A imię jego czterdzieści i jeden
Padł rekord, który paść nie miał prawa. 40 goli w jednym sezonie Bundesligi Gerd Mueller zdobył prawie pół wieku temu. Robert Lewandowski doznał wiosną kontuzji, która wykluczyła go z gry na cztery kolejne mecze, a i tak przebił wyczyn legendarnego snajpera. Czy w tej sytuacji znajdą się odważni gotowi twierdzić, że Polak nie przekroczy również granicy nieprzekraczalnej i nie zdobędzie więcej niż 365 bramek w Bundeslidze?
Może tak się oczywiście stać. Może ta granica rzeczywiście nigdy nie zostać przekroczona, ale chyba tylko pod warunkiem, że RL9 opuści Bundesligę. Natężenie pogłosek o transferze polskiego napastnika jest ostatnio spore. Nie będziemy czarować – nie mamy w związku z tym żadnej wiedzy. To będzie decyzja Lewandowskiego, natomiast w interesie Bayernu nie jest pozbywanie się kury znoszącej złote jaja. Nawet jeśli owa kura jest droga w utrzymaniu, a 22 miliony euro rocznej pensji czyni z Polaka rekordzistę Monachium i okolic, mówiąc precyzyjniej – rekordzistę całych Niemiec.
365, czyli kuszenie Roberta
Gdzie jednak byłby dziś Bayern bez około 300 bramek zdobytych w sumie przez Polaka dla tego klubu? Pewnie miałby się nieźle, lecz raczej półka z trofeami byłaby uboższa. Poza tym to jednak prestiż mieć w szeregach gracza aktualnie i formalnie tytułowanego najlepszym na świecie. Tym bardziej że przez ćwierć wieku, od czasów Matthiasa Sammera – triumfatora Złotej Piłki Anno 1996, Bundesliga kogoś takiego nie miała.
Zatem Bayern nie będzie dążył do transferu, pytanie co z nastawieniem i motywacją piłkarza? Kapitan biało-czerwonych zdaje sobie sprawę, że w Monachium wygrał już wszystko, że zbudował sobie pomnik, jakiego nigdzie indziej na świecie nie skopiuje, a może nawet nie zdążyć wznieść cokołu. Że przełamał barierę niemożności – jako przedstawiciel mniej medialnej Bundesligi zapracował na tytuł FIFA THE BEST, umiejętnie zajmując lukę pozostawioną przez Leo Messiego i Cristiano Ronaldo. Ma blisko 33 lata, ale to wciąż wiek, w którym można wiele, a nawet wszystko. Zarobił już tyle, że pewnie więcej nie potrzebuje, choć to karkołomne założenie. Jego agent Pini Zahavi wie, że w tej chwili Robert to produkt klasy premium. Za dwa lata, kiedy wygaśnie jego kontrakt z Bawarczykami, takim już być nie musi. Według portalu Sport1.de Zahavi chce zapewnić Polakowi ostatni, złoty kontrakt. Dlatego może nalegać na transfer na przykład za rok, nie czekając lata 2023, biorąc pod uwagę scenariusz, że Bayern wówczas nie przedłuży z Polakiem umowy na królewskich warunkach, tak jak nie porozumiał się z Davidem Alabą, również podopiecznym Zahaviego. – On dokładnie wie, jak działa Bayern. Kiedy rynek transferowy zostanie otwarty 1 lipca, pojawią się tysiące plotek, również na temat Bayernu. Ważne jest, aby fakty zawsze przemawiały na naszą korzyść – powiedział w rozmowie z „Bildem” Karl-Heinz Rummenigge i podkreślił: – Robert Lewandowski zostanie u nas. Kto sprzedaje zawodnika, który zdobywa 60 bramek rocznie?
