Wszystkie problemy Arsenalu
Na początku związku wszystko było idealne. Typowa romantyczna historia, w której jedna i druga strona czuła motyle w brzuchu. Im jednak dalej, tym więcej wad i niedociągnięć zaczęło wychodzić na wierzch i po półtora roku należy sobie zadać pytanie czy kontynuowanie tej relacji ma jeszcze sens?
(fot. Reuters)
GRZEGORZ GARBACIK
Porównania tego typu w przypadku Mikela Artety i Arsenalu nie są bezpodstawne. Kiedy bowiem ich związek się zaczynał, londyński klub znajdował się w sporym kryzysie sportowym i instytucjonalnym, natomiast młody menedżer zamierzał w końcu wyjść z cienia i rozpocząć pierwszą pracę na własny rachunek. Fakt, że taką szansę otrzymał właśnie w Arsenalu, gdzie zapisał piękną kartę jako piłkarz i kapitan, dodawał całej historii jeszcze większego znaczenia.
GUARDIOLA 2.0
Wśród kibiców Kanonierów wieść o nominacji dla Hiszpana wywołała prawdziwą euforię. Nie bez kozery. Wspomnienia Artety jako ważnej postaci zespołu miały tu oczywiście swoje znaczenie, jednak dużo ważniejsza była ocena szkoleniowca pod kątem jego trenerskich zdolności, a o tych przez lata krążyły w Premier League
legendy. Wszystko oczywiście za sprawą jego współpracy z Pepem Guardiolą w sztabie Manchesteru City, gdzie był jego prawą ręką i najbardziej zaufanym człowiekiem. Wspomniane miejskie legendy głosiły z kolei, że to właśnie Arteta był stroną wiodącą w tej parze i to Guardiola miał czerpać pełnymi garściami z filozofii i spojrzenia na futbol swojego rodaka, a nie na odwrót.
Kiedy więc gruchnęła wiadomość, że młodszy Hiszpan przenosi się do Londynu, Guardioli towarzyszyły mieszane uczucia. Z jednej bowiem strony był dumny z tego, że jego wierny druh otrzymał możliwość pracy na własną rękę i to w tak wielkim klubie. Z drugiej jednak, zdawał sobie sprawę z tego, że traci niezwykle wartościowego współpracownika. Co ciekawe, opiekun The Citizens dał także jasno do zrozumienia, że jego relacje z Artetą nie przypominały układu mistrz i uczeń. – To nie jest tak, że go inspirowałem. Mikel do wszystkiego sam doszedł ciężką pracą – powiedział. – Trzeba jednak pamiętać, że każdy menedżer potrzebuje nieco czasu w nowym klubie i Arteta nie jest żadnym wyjątkiem.
Jak jednak pokazały pierwsze tygodnie pracy Hiszpana w Arsenalu, ten wcale nie domagał się czasu na aklimatyzację, a jego wejście do klubu niemal z marszu przyniosło dobre owoce. Drużyna Artety, w porównaniu do tego, co prezentowała za czasów schyłkowego Emery’ego, wskoczyła na dużo wyższy poziom, grając ofensywnie i z większym zaangażowaniem, czego pokłosiem była m.in. wygrana z Manchesterem United. Sam menedżer na każdej konferencji podkreślał z kolei to jak ważny jest powrót do wartości i odzyskania klubowej tożsamości, która po odejściu Arsene’a Wengera została zagubiona. Kibice byli wniebowzięci, a ich humorów nie popsuła nawet wpadka w postaci odpadnięcia w dość bolesny sposób z Ligi Europy.
NA FALI EUFORII
Kiedy Arteta i jego piłkarze załapali się już na wysoką falę, ich cel był jasny. Dopłynąć na niej tak daleko, jak tylko się da. Sztuka ta się udała i kiedy wznowiono rozgrywki po pandemicznej przerwie, Arsenal był w stanie odprawić z kwitkiem Manchester City, Chelsea czy też dwukrotnie Liverpool, kończąc sezon triumfem w Pucharze Anglii, co zapewniło mu udział w kolejnej edycji zmagań europejskich. Po krótkich urlopach, kolejne rozgrywki Kanonierzy zaczęli od zwycięstwa w meczu o Tarczę Wspólnoty i wydawało się, że oto klub pod dowództwem Artety może odzyskać utracony blask.
