Co dalej z Atletico? Bóg i jego czarty
Znów się nie udało. Po raz czwarty z rzędu Real zatrzymał Atletico na drodze po triumf w Lidze Mistrzów. Odkąd trenerem Los Colchoneros jest Diego Simeone, nikt inny nie zdołał ich wyeliminować z tych rozgrywek. Co dalej z tym zespołem?
LESZEK ORŁOWSKI
Cudów w futbolu nie ma, albo zdarzają się rzadko. Kibice Atleti mogli pocieszać się przed rewanżem z Realem, że bez szans na odrobienie strat to byłoby w zaistniałej sytuacji, po 0:3 na Santiago Bernabeu, Leganes albo Getafe, ale nie ich zespół. Podobały im się słowa wypowiedziane przez Cholo zaraz po pierwszym meczu, że jeśli ktoś miałby tej trudnej sztuki dokonać, to tylko jego drużyna. Z uwagą wsłuchiwali się w to, co trener mówił na konferencji dzień przed drugim spotkaniem. A zdradził, że wcale nie zamierza zarządzać frontalnego ataku. – Trzeba dobrze grać w obronie, bo każda minuta bez straty gola to minuta więcej walki o odrobienie strat – prawił. Zdawał sobie sprawę, że strata bramki zakończy rywalizację. Kapitan Gabi podkreślał, że kluczowe będą spokój i zrównoważenie emocjonalne. Saul zdradził plan na pierwszą połowę: zakończyć ją z wynikiem 1:0. To wszystko naprawdę nie było tylko dodawaniem sobie animuszu przed tym, co nieuchronne: kolejnym niepowodzeniem w walce o najważniejsze trofeum, którego nigdy nie udało się zdobyć.
Atletico, wbrew zapowiedziom wszystkich, rzuciło się na Real, strzeliło dwa gole, ale potem genialna akcja Karima Benzemy przyniosła gościom bramkę, a gospodarzom odebrała wiarę.
Święty Diego
Mimo kolejnego upokorzenia ze strony sąsiada kibice nie mają żadnych pretensji do trenera ani piłkarzy. Doskonale zdają sobie sprawę, że cudem jest sam fakt, iż Atletico od kilku lat liczy się w Europie. Nie zapomnieli jakże ciężkich czasów, gdy drużyna marzyła o samym starcie w Lidze Mistrzów. Na Santiago Bernabeu przy 0:3 głośniej dopingowali pupili niż fani Realu ten zespół. Przed rewanżem przyszli pod hotel, gdzie Simeone zarządził zgrupowanie, i tam śpiewami i krzykami dodawali animuszu ulubieńcom. „Do ostatniej kropli krwi” i „Strzelcie im cztery”- mieli wypisane na transparentach. A w końcówce meczu na Vicente Calderon przeszli samych siebie, prezentując taki entuzjazm, jakby to ich zespół był w finale. Piszemy o tym wszystkim po to, by jeszcze raz dowieść rzeczy i tak oczywistej, ale fundamentalnej: Cholo, jego zawodnicy, styl gry zespołu, szefostwo klubu, jednym słowem cały projekt ma pełne poparcie fanów Atletico. Jeśli któryś z nich jest w opozycji, uważa, że potrzebne są zmiany, nawet nie próbuje ujawniać się ze swoim zdaniem, bo wie, że zostałby zakrzyczany, zjedzony.
Cholo jako idealny, nie do zastąpienia lider przedsięwzięcia to dogmat niepodważalny. W przestrzeni publicznej nie ma nawet prawa pojawić się sąd, że może ktoś inny lepiej potrafiłby sobie poradzić z tym strasznym Realem, jeśli zespół znów na niego się nadzieje w Lidze Mistrzów, albo zdobyć z drużyną więcej punktów w lidze. A przecież w tymże Realu, po Carlo Ancelottim, także kochanym przez kibiców, przyszedł (po przerwie na Rafę Beniteza) Zinedine Zidane i jest jeszcze lepiej, niż było za kadencji Włocha, choć nikt się tego nie spodziewał. Niby wszyscy wiedzą, że nie ma ludzi niezastąpionych, że zawsze można znaleźć kogoś lepszego od osoby zajmującej obecnie dane stanowisko, ale z jednym wyjątkiem: Diego Simeone. Cholo może powiedzieć: – Atletico to ja, i nie tylko nikt się nie oburzy, ale wręcz wszyscy zawyją ze szczęścia… Cholo może popełnić ewidentny błąd personalny czy taktyczny – jak nie raz mu się to zdarzało – a wszyscy kibice będą go bronić, udowadniając, że podjął najlepszą z możliwych decyzji. Niech no tylko ktoś przy kibicu Atletico przypomni ze złośliwym uśmieszkiem, że ostatnim wywalczonym przez zespół Cholo trofeum pozostaje Superpuchar Hiszpanii z 2014 roku, a może zarobić w zęby.
