Grzegorz Szamotulski: Przestańmy pieprzyć!
Wydawało się, że Grzegorz Szamotulski będzie powoli kończył piłkarską karierę. Nic bardziej mylnego. Doświadczony bramkarz występuje obecnie w Warcie i przeżywa renesans swojej formy.
Pod nieobecność kontuzjowanego Łukasza Radliskiego, który w meczu z GKS-em Katowice uszkodził wiązadła barku, przed trenerem Płatkiem stanął ogromny problem związany z obsadzeniem pozycji bramkarza. Teoretycznie między słupkami mógłby stanąć Dominik Sobański, ale ówczesny trener Warty wolał nie ryzykować i postawić na bardziej doświadczonego zawodnika. Zbawieniem Zielonych ma być właśnie Szamotulski, który po nieudanej przygodzie w Białymstoku i Kielcach wraca do prawdziwej piłki.
– Tak się potoczyła moja kariera ostatnio, że nie dane mi było grać w żadnych meczach o stawkę. Występowałem jedynie w sparingach. Trenowałem jednak ciężko, bo do końca wierzyłem, że gdzieś dostanę szansę. No i stało się – komentuje nowy nabytek Warty.
Po powrocie ze szkockiego Hibernianu Szamotulski długo nie mógł odzyskać wysokiej formy. W Jagiellonii Białystok zagrał zaledwie w trzech spotkaniach i szybko pożegnał się z klubem. Podobnie zakończyła się jego przygoda w Kielcach oraz lidze słowackiej. Szansę na grę dostał dopiero w Warcie, gdzie z dnia na dzień stał się pierwszym bramkarzem.- Jestem na tyle doświadczonym zawodnikiem, że szybki przeskok do wyjściowego składu nie jest dla mnie szokiem. Trener Płatek podał mi pomocną dłoń proponując grę w klubie, a ja odwdzięczyłem się ciężką pracą. Dzięki temu szybko go do siebie przekonałem i trafiłem do pierwszej jedenastki – tłumaczy Szamotulski.
Współpraca z Arturem Płatkiem nie trwała jednak zbyt długo. Dwa tygodnie po przyjściu wychowanka Lechii Gdańsk do Poznania, prezes Pyżalska dokonała zmiany na stanowisku trenera, powierzając opiekę nad zespołem Jarosławowi Araszkiewiczowi. Dla Szamotulskiego zmiana szkoleniowca nie ma jednak żadnego znaczenia. – Miałem okazję kilkakrotnie rozmawiać z trenerem Araszkiewiczem podczas różnych imprez sportowych. Nasze wzajemne relacje są bardzo dobre i wierzę, że nasza współpraca będzie się podobnie układała.
Niewykluczone jednak, że po zakończeniu rundy obaj panowie pożegnają się z poznańskim zespołem. Obaj dostali bowiem ultimatum – w ostatnich meczach przez przerwą zimową muszą przekonać do siebie prezes Pyżalską. W innym przypadku klub nie przedłuży z nimi kontraktu. – Wszystko leży w gestii pani prezes. Ja bardzo chciałbym pozostać w Warcie, ale to nie zależy ode mnie. Ja mogę tylko starać się na treningach i pokazywać swoją przydatność podczas meczów – mówi Szamotulski.
Swoją wartość nowy bramkarz Warty pokazał już w pierwszym spotkaniu z ówczesnym liderem – Zawiszą Bydgoszcz. Świetnie dyrygował poczynaniami linii defensywnej, a przede wszystkim pewnie interweniował, co pozwoliło drużynie z Poznania przywieść do domu cenny punkt. W ostatnim ligowym meczu współpraca z obrońcami nie wyglądała już jednak tak dobrze, co zaowocowało dwiema straconymi bramkami. – Piłka nożna jest grą błędów, a my trochę ich w ostatnim meczu popełniliśmy. Wcześniejszy mecz z Zawiszą pokazał jednak, że potrafimy grać perfekcyjnie w obronie. Nie ma jednak co oglądać się na poprzednie spotkania, tylko trzeba skupić się na najbliższym meczu – tłumaczy bramkarz Warty.
W najbliższej kolejce Szamotulski na pewno znów będzie musiał dać popis swoich ogromnych umiejętności, bowiem do Poznania przyjeżdża spadkowicz z Ekstraklasy – Arka Gdynia. Podopieczni Petra Nemca w ostatnich miesiącach grają naprawdę dobrze, a zeszłotygodniowa porażka z Pogonią Szczecin z pewnością tylko ich zmobilizowała do wytężonej pracy. – Arka to bardzo dobry zespół, który do Poznania przyjeżdża w roli faworyta. I liga jest jednak nieobliczalna, bo każdy może wygrać w każdym. Nastawiamy się na walkę i wierzymy w zwycięstwo.
Na grę podopiecznych Jarosława Araszkiewicza wpływ z pewnością będą mieli kibice, którzy prawdopodobnie w większej ilości zasiądą na trybunach Stadionu Miejskiego. Wszystko dzięki decyzji prezes Pyżalskiej, która dla fanów przygotowała pięć tysięcy darmowych biletów. Wszystko może jednak zepsuć stacja Orange Sport, która postanowiła transmitować to spotkanie na swojej antenie i przesunęła godzinę rozpoczęcia meczu na… 12:30.
– Dla mnie to nie ma większego znaczenia. W Szkocji czasami graliśmy o 12:00 i nie było z tym większego problemu. Wszystko siedzi w naszych głowach. Dlatego przestańmy pieprzyć, że godzina jest niewłaściwa, tylko weźmy się za grę. Na tym polega zawód piłkarza – podsumowuje Szamotulski.
Grzegorz Lemański, Piłka Nożna