Wyniki i wysoka etyka pracy pozwoliły uwierzyć, że 43-latek jest menedżerem na lata i prawowitym następcą Wengera, którego mógł z bliska obserwować w akcji jako czynny zawodnik. – Ludzie, którzy pracują w tym klubie muszą brać za niego odpowiedzialność – tłumaczył. – Pasja i energia muszą być zawsze na najwyższym poziomie. Jeśli z kolei ktoś nie wyznaje takiej samej filozofii, to po prostu nie jest wystarczająco dobry, by móc reprezentować kulturę Arsenalu oraz ludzi, którzy wchodzą w skład jego rodziny – dodał. Wielkie to i znaczące słowa, jednak bardzo szybko się okazało, że to głównie one zaczęły przemawiać za Artetą.
O ile bowiem Arsenal wygrał wspomnianą Tarczę Wspólnoty i pokonał trzech z czterech pierwszych rywali w Premier League, a u progu sezonu jego drużyna została wzmocniona takimi zawodnikami jak Gabriel, Thomas Partey czy Willian, to im dalej w las, tym było gorzej. Kanonierzy nie byli w stanie ustabilizować formy, ale kiedy na początku listopada pokonali na Old Trafford Manchester United, nic nie wskazywało na to, by był to zarazem początek końca ich marzeń o miejscu w czołówce. Od tego czasu zespół Artety nie wygrał żadnego z ośmiu kolejnych meczów ligowych, doznając przy okazji sześciu porażek. Jedyne momenty radości fani londyńczyków mogli przeżywać za pośrednictwem zmagań europejskich, ale nie ma się co oszukiwać, wygrane z Dundalk czy Molde to żadne pocieszenie dla klubu, który – przynajmniej w teorii – powinien celować w najwyższe laury. W tym właśnie czasie posada Artety zawisła na włosku po raz pierwszy, a kredyt zaufania jakim go obdarzono topniał z tygodnia na tydzień. Lokalne media niemal każdego dnia rozpisywały się o czyhającej tuż za rogiem dymisji menedżera, a na stronach sportowych największych brytyjskich dzienników można było znaleźć listy kolejnych potencjalnych następców Hiszpana. Było więc wiadomo, że albo uda mu się wydobyć Arsenal z kryzysu, albo włodarze klubu będą musieli raz jeszcze uruchomić procedurę wyboru nowego szkoleniowca.
WISZĄCA GILOTYNA
Stołeczna drużyna zdołała się ostatecznie poderwać do lotu, a ogromna w tym zasługa jej najmłodszych przedstawicieli. Odpowiedzialność na swoje barki wzięli Bukayo Saka, który zapisał na koncie 7 goli i 10 asyst czy Emile Smith-Rowe, którego bilans do 7 bramek i 7 decydujących podań przy trafieniach kolegów. Kiedy na całej linii zawodzili Pierre-Emerick Aubameyang, Hector Bellerin, Pepe czy też Willian, a kolejne fatalne w skutkach błędy popełniali David Luiz i Bernd Leno, to właśnie młoda dwójka, wspierana przez Kierana Tierneya i przeżywającego renesans w północnym Londynie Granitę Xhakę uratował posadę trenera.
Wystawiając jednak Artecie cenzurkę za sezon 2020-21 trzeba zauważyć, że prowadzony przez niego zespół nie poczynił postępu. Co więcej, dość mocno zaczęła kuleć gra ofensywna, która przecież przez lata była jednym ze znaków rozpoznawczych Arsenalu. Mecze Kanonierów gwarantowały z reguły gole i emocje, jednak podczas tej kampanii te naprawdę pamiętne spotkania w ich wykonaniu można policzyć na palcach jednej dłoni. Szczególnie bolesne jest to w zestawieniu z dokonaniami Wengera i Emery’ego. W ostatnim sezonie tego pierwszego Arsenal odniósł 19 zwycięstw w lidze, zdobywając przy okazji 74 gole i finalnie zajmując szóste miejsce. Drugi poprowadził zespół do 21 ligowych zwycięstw, zdobywając 73 bramki i jeśli w momencie jego zwolnienia, londyńczycy zajmowali ósmą lokatę, to co w takim razie powiedzieć o Artecie? Ten w swoim pierwszym pełnym sezonie zgromadził 16 zwycięstw, a jego piłkarzom udało się zdobyć zaledwie 50 bramek!