Może nazwanie tego, co wszyscy czują, pomoże zrozumieć, dlaczego Simeone najprawdopodobniej już kilka miesięcy temu zdecydował się zostać w Atletico na kolejny sezon, choć klub ten nie jest mu w stanie zapłacić tyle, ile dają inni chętni na jego usługi. Właściciel Interu wysłał do Madrytu emisariusza z kontraktem dla Simeone, w który ten mógł sobie sam wpisać wysokość pensji. Argentyńczyk posłał go na drzewo. Pozostaje pytanie, czy dał tym dowód miłości do klubu, czy raczej swej próżności – przecież bycie bogiem to jedna z tych rzeczy, za które nie zapłacisz kartą Maestro.
Myślę, że ani jedno, ani drugie. On wie, że jest tylko człowiekiem, i to omylnym, ma świadomość, że dla ocalenia swojej legendy wśród fanów Atletico musi w pewnym, nieodległym momencie odejść z klubu. Tyle że chce dać sobie jeszcze jedną szansę. Chce jeszcze raz zacząć wielką kampanię, swe iście syzyfowe wtaczanie na szczyt wysokiej góry olbrzymiego głazu, ale tym razem nie popełniając żadnego błędu, nie robiąc na początku żadnego fałszywego kroku, który prędzej czy później przeniesie się na niepowodzenie całego przedsięwzięcia. Teraz tym błędem było rozchwianie gry defensywnej zespołu poprzez przydzielenie jednemu piłkarzowi więcej zadań bardziej ofensywnych niż defensywnych. Cholo już wie, że umieszczenie Koke bądź Saula w środku boiska zamiast typowego defensywnego pomocnika to był zły pomysł. Przez pięć lat pracy Cholo w Atletico tylko raz zespół stracił trzy gole w meczu z Realem (Copa del Rey 2013-14) – w tym sezonie zdarzyło się to dwukrotnie i to na scenach najważniejszych: Primera Division oraz Ligi Mistrzów. A 4:0 z Realem na Vicente Calderon z lutego 2015 roku oraz 1:0 w finale Copa del Rey 2012-13 zostało osiągnięte z dwoma piwotami (Gabi plus Mario bądź Tiago) w jedenastce.
Jako inteligentny człowiek Cholo nie mógł też już w połowie sezonu nie dojść do wniosku, że jego kadra jest dalece niedoskonała i niewystarczająco silna, by rywalizować z najlepszymi. Na pewno zatem porażka z Realem w półfinale Ligi Mistrzów go nie załamała – zdając sobie sprawę z defektów własnego zespołu, spodziewał się, że może się zdarzyć, o ile rywal przystąpi do zmagań w dobrej dyspozycji, co istotnie miało miejsce. Stawiam tezę, że Cholo jeszcze przed pierwszym meczem z Realem wiedział, że ze względu na konstrukcję własnego zespołu i formę przeciwnika szanse na jego wyeliminowanie są o wiele mniejsze, niż były choćby w kampanii 2014-15, kiedy rywale z Madrytu wpadli na siebie w ćwierćfinale.
Przenosiny zespołu z Estadio Vicente Calderon na Wanda Metropolitano to świetny pretekst, by o rok przedłużyć pobyt w klubie. Pożegnać starą erę i zacząć nową – wszyscy doskonale rozumieją, że ta perspektywa może skusić każdego i że Cholo, właśnie ją mając na uwadze, odrzuca możliwość odejścia dokądkolwiek latem 2017 roku.
Powrót do korzeni
Jak będzie wyglądało nowe Atletico, które w sezonie 2017-18 zapewne po raz ostatni pod wodzą Cholo przystąpi do walki o triumf w Lidze Mistrzów? Na pewno nie obędzie się bez zmian kadrowych. Po pierwsze, chcąc zagrać o całą pulę, trzeba kupić naprawdę dobrego napastnika, takiego z najwyższej półki, a nie surogat, jakim okazał się Kevin Gameiro. Fernando Torres i Angel Correa prochu bowiem nie wymyślą, a z jednym atakującym światowej klasy na szczyt nie da się wspiąć. Jeśli zaś Griezmann zdecyduje się odejść, trzeba będzie zakontraktować dwóch snajperów. Klub jest zresztą przygotowany na rozstanie z królem strzelców mistrzostw Europy. Został wytypowany jego następca – Alexandre Lacazette z Olympique Lyon. Ale idealnie byłoby, gdyby Cholo miał do dyspozycji obu Francuzów.