To raz, a dwa, pozostaje coś jeszcze, mianowicie – 365…
– Tego osiągnięcia z pewnością nie pobiję – mówił niedawno Lewandowski. Ale co miał powiedzieć? Że owszem, pobije, czemu nie? Jego przekaz był naturalny, tak należało powiedzieć, natomiast w głowie myśli z reguły kołaczą się różne. Brakuje mu niespełna 90 goli, by zostać najlepszym strzelcem w historii Bundesligi i zrobić coś, przy czym przekroczenie „czterdziestki” w jednym sezonie to śmieszny żart. 365 to niby dużo, wręcz ogromnie dużo, lecz przy jego regularności – w zasięgu. W ostatnich sześciu sezonach zdobywał średnio ponad 30 bramek w rozgrywkach. Wystarczy, że podtrzyma tempo, które akurat wraz z upływem czasu zdaje się w jego przypadku… rosnąć: 2015-16 – 30, 2016-17 – 30, 2017-18 – 29, 2018-19 – 22, 2019-20 – 34, 2020-21 – 41.
Na razie uporał się z jednym rekordem. Zrobił coś, co być może wielu Niemcom nie było w smak – przeskoczył Gerda Muellera, pomnik narodowy, nie tylko monachijski. „Bomber der Nation” – tak na niego mówiono i wciąż się mówi. Lewandowski zrobił to na przekór własnym problemom zdrowotnym i sondażom. Jeszcze na początku maja „Bild” przekonywał, że o rekord będzie bardzo trudno, jako że tylko raz w karierze udało mu się zdobyć 4 bramki (tyle wówczas potrzebował do wyrównania rekordu) w trzech ostatnich kolejkach rozgrywek. Lewy dał odpowiedź: tym razem zdobył w trzech ostatnich meczach 5 bramek.
Sezony rzeczy niezwykłych
Kontuzja wykluczyła go z czterech kolejek w decydującej fazie sezonu, a jesienią pauzował w jednej. Kilka razy zdarzyło się, że schodził wcześniej z boiska, w przypadku Muellera takie rzeczy się nie zdarzały. On z reguły grał wszystko – od początku do końca. Jego się „nie zdejmowało”. Kiedy już pod koniec kariery w Bayernie uczynił to Pal Csernai, wybuchła afera narodowa. Mueller nie był już tym samym wielkim Muellerem, szykował się do emerytury, ale mimo to decyzję trenera odebrał jako policzek. – Csernai to zero – obwieścił. Urażony, w wieku 33 lat musiał udać się w podróż na piłkarskie saksy do Ameryki. To także znak czasów. Dziś 33-letni Lewandowski osiągnął dopiero wysokość przelotową, a do Ameryki też pewnie w końcu poleci, tyle że za jakieś trzy lata.
W każdym razie w historycznym sezonie 1971-72 nikt nie odważył się zdjąć Muellera z boiska ani razu. To z jednej strony okoliczność sprzyjająca biciu rekordów, ale też wyczerpujące tempo mocno musiało nadszarpywać siły Bombowca, przecież po drodze reprezentacja RFN rozgrywała pamiętne mecze z Anglią, a w czerwcu rozbiła wszystkich w turnieju finałowym mistrzostw Europy. Poza tym w historycznym sezonie Gerd nie strzelał rzutów karnych! Podchodził trzykrotnie w pierwszych dziesięciu kolejkach, zmarnował wszystkie próby, więc dla dobra drużyny zrezygnował. Lewandowski – też dla dobra drużyny – strzela, bo myli się akurat rzadko: w tym sezonie na 9 prób zdobył 8 bramek.
W kompletnie innym nastroju obaj panowie zaczynali swoje sezony. Lewandowski do rozgrywek przystępował w szampańskim humorze. Sezon wcześniej zdobył wszystko, co było do zdobycia – indywidualnie i drużynowo, a zimą obwołano go oficjalnie najlepszym piłkarzem świata. Z kolei Mueller był wściekły, bo w edycji 1970-71 w snajperskiej konkurencji wyprzedził go szerzej poza Niemcami nieznany Lothar Kobluhn z Rot-Weiss Oberhausen. Gerd był tak zły, że nawet na urlopie pracował jak szalony, a na pierwszy trening stawił się kompletnie odmieniony – przede wszystkim fizycznie. W lutym 1972 roku wbił Oberhausen, z Kobluhnem w składzie natuerlich, pięć goli. Rozpędzał się bardzo powoli, o rekordzie zrazu nie myślał, chciał tylko odzyskać koronę. Może dlatego w trakcie sezonu odrzucił kuszącą ofertę z Feyenoordu Rotterdam.
