wilna nie był na tyle atrakcyjny by konkurować z warszawską Legią w ściąganiu w swe szeregi najzdolniejszych piłkarsko poborowych. 

Droga Śmigłego do ekstraklasy była długa i wyboista choć blisko było już za pierwszym razem, znaczonym kontrowersjami w bojach z Naprzodem Lipiny. Udało się dopiero za piątym, po wygraniu kwalifikacji jesienią 1937 roku. Inna rzecz, że oskarżenia o przekupstwo ciągnęły się wówczas za Żubrami jeszcze długo. Wysuwała je pokonana Brygada Częstochowa podnosząc, że nieprzypadkowo szefem związkowych sędziów był wilnianin Michał Frank. Oskarżeń nigdy nie dowiedziono, a w kolejnym roku nie tylko Śmigły zagrał w lidze, ale i pułkownik Wenda został posłem na sejm i nawet jego wicemarszałkiem.

ZA WYSOKIE PROGI 

Osiem tysięcy widzów nie opuszczało Werkowskiej w szampańskich humorach. Śmigły przegrał 0:1. Zdaniem sprawozdawcy „Kurjera” gospodarze nie przynieśli jednak wstydu swym sympatykom: „Naszej drużynie przyszło stoczyć piękną walkę z wielkim konkurentem, ale mimo godnej podziwu ambicji wszystkich bez wyjątku graczy, poganiacze okazali się sprawniejsi, lepsi o jedną bramkę”. 

– Dziadek wspominał czasami z dużym rozżaleniem o jakimś meczu z Pogonią Lwów, ale czy akurat o tym, nie mam pojęcia – mówi Rafał Puzyna, który w swym podpoznańskim domu kartkuje albumy zdjęć z czasów gdy Śmigłemu kapitanował porucznik Stanisław Puzyna – ojciec jego mamy. Dla niego spotkanie z lwowiakami było ligowym debiutem. Z Ruchem nie mógł zagrać z powodu kontuzji. Może więc faktycznie przegrany przy takiej widowni mecz utkwił mu tak mocno w pamięci. Kontuzje najstarszemu w drużynie, 31-letniemu Puzynie, mocno dawały się w 1938 roku we znaki. Przez to z możliwych do rozegrania w lidze 18-stu meczów zagrał tylko 12.

Starsi kibice powinni świetnie pamiętać głos syna Stanisława Puzyny, również Stanisława. Przez lata sprawozdawcy radiowego Studia S-13 ze stadionu opolskiej Odry. Jego syn, Cezary Puzyna kontynuuje tradycje w Radiu Opole, ale historią rodzinną najbardziej żyje inny wnuk kapitana Śmigłego, Rafał. 

– Pamiętam dziadka jako starszego pana, który żonglował piłką bez najmniejszych problemów – wspomina Rafał Puzyna. – Miał około 176 cm wzrostu i przy tym rozmiar stopy 44. Żartował, że dzięki temu dobrze trzymał się ziemi. Nie był wylewny, miał w sobie dużo pokory, rzadko się otwierał. Więcej można było usłyszeć od babci Janiny, która chodziła na wszystkie mecze. Nieraz wypominała dziadkowi to i owo. Choćby, że choć bardzo dobrze zarabiał, bo w przedziale 500-600 złotych, to budżet domowy cierpiał na finansowaniu z własnej kieszeni trzech czy czterech kolegów z drużyny, którym tak dobrze się nie powodziło. Babcia wspominała też jak któregoś roku urządzili w swym mieszkaniu przy Mostowej 5 Wigilię dla całej drużyny Śmigłego. Dziadek kochał piłkę, faktycznie był takim prawdziwym kapitanem zespołu. 

Pod wodzą swojego kapitana dobra postawa wilnian na boisku przełożyła się w końcu na punkty. Tydzień po meczu z Pogonią, Śmigły wygrał u siebie z AKS Chorzów 3:1, wszystkie gole zdobywając po przerwie w ciągu raptem pięciu minut. Potem znów jednak zaliczył dwie porażki na wyjazdach z Cracovią i Warszawianką. Jednak od momentu gdy sensacyjnie pokonał u siebie 1:0 krakowską Wisłę po pięknej bramce z wolnego Juliusza Balloska wszystko na tyle zaskoczyło, że gdy liga udawała się na letnią przerwę miał na koncie cztery wygrane, remis i pięć porażek. Pozwalało to realnie myśleć o zachowaniu miejsca w gronie najlepszych. Tym bardziej że w ostatniej grze przed wakacjami Śmigły sensacyjnie ograł w Poznaniu Wartę 3:2. To był szczególny mecz dla trenera Żubrów Stefana Sella, poznaniaka, który kiedyś nie dostał w Warcie pracy.

