Nikt w nich nie wierzył, „L’Equipe” na pięć możliwych gwiazdek, nie przyznała biało-czerwonym choćby jednej. Wierzył selekcjoner, którego remis z Holandią nie interesował – tak deklarował kilka tygodni przed meczem. W Hamburgu okazało się, że daleko od tego remisu nie było. Ale – i to nie jest bez znaczenia – pograliśmy z Holendrami w piłkę.
Czy młody Kacper w podstawie? Czy obok niego paru jeszcze wirtuozów, czy raczej ludzi do noszenia fortepianów? Czy druga linia Oranje bez Frenkiego de Jonga traci tak dużo, jak nasz atak bez Roberta? Dwóch napastników czy jeden? Co ze stopą Karola? Elektryczny Janek w obronie? Pytań było sporo. W tym najważniejsze – jesteśmy tak mocni jak nasze ostatnie wyniki, czy prawda o reprezentacji leży bliżej meczów eliminacyjnych niż towarzyskich?Nie mówcie, że Wam się też nie udzieliło.
Niby niczego wielkiego nie oczekiwaliśmy po tych mistrzostwach i występie biało-czerwonych, ale im bliżej było meczu z Holandią, jakby oswajaliśmy się z myślą, że wcale tak źle być nie musi. Że jeśli nie zagra Lewandowski, to i tak mamy zwartą, uporządkowaną drużynę, wcale nie smutną, a przecież praktycznie bez Lewego pokonaliśmy Ukrainę i Turcję. Że gdy Michał Probierz mówi, że wie, jakie błędy popełniają Holendrzy, to nie czaruje. Że gdy u Kuby Wojewódzkiego twierdzi, że nie bierze w ciemno remisu, to nie szpanuje. No i że wszyscy wokół się mylą
Że kiedy ludzie z goal.com umieszczają nas na 22. miejscu w całej stawce finalistów, montując w ten sposób własny Power Ranking, to zwyczajnie się nie znają. Że kiedy „L’Equipe” przyznawała moc finalistom i na pięć gwiazdek możliwych nam nie dała ani jednej (4 dla Francuzów, 2 dla Holendrów, 1 dla Austriaków), to była zwykła złośliwość. „Polska ma jeden cel, nie zakończyć fazy grupowej na ostatniej lokacie” – czytając, chciało się krzyczeć: to już bezczelność!
No i przyszła niedziela, godzina 15, a pan Artur Manuel Ribeiro Soares Dias dał znak do rozpoczęcia pierwszego meczu w grupie D. Oczywiście,
kulturą gry i przeciętnym wyszkoleniem technicznym nie dorównujemy Holendrom i to było widać. Z pewnością siebie, świadomi swych przewag, rywale dominowali, co nie znaczy, że nas tłamsili. Absolutnie. Były fragmenty, kiedy ich spychaliśmy. Ok, momentami nieco cierpieliśmy, ale tego należało się spodziewać. Należało się również spodziewać, że Probierz coś wymyśli, by zneutralizować przewagi pomarańczowych.
No i okazało się, że MP potrafi nie tylko szykownie się ubrać, ale głowę ma również nie od parady. Trzeba było mieć mimo wszystko sporo odwagi, by ustawić jednego Romanczuka jako stricte defensywnego pomocnika, żeby w wyjściowym składzie zaufać Urbańskiemu. Żeby po przerwie dorzucić drugiego napastnika do pary z Buksą. Szkoda tylko, że rywali napędził błąd Zalewskiego, czyli najlepszego piłkarza reprezentacji Polski w ostatnim półroczu. Taki paradoks.
Wiele pomysłów selekcjonera się sprawdziło. Drużyna wiedziała, jak się bronić i jak zagrozić rywalowi, kiedy była na to okazja. To była drużyna, która chciała zagrać o zwycięstwo i robiła to mądrze, choć bez końcowego efektu. Pan Michał przegrał pierwszy raz w swojej krótkiej, bo liczonej dziewięcioma meczami, selekcjonerskiej karierze, ale gdyby się dobrze zastanowić, to czy selekcjoner w swojej krótkiej jak na razie kadencji podjął jakąś błędną decyzję? Przegrał na otwarcie Euro, pewnie jest zły na siebie, pewnie już wie, że mógł zrobić coś inaczej, ale czy ktoś wstydził się za reprezentację Polski, która oddała więcej celnych strzałów od Holandii? Chyba nie.
Marco van Basten jeszcze w marcu nazwał nas sztywnym zespołem o nikłej skłonności do gry w piłkę. Jasne – Hiszpanią nigdy nie będziemy, może Holandią również, choć to nie takie pewne. Pewne jest co innego – wysłaliśmy na Euro ekipę pozbawianą kompleksów, w żadnym razie sztywną i selekcjonera-kozaka, który daje nadzieję
Może nawet wciąż na awans z grupy, a na pewno na to, że doczekamy lub doczekaliśmy porządnej drużyny narodowej.