Poza wszystkim tamten sezon był dość niezwykły, bo naznaczony stygmatem wielkiej afery. Wicemistrzowie Anno 1972, FC Schalke 04, nazywani byli od pewnego momentu FC Meineid 04 (meineid – krzywoprzysięstwo). A zaczęło się wszystko latem 1971 roku, kiedy prezes zdegradowanego Kickers Offenbach ujawnił taśmy prawdy. Były na nich głosy ważnych ludzi Bundesligi, którzy bez skrępowania rozmawiali o kupowaniu i sprzedawaniu meczów w sezonie feralnym dla Kickers. Oczywiście Herr Canellas sam próbował kupować, prowadził szerokie negocjacje, ale i skrzętnie archiwizował nagrane rozmowy. Wybuchła bomba, która mało co nie zrujnowała i nie pogrzebała zaledwie kilkuletniego dziecka, jakim wówczas była Bundesliga. Wielkie śledztwo trwało latami, kilka klubów mocno zostało pobrudzonych korupcyjną aferą, kilkudziesięciu piłkarzy również, zawodnicy Schalke szli długo w zaparte, kłamali przed sądem, groziło im więzienie. Skończyło się na dyskwalifikacjach, między innymi przez rok w Bundeslidze nie mógł grać Klaus Fischer, trzeci w historii snajper Bundesligi, ten sam, którego Lewy niedawno dopiero zdystansował…
Reputacja ligi i futbolu została mocno nadszarpnięta. Trybuny starego stadionu Bayernu, Gruenewalder (to o nim Franz Beckenbauer mówił, że gdyby nie bramki Muellera, wciąż piłkarze Bayernu musieliby przebierać się w drewnianej szopie…), zapełniały się ledwie w połowie, mimo że ich ulubieńcy szli po tytuł. Kibice jednak stracili zaufanie do Bundesligi. W takich okolicznościach Bomber wyśrubował nieprawdopodobny wynik.
Królowie się nie znają?
Wspomniana ucieczka snajpera do Ameryki była jednocześnie wypisaniem się z normalnego życia. To tam prawdopodobnie zaczęły się wielkie kłopoty mistrza. Grał na Florydzie razem z George’m Bestem, ale wrócił do kraju po nieudanych interesach bez pieniędzy i zdrowia. Wrócił jako alkoholik, choć nikt jeszcze tego nie wiedział. Na początku lat 90. wiedzieli już wszyscy. Starzy kumple z Bayernu wyciągnęli rękę i dali pracę w klubie. Trenował napastników, pracował z juniorami i rezerwami, ważne, że miał zajęcie. Oczywiście musiał zrobić trenerskie papiery, ale przede wszystkim zgłosić się na odwyk. Wytrzymał, choć przypłacił to śpiączką. Pokonał alkoholizm i potem chwalił się, że nie tytuł króla strzelców mundialu, nie Złota Piłka, ale ta zwycięska walka z nałogiem stanowi jego największy życiowy sukces. Aż w końcu znienacka zaatakował Alzheimer, którego pokonać już się nie dało. Znów pierwsi zauważyli to kumple z Bayernu. Pojechał z klubem na zgrupowanie do Włoch, oddalił się od ekipy, zgubił, znaleźli go carabinieri na dworcu kolejowym w Trydencie. To był 2011 rok, choroba zaczęła galopować…
