Witajcie w futbolu Jamesa Milnera
W szczycie karier w Lidze Mistrzów grali tacy piłkarze jak Andrea Pirlo, Andres Iniesta, Zinedine Zidane. A jednak nowy rekord asyst w jednym sezonie w tych rozgrywkach będzie należał do 32-letniego angielskiego piłkarza, Jamesa Milnera. Futbol lubi zaskakiwać.
MICHAŁ ZACHODNY
Łączy nas piłka
Przeciwko Romie w ubiegłym tygodniu idealnie dograł z rzutu rożnego. Z Manchesterem City w pierwszym meczu było to proste podanie w poprzek do Oxlade’a-Chamberlaina. Z Porto na wyjeździe wyłożył piłkę Roberto Firmino przy czwartym golu. Ze Spartakiem Moskwa zaliczył hat-trick ostatnich podań, z Mariborem było to szybkie rozegranie z Emre Canem, przeciwko temu samemu rywalowi, ale na wyjeździe, znów asystował przez dośrodkowanie.
Finezji w tym nie było zbyt wiele, po prostu inteligencja środkowego pomocnika połączona z jego energią, by znaleźć się w dogodnej sytuacji i najpierw podanie otrzymać, a potem odpowiedniemu człowiekowi piłkę zagrać. Wątpliwe, by James Milner był rozpatrywany jako jeden z najlepszych zawodników obecnej edycji Ligi Mistrzów – niezależnie, czy Liverpool te rozgrywki wygra, czy nie – pewnie nawet nie znajdzie się w najlepszej jedenastce sezonu w Europie czy w Anglii.
Nie piszę tego po to, by rozpocząć szeroko zakrojoną akcję doceniającą zasługi pomocnika Liverpoolu, ale niejako w nawiązaniu do dwóch wydarzeń z ostatnich tygodni. Pierwszym jest przyznanie nagrody dla zawodnika sezonu Mohamedowi Salahowi przez Professional Footballers’ Association oraz fakt, że Egipcjanin wyprzedził w głosowaniu Kevina De Bruyne’a. Drugie dotyczy z kolei Andresa Iniesty i jego odejścia z Barcelony po obecnym sezonie, które, jak słusznie zauważa wielu obserwatorów, zakończy pewną epokę w europejskim futbolu klubowym.
Dla Iniesty finał Pucharu Króla był fantastycznym pożegnaniem. Przy drugim golu w charakterystyczny dla siebie sposób rozegrał piłkę z bocznym obrońcą, w całym spotkaniu podał niecelnie tylko dwa razy na 79 prób, zaliczył aż osiem udanych dryblingów, pięknie manewrując obok rywali. Można było jednak odnieść wrażenie, że ta łatwość wynika z okoliczności, że na naszych oczach rozgrywa się benefis Iniesty. Przecież jeszcze dziesięć dni wcześniej, gdy opuszczał boisko w Rzymie, to również ze łzami w oczach – ani jemu, ani Barcelonie wtedy nie szło, bo po prostu przeciwnik się im postawił, poprzez pressing pozwalając na naprawdę niewiele. Nie było „kółeczek”, zabrakło prostopadłych podań, kontrolowania tempa, chłodnych głów i nawet wkładu w defensywę.
Tak połączony finisz Iniesty potraktujmy więc jako moment przejścia: z jednego typu środkowego pomocnika na dominację innych. Tak: Milnerów i De Bruyne’ów. O tym drugim Guardiola powiedział, że w jego opinii „nie ma piłkarza lepszego pod względem ciągłości, utrzymania poziomu gry co trzy dni”. – Może liczby mówią, że ktoś jest lepszy od niego, ale w tym sezonie był dla mnie poza konkurencją – komentował Hiszpan wyniki plebiscytu. A gdy latem kibice Liverpoolu oczekiwali wzmocnień w środku pola, Juergen Klopp oznajmił, że dzięki zatrudnieniu lewego obrońcy Andy’ego Robertsona jego zespół zyskał pomocnika – właśnie Milnera, który wracał na tę pozycję.
Podejście niemieckiego szkoleniowca do środkowych pomocników zawsze było ciekawe, głównie przez to, jak posiadając kreatywnych piłkarzy (np. Shinjiego Kagawę w Borussii czy do niedawna Coutinho w Liverpoolu), potrafił zmusić ich do pracy w defensywie, by… oni sami z tego korzystali. Te momenty przejść z defensywy do ofensywy były chwilami, w których pokazywali najwięcej jakości, przez prostopadłe podania, dryblingi i nawet wykończenia akcji, gdy rywal nie był w stanie się zorganizować. Wykorzystuje to również Milner, choć jego kreatywność jest ograniczona. Natomiast Anglik ma przewagę wydolności, determinacji i energii, a także niedocenianą inteligencję, która pozwalała mu w przeszłości dostosować się do wielu różnych ról i pozycji na boisku. A dla Kloppa to piłkarz idealny, żołnierz uniwersalny, a symbolem tego niech będzie fakt, że w pierwszych stu meczach kadencji Niemca tylko Firmino zagrał więcej razy od Milnera.
