W generalnej próbie przed finałem Pucharu Polski Legia jako pierwszy zespół pokonała GKS na jego nowym stadionie w Katowicach. Wygrana 3:1 nie przyszła jednak warszawianom łatwo, o czym świadczy fakt, że zwyciężonych gospodarzy żegnały gromkie brawa.
Przyjazd stołecznej Legii na Arenę Katowicę wywołał w stolicy Górnego Śląska bardzo duże zainteresowanie. Z racji, że wokół nowego stadionu GKS-u wciąż trwają jeszcze prace wykończeniowe, warszawski klub nie otrzymał biletów dla swoich kibiców. Dodatkowa pula trafiła do sympatyków gospodarzy i rozeszła się jak świeże bułeczki. W sobotnie przedpołudnie dostępnych było jeszcze jedynie nieco wejściówek do strefy VIP i pojedyncze zwroty od karnetowiczów, którzy nie mogli przybyć na wieczorny mecz.
DODATKOWA ADRENALINA
Patrząc na sytuację w tabeli, mecz pomiędzy GKS-em a Legią dla żadnej z drużyn nie toczył się o stawkę, która była ich celem przed sezonem. Gospodarze nadspodziewanie szybko jak na beniaminka zapewnili sobie utrzymanie w Ekstraklasie, goście równie szybko stracili szansę nie tylko na mistrzowski tytuł, ale w praktyce także na miejsce na podium. Nie znaczy to, że spotkanie nie zapowiadało się ciekawie. – Dla każdego Ślązaka Legia jest dodatkową adrenaliną – mówił na czwartkowej konferencji Rafał Górak, trener katowiczan. – Będąc trenerem wyłączam takie emocje, ale jako kibic zawsze wspierałem śląskie drużyny, gdy przyjeżdżała tu Legia. Na Śląsku zawsze chcieliśmy wygrywać z Legią. Dla każdej śląskiej drużyny jest to prestiżowe i bardzo ambicjonalne spotkanie.
Gospodarze rozpoczęli z jedną tylko zmianą w swoim stałym wyjściowym składzie. Miejsce pauzującego za kartki Sebastiana Bergiera zajął wypożyczony z Lecha Filip Szymczak. Wprawdzie z zespołem trenuje już po kontuzji Adam Zrelak, ale nie ma jeszcze zgody lekarzy na występy. Legia, rozgrywająca już 50. mecz w tym sezonie, problemów kadrowych ma znacznie więcej. Wprawdzie po operacji złamanej ręki do składu wrócił Juergen Elitim, a Marc Gual po urazie mięśnia dwugłowego uda zasiadł wśród rezerwowych, ale zabrakło Pawła Wszołka, który naderwał mięsień dwugłowy uda podczas pierwszego meczu z Chelsea w Warszawie i Bartosza Kapustki, który po odniesieniu kontuzji więzadła pobocznego w kolanie w tym sezonie już nie wystąpi.
SZYBKIE 0:2
– Nie mogę doczekać się tej potyczki, także z trenerem Goncalo Feio. Bardzo cenię trenera za to, jak grają jego drużyny. Legia jest dobrze przygotowana taktycznie do każdego spotkania – mówił przed meczem Górak, nie przypuszczając zapewne jak szybko przyjdzie mu się przekonać o prawdziwości swoich słów, choć to gospodarze, niesieni głośnym, nieustającym dopingiem, po dziesięciu minutach pierwsi stworzyli bramkową sytuację. Będący przed pustą bramką Szymczak nie sięgnął jednak głową piłki zgranej przez Arkadiusza Jędrycha. W odpowiedzi po szybkim ataku Claude Goncalves trafił w słupek. Trzy minuty później już się jednak nie pomylił i Legia objęła prowadzenie. Luquinhas wyłuskał piłkę w strefie środkowej Marcinowi Wasilewskiemu – co ten okupił dodatkowo urazem i musiał zejść z boiska – potem nie potrafił jej wybić z pola karnego Lukas Klemenz i było 0:1. Po kolejnych trzech minutach zaś już 0:2. Tym razem gola na sumieniu miało trio Sebastian Kowalczyk, Oskar Repka i Klemenz, a do siatki po raz pierwszy w lidze trafił dla Legii Illia Szkurin. Legia kontrolowała przebieg zdarzeń, GKS próbował kontrować, ale choć było żwawo i dość szybko, do przerwy obie drużyny oddały jeszcze tylko po jednym groźnym strzale i nic więcej konkretnego już się nie wydarzyło.