Czasów, kiedy Muellera przygarnęli do klubu Franz Beckenbauer, Uli Hoeness i Rummenigge, wyrywając go ze szponów alkoholizmu, Lewandowski nie mógł pamiętać. Nie może pamiętać nawet późniejszych lat, kiedy Gerd już na emeryturze przyjeżdżał na Saebener Strasse, by po prostu pobyć z drużyną, popatrzeć na treningi. Właściwie się nie znają. Jedno spotkanie, przywitanie, to wszystko. Ostatnio kontakt był zresztą wykluczony. Od 2015 roku legendarny napastnik pozostaje w domu opieki. Przez pandemię kontakt z nim mają utrudniony nawet najbliżsi. Zakwalifikowano go jako pacjenta wymagającego opieki paliatywnej. Lekarze nie ratują mu życia, łagodzą tylko objawy i przebieg choroby, starają się poprawić, na ile to możliwe, komfort chorego. On sam nie jest świadom tego, co dzieje się wokół niego. Nie wie, że jego rekord padł. Opowieść jego żony w „Sport Bildzie” była poruszająca i przygnębiająca: – Jest cichy i spokojny. Śpi przez większość dnia. Ale spokojnie. Nie wygląda na zestresowanego…
Ziemniaki to podstawa
Minęli się z Lewandowskim w Bayernie nie jako zawodnicy, bo to oczywiste, ale nawet jako członkowie tej samej, choć wielopokoleniowej i kompletnie różnej rodziny. Jak różnej, uświadamia ekonomia. Gerd trafił do klubu w latach 60. za równowartość 2 tysięcy dzisiejszych euro. To trochę mniej, niż Robert zarabia w godzinę, wliczając jednak w to również czas, kiedy śpi, je, ogląda telewizję lub drapie się po głowie.
Są, bądź byli, kompletnie różnymi typami sportowców. Lewandowski potrafi wszystko – strzela karne, wolne, uderza zza pola karnego, efektownie, ekwilibrystycznie, posiada perfekcyjną technikę, ale jest również królem szesnastki – co najlepiej udowodnił właśnie w sobotę, dobijając bezpańską piłkę, zdobywając w charakterystyczny dla starego mistrza sposób bramkę historyczną. Bo Mueller właśnie czaił się zawsze w pobliżu bramki, piękno go nie interesowało, tylko skutek. Przepchnięcie piłki przez linię bramkową w obojętnie jaki sposób, nawet pośladkiem, brzuchem. – Brzydkie liczą się tak samo jak ładne – mówił o swoich trafieniach. Z tego powodu Hoeness wyżej ocenia dokonania starego kumpla niż obecnego gwiazdora FCB. Pół roku temu powiedział w radiu Muenchner Merkur: – Być może pobije ten rekord. Jednak nie strzela goli tak, jak Gerd, czyli klatką piersiową czy kolanem. Lewandowski nie ma takiego instynktu strzeleckiego. Robert zwykle trafia nogą, potrzebuje dobrze wycelować i piłka znajduje się w siatce. Natomiast Gerd czasami strzelał tak, że piłka zatrzymywała się kilka centymetrów za linią bramkową.
Lewandowski to wzór atlety, świadomego sportowca, stroniącego od alkoholu, sfokusowanego na diecie, zdrowym trybie życia, o doskonałej wręcz budowie ciała. Mueller? Mówili, że karzeł, choć aż taki niski nie był. Nisko osadzony środek ciężkości na potwornie grubych i mocnych udach (obwód 62 centymetry) pozwalał mu utrzymać się w pionie, gdy inni leżeli. Lubił podjeść, najlepiej szwabską lub bawarską kuchnię, kartofle pożerał kilogramami. Beckenbauer nazywał go „kwadratem”, inni po prostu „grubasem”. Nieśmiały wieśniak, dzięki któremu Bayern stał się klubem globalnym. Mimo nieprawdopodobnych sukcesów, mimo że przy nim rósł wielki klub, Gerd wciąż pozostał wycofany, nieco na uboczu, nieśmiały, prosty, co śmieszyło tak elokwentnych młodych mężczyzn jak Franz, Uli czy Paul.