GDZIE TEN POSTĘP?
Wiadomo, że Arsenal nie zajmie już najgorszej lokaty w historii swoich występów w Premier League, ale dla klubu z takimi tradycjami i historią, walka o to, by w ogóle wejść do górnej połówki tabeli jest czymś urągającym wszelkim standardom. Spośród 84 rozegranych łącznie pod wodzą Mikela Arety spotkań zespół z Emirates Stadium wygrał zaledwie 45, co daje skuteczność rzędu nieco ponad 53 procent!
Gdyby z kolei wziąć pod lupę wyłącznie 50 pierwszych meczów, co w Anglii jest pewną granicą, po której można miarodajnie oceniać pracę danego trenera, to Artecie daleko do najlepszych fachowców w historii organizacji. Wenger zdobył od niego 10 punktów więcej w analogicznym okresie, natomiast Emery mógł się pochwalić dorobkiem o 12 „oczek” liczniejszym. Poza takimi ikonami jak Mourinho, Guardiola, Ferguson czy Klopp, pokaźniejszy bilans mieli również Pochettino, Rodgers, a nawet Solskjaer. Co ciekawe, więcej goli po dobiciu do pół setki gier miał nawet David Moyes prowadzący West Ham United.
Rzeczywistość można oczywiście zaklinać, ale liczby nie kłamią. Arsenal pod wodzą Artety nie wygląda dzisiaj jak klub, który miałby zagrozić najlepszym w Anglii. Więcej, na moment obecny nie jest to nawet zespół, który zagra w europejskich pucharach, co może się zdarzyć po raz pierwszy od 26 lat! Sam zainteresowany musi z kolei odpierać oskarżenia o dziwne decyzje personalne, dobór złej taktyki i brak umiejętności wydobycia tego co najlepsze z piłkarzy, którzy powinni liderować na boisku.
WIĘKSZY PROBLEM
Czy kroplą, która przelałaby czarę goryczy powinien być występ Kanonierów w półfinale Ligi Europy? Tak mogłoby się wydać, ponieważ grający „o życie” piłkarze Artety oddali podczas dwóch starć z Villarrealem zaledwie cztery celne strzały, a łącznie w ciągu 180 minut zdołali dotknąć piłkę 46-krotnie w polu karnym przeciwnika. Jak można było się spodziewać nie przyniosło to choćby jednego gola i w efekcie pogrzebało marzenia Arsenalu o zdobyciu trofeum.
Problemem jest jednak nie tylko regres drużyny pod wodzą Hiszpana, ale również – a może przede wszystkim – ogromny kryzys instytucjonalny klubu, któremu brak wyrazistych postaci w pionie sportowym, na czele z samym właścicielem, Stanem Kroenke. Amerykanin traktuje Arsenal jako jedną ze składowych swojego portfela i dopóki nie zacznie ona przynosić strat, dopóty nie będzie on miał interesu w tym, by do biznesu dokładać, czy choćby udawać, że mocniej przejmuje się jego losem.
Arteta jako młody menedżer trafił więc do bardzo trudnego środowiska, gdzie próżno mu szukać takiego wsparcia jakie przed wieloma laty Wenger otrzymał od Davida Deina. Trenera należy jednak oceniać przez pryzmat wyników, wykonanej przez niego pracy i perspektyw na przyszłość. Po szesnastu miesiącach nie można jednak stwierdzić, by ten związek wciąż rokował. Zdobycie Pucharu Anglii to już zamierzchła przeszłość, a teraźniejszość i rokowania na kolejny sezon przemawiają za tym, że sytuacja w północnym Londynie dojrzała do zmian. Kto wie, być może Arteta nie jest wcale tak znakomitym menedżerem jak myślano, a może po prostu na początku swojej drogi podjął się zbyt trudnego zadania.
TEKST UKAZAŁ SIĘ W TYGODNIKU „PIŁKA NOŻNA” (20/2021)