O utrzymaniu można było myśleć jeszcze na początku września gdy aż 4:1 w Wilnie poległa Warszawianka, ale od tego momentu aż do końca ligi zespół w pięciu meczach nie zdobył choćby punktu i z ostatniego miejsca po ledwie roku Śmigły pożegnał się z elitą. W sierpniu 1939 roku zmierzał do niej jednak ponownie. Wydawało się więc, że rozstanie było tylko na chwilę. Zrządzeniem historii okazało się, że na zawsze. 

SAMOTNY MASZT

Wracamy na Pióromont. To raptem kilkaset metrów od miejsca gdzie był stadion Żubrów. 

– Wiele osób jest przekonanych, że to na Pióromoncie grał Śmigły – mówi Walenty Wojniłło. – To był największy kompleks sportowy w Wilnie. Otwierał go prezydent Ignacy Mościcki. Grała tu wileńska Pogoń, potem Ogniwo, a po wojnie Spartak, w latach 60. przemianowany na bliższy Litwinom Żalgiris. 

Dziś jednak i po stadionie na Pióromoncie nie ma już prawie żadnego śladu. Został tylko jeden maszt oświetleniowy. Teraz stoi tu hotel Marriott. Tereny w centrum okazały się zbyt cenne by poświęcać je na futbol, który na Litwie nie wzbudza wielkiego zainteresowania. 

– Od lat pojawiają się plany budowy stadionu narodowego – kontynuuje Wojniłło. – Mówi się o kolejnych lokalizacjach, rząd z samorządem spiera się o finansowanie, a ludzie przestają wierzyć, że stadion w ogóle powstanie. Zwłaszcza że wyremontowano obiekt w Kownie i ponoć on ma pełnić funkcję narodowego. W Wilnie futbol ogranicza się w zasadzie do maleńkiego obiektu federacji ze sztuczną nawierzchnią na Lipówce za Ostrą Bramą. Grają i trenują tam wszyscy, od reprezentacji po drużyny dziecięce. Gdy przyjechała na mecz Portugalia, Cristiano Ronaldo pytał dziennikarzy czy to boisko do treningu, czy też faktycznie tu ma zagrać?

Pytam o jakieś dokumenty, pamiątki po Śmigłym. 

– Odtwarzanie historii przedwojennego sportu w Wilnie jest bardzo problematyczne, bo nie zachowały się archiwa – odpowiada Wojniłło. – Miejskie się jeszcze jakoś uchowały, ale sport nie był pod magistratem. Śmigły działał na terenie koszar, tam miasto nic nie miało do powiedzenia. Archiwa wojskowe jeśli nie spłonęły od bombardowań to zostały wywiezione przez NKWD. Na początku do Mińska, potem do Moskwy. Wszyscy badacze polskiego Wilna mają ten sam problem jeśli wchodzą na obszar związany z wojskowością. Czasem więcej da się znaleźć w rodzinnych archiwach zabranych przez repatriantów do nowej Polski. 

– Te zdjęcia przywiózł z Wilna pradziadek Antoni – opowiada Rafał Puzyna. – Dziadek jako oficer trafił w łapy NKWD i wylądował w więzieniu w Riazaniu. Do Polski wrócił dopiero w 1949. Osiadł w Branicach, pracował jako księgowy i z sukcesami jako trener i działacz prowadził tamtejszego Orła. Jego dwaj bracia, Marian i Edward, też oficerowie, zginęli w Katyniu. Zresztą o dziadku rodzina też otrzymała taką informację. Babcia nigdy w nią jednak nie uwierzyła, jakaś kobieca intuicja utwierdzała ją w przekonaniu, że dziadek żyje i… się nie myliła. Pamiątek po Śmigłym było więcej niż te trzy albumy, które posiadam. Były odznaki, srebrna papierośnica z klubowym logo, jeszcze inne zdjęcia. Rozeszły się po rodzinie po śmierci dziadka. Nie wiem kto robił te fotografie, czy były klubowe czy prywatne, na wielu jest dziadek, wyglądają jakby robiono je na jego zamówienie. Są nie tylko z meczów, także z pociągów, czy z obozu w Zakopanem, pięknie widać też stadion w Wilnie. 

Zdjęcia są czarno-białe. Znów wyobraźnia musi nałożyć błękit na koszulki, ciemną zieleń na poprzeczny pas na piersi, granat na spodenki i czerń na getry piłkarzy Śmigłego. Ale jak ktoś chce może zobaczyć je jak żywe. W Retro Lidze. Stworzyli ją pasjonaci futbolu i historii. Drużyny niczym grupy rekonstrukcyjne grają w strojach z lat trzydziestych. Wyniki nie są najważniejsze, ale w pierwszym sezonie Śmigły zajął… ostatnie miejsce. 


TEKST UKAZAŁ SIĘ W TYGODNIKU „PIŁKA NOŻNA” (NR 30/2020)


Możliwość komentowania została wyłączona.

Najnowsze wydanie tygodnika PN

Nr 50/2024

Nr 50/2024