Myślisz? Jesteś spóźniony
Niemieccy obrońcy się go bali. Obrazowo twierdzili, że aby zatrzymać Bombera, trzeba go najpierw zakuć w kajdanki. Francuzi uważali, że to w ogóle niemożliwe, że to tak, jakby rękami próbować zatrzymać pędzący autobus. Beckenbauer zwykł mówić, że może jego kumpel nie był najlepszym, ale na pewno najważniejszym piłkarzem w historii FCB. – Jeśli myślisz na boisku, to już jest za późno – powtarzał niczym mantrę wielki snajper.
Instynkt trzeba mieć, nie można się go wyuczyć. Czy z Lewandowskim coś ich łączy oprócz genialnego instynktu? Czyżby los? Może gdyby Mueller wyrwał się z Bawarii, byłby jeszcze większy? Nie miałby magicznych 365 goli, ale w Barcelonie znalazłby coś więcej? Bo Barca w 1973 roku bardzo go chciała. Transfer zablokował DFB, chcąc skupić wszystkich najlepszych piłkarzy w rodzimej lidze z myślą o zbliżającym się mundialu. Czy z Lewym nie jest podobnie? Może też czuje się jak w złotej klatce? Może gdyby kilka lat temu odszedł na przykład do Realu, dziś miałby kilka Złotych Piłek?
Porównując obu, trudno jednoznacznie wskazać, który z nich jest (był) wszechstronniejszy. Z jednej strony utarło się przekonanie, że GM to król pola karnego, sęp żyjący z pracy kolegów, dokładający nogę (głowę, pośladek, biodro) i punktujący. Z kolei RL lubi cofnąć się po piłkę (w drużynie narodowej – wręcz musi), rozegrać ją, rozpędzić, nadać bieg i kierunek akcji. To prawda, ale też warto zerknąć na liczbę ostatnich podań Muellera – 102 w 427 meczach Bundesligi. To świadczy o czymś przeciwnym, o umiejętności współpracy na boisku i raczej nie o skrajnym egoizmie środkowego napastnika.
Który Bayern był lepszy – obecny czy ten sprzed półwiecza? Też nie ma odpowiedzi na to pytanie. Tamten, w czasach świetności Muellera, trzykrotnie był najlepszy w Europie, ale też rozgrywki Pucharu Mistrzów były łatwiejsze niż dziś. Sezon 1971-72 Bawarczycy zakończyli, mając raptem trzy oczka przewagi nad Schalke, w tej chwili Bayern dorobił się trzynastopunktowej przewagi nad drugim Lipskiem.
Drużyna w latach 70. naszpikowana była nie tylko wybitnymi zawodnikami (w 1972 trzon najlepszej w historii reprezentacji RFN tworzyli monachijczycy), ale również wielkimi, także pozaboiskowymi indywidualnościami. Muellerowi łatwo nie było – pochodził właściwie ze wsi, nie był obyty, mimo że starał się dorównać kolegom, mimo że jeździł Porsche 911, grał w filmach i reklamach, zawsze był traktowany w towarzystwie z góry. Kaiser, choć szanuje i lubi przyjaciela, zawsze traktował go nieco protekcjonalnie, mimo że latami mieszkali w jednym pokoju. Niemniej Mueller otoczony tak potężną siłą mógł liczyć na boisku na pełne wsparcie kolegów. Nie przypadkiem to tamten Bayern ustanowił rekord Bundesligi, strzelając 101 goli w sezonie. Miał więc łatwiej od Lewego? Na Polaka koledzy również pracują. Najmocniej… Mueller, ale Thomas. Człowiek-orkiestra, wymarzony partner dla napastnika, nieegoistyczny, inteligentny, a jednocześnie sam piekielnie groźny, więc skupiający uwagę obrońców. W obecnym sezonie Thomas zaliczył 21 asyst w 32 meczach (przy 11 bramkach), sporo z nich okazało się podaniami adresowanymi do Lewandowskiego.
