Tak, bo jest to grupa, z której teoretycznie nasz zespół powinien wyjść. Jeśli posłuchamy naszych zawodników, niemal wszyscy podkreślają, że celem minimum jest awans do 1/8 finału, a dużym sukcesem będzie przejście do ćwierćfinałów. Niektórzy po cichu snują plany medalowe. A zatem skoro tak, bo trzeba się zgodzić, że ćwierćfinał to zapewne jest szczyt drużyny Adama Nawałki, czy mamy się obawiać Senegalczyków lub Japończyków? No nie. Nie znaczy to rzecz jasna, że mecze z tymi rywalami będą spacerkiem, wręcz przeciwnie – będą trudne.
Ale z kim byłby łatwe? Nie jesteśmy Hiszpanami, Niemcami, Brazylijczykami, aby na turnieju rangi mistrzostw świata trafić na słabych rywali. Jeszcze nie ta półka. Natomiast, raz jeszcze, tych rywali musimy szanować, ale to my będziemy faworytem. A kadra Nawałki w roli faworyta grać potrafi, tak było w trakcie finałów Euro 2016 i w eliminacjach mistrzostw świata też. Słucham ekspertów TVP, którzy mówią, że zespoły Japonii i Senegalu są im nie do końca znane. Bardzo dobrze, brawo za szczerość. Pytanie jednak czy lepiej grać z kimś nieznanym (a nieznany w tym przypadku jest przecież nieprzypadkowo, przykładowo na Pucharze Konfederacji tych drużyn nie było), czy na przykład z dobrze znanym rywalem z Europy.
I jeszcze kilka dobrych informacji – w związku z tym, że trafiliśmy do Grupy H, czyli ostatniej, dla kibiców w Polsce turniej będzie trwał przynajmniej do 28 czerwca. Nie będziemy też pierwszym zespołem, który z mundialem się pożegna. Fakt, że pierwszy mecz rozegramy dopiero 19 czerwca nie jest też z pewnością złą informacją dla trenera Nawałki, piłkarze będą mieli parę dni więcej na odpoczynek po sezonie ligowym.
Największy minus losowania jest taki, że w grupie G znalazły się Anglia i Belgia i to zapewne z jednym z tych rywali, jeśli awansujemy, zagramy w 1/8 finału. I oby była to Anglia. Nie to, że uważam ją za słaby zespół, jakoś jednak w ostatnich latach zdarza się tak, że Anglicy po każdym wielkim turnieju ogłaszają żałobę narodową.
Przemysław Pawlak