Do sierpnia wydobrzeją po ciężkich kontuzjach Augusto Fernandez i Tiago, ale jednak chyba stanie się potrzebny jakiś nowy świetny środkowy pomocnik o orientacji defensywnej, bo Gabi, choć uwielbiany przez Cholo (powiedział po rewanżu z Realem, że jego i Diego Godina najchętniej poddałby klonowaniu), też już lepszy nie będzie. Jose Luis Caminero, dyrektor sportowy, stanie przed zadaniem znalezienia kogoś bardzo podobnego do… siebie samego z lat świetności. Kompromitacja Stefana Savicia w kluczowym pojedynku z Benzemą i ustawiczne wahania formy Jose Gimeneza każą też postawić pytanie, czy nie należy poszukać lepszego niż oni partnera dla Godina. Ale to nie jest rzecz oczywista.
I to tak naprawdę wszystko. Na innych pozycjach są zawodnicy, którzy w odpowiedniej formie fizycznej mogą aspirować do miana najlepszego w świecie. Na takiego pecha, jaki Simeone miał z obsadą prawej obrony na Santiago Bernabeu, kiedy kontuzji doznało trzech kandydatów (Juanfran, Sime Vrsaljko, Jose Gimenez), nic się bowiem nie poradzi. Wydanie na nowych graczy kilkudziesięciu milionów euro będzie pewnym problemem, bo rok temu sporo zapłacono za Gameiro i Nicolasa Gaitana, ale władze klubu na pewno w końcu wyskrobią, ile trzeba, by nie mieć potem poczucia, że cokolwiek zostało zaniedbane przed ostatnią próbą pokonania poprzeczki zawieszonej na wciąż zbyt dużej wysokości.
Drużyna będzie chyba też prezentowała futbol nieaspirujący do piękna. Cholo, jak sądzę, już zrezygnował z ambicji, by gra jego zespołu wzbudzała zachwyt w masach kibiców na całym świecie. Znów akcent podczas letnich przygotowań zostanie położony na szczelną defensywę. Końcówka drugiego meczu z Realem, kiedy trzeszczały kości rywali, to chyba zapowiedź tego, co będzie się działo po wakacjach w każdym meczu. Atletico będzie zastraszało, terroryzowało przeciwnika. Zapewne Simeone cieszy się na samą myśl o tym, że już nie będzie musiał robić czegoś wbrew sobie. Kibice zespołu bez wahania bowiem zaakceptują rezygnację z gry anielskiej, jaką drużyna czasami starała się prezentować w tej kampanii, zadowolą się czystym diabelstwem, jakim była gra ekipy z Vicente Calderon choćby w sezonie 2015-16, kiedy zespół w całym sezonie ligowym stracił 18 goli.
Oto słowa, jakie wypowiedział po środowym meczu Filipe Luis. Warto je uważnie przeczytać, gdyż, jak sądzę, obrazują stan ducha piłkarzy Atletico, ale także nastroje fanów: – Byliśmy blisko, jeszcze raz przekonaliśmy się, że możemy wszystko. Niepotrzebnie przegraliśmy tak wysoko na Santiago Bernabeu. Ale pokazaliśmy, że nasza siła tkwi w tym, iż nigdy się nie poddajemy. W następnym sezonie jeszcze raz podejmiemy walkę o to, by zrealizować marzenia nas wszystkich.
Jest dokładnie tak, jak powiedział Brazylijczyk. Trudno przypomnieć sobie większy entuzjazm po odpadnięciu kogokolwiek z jakiejś rywalizacji niż ten prezentowany tydzień temu przez fanów Atletico pod koniec meczu oraz przez trenera i zawodników w strefie mieszanej. Barometr rejestrujący takie nastroje jak poczucie klęski, załamanie, zawód, rozczarowanie – pokazywałby zero w dowolnej skali. Gdyby fani rojiblancos (czerwono-białych) znali słynną pieśń biało-czerwonych: „Nic się nie stało, Polacy (tu: chłopcy), nic się nie stało…”, z pewnością by ją odśpiewali. Cholo jeszcze raz okazał się mistrzem propagandy. Do kolejnych rozgrywek jego ludzie będą przygotowywali się w nastroju nieledwie euforii, z przekonaniem, że zniszczą wszystkie systemy, a kibice po dwumeczu z Realem pokochali ich jeszcze silniej, niż kochali dotychczas, i wspierać będą jeszcze żarliwiej.
Tak jest: najpiękniejszy sezon ery Diego Simeone Atletico ma dopiero przed sobą. Tego się trzymajmy.