Młodzi fani nie mają wątpliwości, że starzy mistrzowie futbolu nie mieliby czego szukać w dzisiejszym sporcie. Piłka okazałaby się dla nich za szybka, tempo za intensywne. Na pewno? Może warto posłuchać tych, którzy na piłce się znają… – Franz kiedyś powiedział, że ja bym w dzisiejszym futbolu zdobył i 70 goli w sezonie. Tyle to chyba nie, ale myślę, że 40 by się udało. Dziś obrona gra czwórką w strefie, przecież to jest eldorado rasowego środkowego napastnika. W moich czasach dwóch, trzech gości cały mecz deptało mi po stopach. A dziś, gdy trafiasz na parę stoperów, którzy się nie rozumieją, to jakbyś wpadał w otwarte drzwi – mówił Gerd Mueller w jednym z ostatnich swoich wywiadów, kilkanaście lat temu, w „Der Spiegel”.
Niech będzie nieśmiertelny
Niemcy szanują dokonania Polaka, są dumni, że gra w ich lidze, ale Mueller jest dla nich ważniejszy. Jest narodowym pomnikiem. Niechętnie go tracą. Jeszcze przed meczem z Freiburgiem ukazał się w „Der Spiegel” felieton Petera Ahrensa, którego duże fragmenty przedrukował portal sport. pl. Myśl przewodnia: co by było, gdyby Polak zatrzymał się krok przed metą, zrezygnował z pobicia rekordu? „Czemu? Bo to jest Gerd Mueller. Bo Bayern bez Muellera nigdy nie byłby tym klubem, którym się stał. Byłby to najpiękniejszy i najwspanialszy sposób na uhonorowanie Muellera – pisze Ahrens. – Wiem, że to zaprzecza niemal wszystkiemu, czym jest futbol z najwyższej półki. A jest napędzony zachłannością na kolejne zwycięstwa i sukcesy. Zawsze i więcej. Ale jeśli jest czas na wyrażenie tej myśli, to właśnie teraz. Teraz, czyli w czasach, gdy w piłce nożnej jeszcze nigdy tak często nie mówiło się o pokorze i o szacunku. I właśnie w tym momencie ta myśl, bardziej zadziorna: jak by to było, gdyby Lewandowski na przykład zrezygnował z rzutu karnego, by nie pobić tego rekordu? Dobrowolna rezygnacja z rekordu Muellera, uczyniłaby Lewandowskiego nieśmiertelnym wśród kibiców Bayernu. To byłaby historia, którą można opowiedzieć za 50 lat”. Dietmar Hamann, ekspert Sky, podpowiadał nawet, że z szacunku do poprzednika Polak nie powinien w ogóle wystąpić w meczu przeciw Augsburgowi.
Lewandowski strzelając gola numer 40, oddał hołd wielkiemu piłkarzowi okolicznościowym t-shirtem. Wcześniej, w listopadzie, na 75. urodziny Bombera, umieścił w sieci wpis: „Skala tego, co osiągnąłeś, motywuje mnie do pracy, aby przynajmniej zbliżyć się do Twojej wielkości. Bądź silny królu Gerdzie”. W rozmowie z „Bildem” kilka dni temu jednak zapowiedział: – Nawet jeśli będzie to ostatnia minuta meczu, podejdę do jedenastki. Gerd Mueller ustanowił tyle rekordów. Na dodatek był bardzo ambitnym napastnikiem, wydaje mi się, że akurat on by zrozumiał, że wezmę piłkę i ustanowię rekord.
Jak powiedział, tak zrobił i na boisku nie zatrzymał się w pół kroku, nie stanął tuż przed linią mety. Bo jest zawodowcem. Mówią, że maszyną z ludzkim sercem. Ale jednak maszyną. Najlepszą z maszyn.
ZBIGNIEW MUCHA
TEKST UKAZAŁ SIĘ W TYGODNIKU „PIŁKA NOŻNA” (21/2021)