Dlaczego inauguracja Euro U-21 miała posmak skandalu?
Finały Euro U-21 nie rozpoczęły się tak, jak wszyscy w Polsce sobie życzyli. Przeciwnie – nie dość, że mecz ze Słowacją zakończył się porażką, to jeszcze Krystian Bielik zarzucił kolegom z wyjściowego składu brak jaj, a trenerowi metody treningowe nieprzystające do standardów zawodowego futbolu. Co prawda, później wydano oświadczenie – którego autorstwo przypisano krytycznie nastawionemu zawodnikowi – z dwukrotnie powtórzonymi przeprosinami pod adresem nie tylko Marcina Dorny, ale i partnerów z drużyny – niesmak jednak pozostał.
ADAM GODLEWSKI
Wypowiedź Bielika odbiła się na tyle szerokim echem, że trudno nie postawić pytania: dlaczego już na dzień dobry doszło do incydentu tak mocno bijącego w wizerunek drużyny i z jakiego powodu nikt z ekipy i pracowników PZPN odpowiedzialnych za nadzór nad młodzieżówką nie umiał zarządzać kryzysem? Na koniec dnia sytuację próbował ratować prezes Zbigniew Boniek, ale – jak się wydaje – wysiłków nie poprzedził gruntowną analizą sytuacji. Zadeklarował, że jakiekolwiek dyskusje o warsztacie szkoleniowca mijają się z celem, ponieważ Dorna nie straci posady nie tylko w trakcie turnieju ME U-21, ale na pewno pozostanie na stanowisku także w kolejnych kwalifikacjach. Zaś na pocieszenie dorzucił kibicom, że przed dwoma laty Szwedzi w drodze po tytuł w młodzieżowym Euro także przegrali pierwsze spotkanie i dopiero potem ruszyli z kopyta. Co jednak nie polegało na prawdzie, chronologia zdarzeń była bowiem nieco inna…
Ideę poparcia szkoleniowca i obrony jego autorytetu przez szefa federacji oczywiście rozumiem, nie pojmuję natomiast, z jakiego powodu deklaracja poszła aż tak daleko. Gdzie jak gdzie, ale akurat w PZPN powinni pamiętać, że przedłużanie umów z trenerami reprezentacji przed zakończeniem turnieju do niczego dobrego nie prowadzi – ani w federacji, ani w naszym futbolu. I żadne to wytłumaczenie, że kontrakt z Leo Beenhakkerem w zupełnie nieodpowiednim czasie prolongowała inna ekipa kierująca wówczas związkiem. Logiczny timing powinien być bowiem zachowany niezależnie od tego, o którą reprezentację chodzi – narodową czy młodzieżową – i kto akurat kieruje związkiem. Szkoleniowiec powinien zostać rozliczony z realizacji celów w imprezie docelowej, i w zależności od tego dostać nagrodę lub ponieść konsekwencje. A przecież po pierwszym, nawet przegranym, meczu Dorna miał możliwość rehabilitacji, nie stracił wówczas szans na wykonanie zadania, którym był – jak na łamach „PN” deklarował sekretarz generalny PZPN Maciej Sawicki – awans do półfinału. Słowem, mógł obronić się sam – wynikami na boisku. Nie potrzebował wyrazów bezwarunkowego poparcia ze strony charyzmatycznego szefa związku.
Tak zdecydowana ingerencja prezesa Bońka byłaby uzasadniona tylko wówczas, gdyby szkoleniowiec utracił kontrolę nad zespołem lub kluczowymi zawodnikami, tymczasem Bielika – który jest aż o cztery lata młodszy od kapitana zespołu Tomasza Kędziory i pozostałych wiodących piłkarzy – nie sposób nawet posądzać o tak istotną pozycję w drużynie.
(…)
CAŁY TEKST MOŻNA ZNALEŹĆ W NOWYM (25/2017) NUMERZE TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA”