Z czego cieszył się Rafał Górak po porażce z Rakowem Częstochowa?
Trener GKS-u Katowice Rafał Górak po porażce z Rakowem Częstochowa był tak zadowolony, że gdyby wygrał nie byłby chyba bardziej.
Jarosław Tomczyk
Gdybym nie zobaczył tego na własne oczy byłoby mi trudno uwierzyć. Spodziewałem się, że po porażce 0:1 u siebie, do salki konferencyjnej na Bukowej przyjdzie facet wściekły, kipiący złością, nie potrafiący pogodzić się z porażką. Stawiający sobie głośno pytania co poszło nie tak, co jako trener mogłem zrobić inaczej, co inaczej mogli zrobić moi piłkarze, co wreszcie do cholery sprawiło, że grając drugi raz u siebie w tym sezonie i drugi raz mając mecz do wygrania, ponownie kończymy go z niczym?
Ku mojemu najszczerszemu zdumieniu nic takiego nie nastąpiło. Owszem, usłyszałem o ogromnym rozczarowaniu wynikiem, ale ani mowa ciała, ani żadne inne zdanie tych słów nie potwierdzało. No bo poza tym Rafał Górak mówił tak: „Jestem bardzo zadowolony z postawy zespołu. Uważam, że śmiało mogliśmy się pokusić o remis. Świetnie realizowaliśmy nasze założenia. Sprawiliśmy wiele problemów bardzo dobremu zespołowi. To napawa bardzo dużym optymizmem. Wydaje mi się, że gdybyśmy dziś czekali na Raków przed własnym polem karnym, to skoczy się to źle. Postanowiłem ustawić drużynę tak, żeby zaatakować. To była dobra decyzja”.
Zaraz, zaraz. Helou! No to skoro było tak dobrze to dlaczego było tak źle? Owszem, ani myślę odmawiać drużynie GKS-u zaangażowania, odwagi w grze, waleczności, chęci. Także jakiegoś pomysłu. To wszystko było. Tyle, że nie wystarczyło by ograć zespół, o uznanej owszem marce, lecz jednocześnie na dzisiaj tak słaby, jakiego nie widziano od lat. Marek Papszun doskonale to wie. On na konferencji był w pełni świadom masy problemów i pracy, która przed nim. A zadowolony tylko z wyniku. Tyle, że w profesjonalnej piłce na końcu liczy się właśnie wynik, a nie wrażenie artystyczne.
GKS po prawdzie z Rakowem nie wyglądał źle, ale jak rozłożyć to na czynniki pierwsze to nie wyglądał wcale dobrze. Dwa strzały bardziej na notę dla Trelowskiego i w zasadzie żadnej stuprocentowej okazji. Za to po drugiej stronie gol stracony po frajersku, bo Adrian Błąd, bezdyskusyjny bohater awansu do Ekstraklasy, zapomniał chyba jak krótka jest droga od bohatera do zera. Zwłaszcza w sporcie.
Po trzech meczach Gieksa ma trzy punkty. Średnia punkt na mecz to gwarancja spadku z ligi. A jeśli w maju zabraknie do tego celu oczka lub dwóch, nikt nie będzie pamiętał, że katowiczanie mieli dobrą końcówkę z Radomiakiem i dobrze grali z Rakowem. Raczej przypomni, że właśnie w tych meczach bezcenne punkty stracili. Widać, że w Katowicach jest entuzjazm i potencjał na utrzymanie. Już po trzech kolejkach rysują się na horyzoncie zespoły, które powinny mieć w Ekstraklasie dużo większe kłopoty niż górnośląski beniaminek. Ale jeśli przy Bukowej dalej będą się cieszyć po porażkach, to z ręką w nocniku obudzą się oni.