EMOCJE DO KOŃCA
Pierwszy kwadrans drugiej odsłony wyglądał podobnie jak ostatni pierwszej. Po godzinie gry Borja Galan założył jednak na lewym skrzydle siatkę Patrykowi Kunowi, zagrał w pole karne, tam zza pleców Maxiego Oyedele wyskoczył Szymczak, płaskim strzałem posłał piłkę do siatki i na murawie zaczął się ogień. Gieksa szukała wyrównania, Legia trzeciego gola, nikt nie odstawiał nogi, a trybuny wrzały z każdą minutą coraz goręcej. – Tu czujemy Ekstraklasę i doping tych 15 tysięcy widzów – podkreślał przed meczem Mateusz Kowalczyk, a w teraz każdy obecny na stadionie mógł poczuć na swojej skórze prawdziwość tych słów.
Dwadzieścia minut przed końcem Kacper Tobiasz z najwyższym trudem odbił strzał Bartosza Nowaka, a po chwili po rzucie rożnym Repka trafił w poprzeczkę. W odpowiedzi Szkurin, choć wydawało się to niemożliwym, przegrał pojedynek sam na sam z Dawidem Kudłą. W kolejnym kontrataku Legia wyszła czterech na dwóch ale znów górą był Kudła. Emocje były do samego końca. Po 85. minucie GKS rzucił wszystko na jedną szalę, odsłonił się i w doliczonym czasie gry Legia to wykorzystała. Za sprawą wprowadzonego na murawę Guala zadała decydujący cios, choć kilka chwil wcześniej mógł, a nawet powinien zadać go Wahan Biczachczjan. Tym samym katowiczanom nie udało się zrewanżować rywalom za jesienną porażkę w Warszawie 1:4, mimo to kibice docenili ich postawę i po spotkaniu nagrodzili gromkimi brawami.
„Na horyzoncie pojawił się drugi cel”. Marek Papszun zaskoczył
W sobotę, 10 maja (godz. 20:15), Raków zagra u siebie z Jagiellonią Białystok w 32. kolejce Ekstraklasy. – W zeszłym tygodniu mówiłem, że jest pięknie, a w tym jest jeszcze piękniej – tłumaczył na konferencji prasowej trener zespołu z Częstochowy, Marek Papszun.
„Bez tego nie mamy za dużych szans”. Trener Puszczy wyjaśnia
W poniedziałek, 12 maja (godz. 19:00), Puszcza podejmie Stal Mielec na zakończenie 32. kolejki Ekstraklasy. Oba zespoły walczą o utrzymanie. – Przed nami arcyważne spotkanie, z rywalem, który też jest bezpośrednio zaangażowany o takie same cele – mówił na konferencji prasowej trener drużyny z Niepołomic, Tomasz Tułacz.
Trener Motoru: Łatwo wskazywać winnych, wziąć pistolet i strzelać
Motor Lublin przegrał u siebie aż 1:4 z Piastem Gliwice w 32. kolejce Ekstraklasy. – Popadamy ze skrajności w skrajność. Nie będę zgrywał osoby, która już wie, dlaczego tak się dzieje, skąd biorą się wszystkie rzeczy – mówił na pomeczowej konferencji prasowej trener gospodarzy, Mateusz Stolarski.
W piątek, 9 maja, Piast Gliwice pokonał Motor aż 4:1 w Lublinie. – Wysokie zwycięstwo – myślę, że też trochę za wysokie, jak na boiskowe wydarzenia, ale zapracowaliśmy na dobry wynik. Uważam, że zasłużyliśmy na wygraną – mówił szkoleniowiec gości, Aleksandar Vuković.
8:1 czy 5:2 nie ma już znaczenia. Wizyta przy Łazienkowskiej to dla Lecha odrębna historia
Wszystko, co działo się do tej pory, schodzi na drugi plan. Ani ubiegłotygodniowa kanonada z Puszczą, ani efektowne zwycięstwo w jesiennym starciu nie będą mieć przełożenia na klasyk przy Łazienkowskiej. Z perspektywy Lecha to najtrudniejszy w sezonie sprawdzian mentalnej odporności.