Jednak w tegorocznych występach Liverpoolu w Lidze Mistrzów – uznajmy te zawody za wyznacznik jakości ponad krajowe rozgrywki – mówi się wyłącznie o trójce ofensywnej, nie zawodnikach ze środka pola. Tymczasem to pomocnik z drugiego szeregu reprezentacji Anglii, były zawodnik Sunderlandu oraz rezerwowy skrzydłowy Arsenalu rozpoczęli spotkanie domowe z Romą w drugiej linii. Każdy z tych przypadków – Milnera, Jordana Hendersona oraz Oxlade’a-Chamberlaina – to historia pełna wątpliwości, również przestojów w karierze i… oczekiwania na właściwego trenera z właściwą dla nich taktyką.
Gdyby nie kontuzja, Oxlade-Chamberlain mógłby w sezon rozegrać w barwach Liverpoolu jedną czwartą spotkań, które uzbierał w nieco ponad sześć lat pobytu w Arsenalu. To już mówi o tym, jak ważną stał się postacią, choć jeszcze więcej tłumaczą komentarze po bolesnym urazie kolana z meczu z Romą. Był to jednak moment, który też wiele powiedział o jego grze w Liverpoolu: wślizg przy linii bocznej, zresztą bardzo dobrze wykonany. W Arsenalu był kojarzony z prostych strat, nieudanych dryblingów lub po prostu jako element niepasujący do stylu, który przez lata starał się narzucać Arsene Wenger.
Zresztą wystarczy sobie przypomnieć zaskoczenie i uśmiechy politowania, gdy Liverpool wykładał 35 milionów funtów na zawodnika, który rozpoczynał ostatni rok kontraktu z Arsenalem. Tymczasem ostatnie miesiące i w tym początkowe, gdy Anglik dostosowywał się do innej taktyki i roli na boisku, pokazują ważny aspekt szkoleniowy: dotyczący właśnie pracy indywidualnej z zawodnikiem. W Arsenalu podejście Wengera w ostatnich latach było coraz bardziej kolektywne i widać to choćby po nieudolnych próbach ułożenia Granita Xhaki, przecież pomocnika o wielkich możliwościach. A Kloppowi z Oxlade’em-Chamberlainem to się udało, świadczył o tym dwumecz z Manchesterem City w ćwierćfinale Ligi Mistrzów.
Wcześniej pomocnik był uznawany bardziej za atletę niż piłkarza o zdolnościach do strzelania efektownych goli i notowania asyst. Jego dwa trafienia w starciach z Manchesterem City – w lidze i w Europie – były wyjątkowej urody, połączenie w biegu i uderzeniu trzech atutów: siły, dynamiki i precyzji. Od końcówki lutego zaliczył w Premier League cztery ostatnie podania, w meczach poprzedzających to dla niego niefortunne z Romą asystował Salahowi i Roberto Firmino. – Może was dziwić, że nie skaczę z radości, ale dziś straciliśmy do końca sezonu fantastycznego piłkarza – mówił po zwycięstwie 5:2 Klopp i w sali nie było osoby, która by się z nim nie zgodziła.
Przypadek Hendersona jest także interesujący, ponieważ jego ograniczenia w roli, którą odgrywał od dawna, były liczne. Wskazywano na technikę użytkową, niezdolność do szybkiej i kreatywnej gry. Natomiast Klopp poszedł inną drogą, zamiast rozwijać te aspekty u pomocnika, to wykorzystał jak najlepiej w roli defensywnego pomocnika siłę, szybkość i determinację – cechy przecież charakterystyczne dla drużyn Niemca. I tak w sezonie 2014-15 Henderson strzelił sześć goli i zaliczył dziewięć asyst, a w tym roku w punktacji kanadyjskiej ma tylko jedną bramkę i ostatnie podanie. Ale czy ktoś napisałby, że nie jest wart swej roli?
Wręcz przeciwnie: to o jego brak kibice najbardziej drżeli w kontekście rewanżu z Manchesterem City w ćwierćfinale. A w pierwszym starciu półfinałowym to 27-latek zaliczył najwięcej zebranych drugich piłek (10, a pięć na połowie przeciwnika) i odbiorów (osiem, z czego pięć udanych) w drużynie. Był podstawą drugiej linii, która dawała swobodę innym (asysta Milnera, mocne wejście Georginio Wijnalduma).
Nic dziwnego, że pochwały spadają na ofensywną trójkę, ale przecież bez skuteczności i wydolności drugiej linii Liverpool byłby drużyną znacznie mniej efektywną. – Nie dawaliśmy im przestrzeni. Nie byliśmy tak otwarci ze względu na ofensywny charakter naszej gry, a oni mieli szansę za szansą. Nie, my kontrolowaliśmy przebieg spotkania w bardzo przyjemny dla oka sposób. Dobry do oglądania, nawet dla mnie – tłumaczył później Klopp. Ostatnich dziesięć minut zawierało mniej poprawnych zagrań, ale kto może utrzymać takie tempo jak Liverpool przez całe spotkanie? W końcu to zespół, który niemal 50 procent drugich piłek zebrał na połowie przeciwnika, a trójka środkowych pomocników najbardziej się do tego przyczyniła.
Ich charakterystyka oraz przypomnienie osoby De Bruyne’a – na pewno piłkarza, który wpasowałby się w system Kloppa w roli „wolnej ósemki”, i także takiego, który zasługuje na osobny tekst za wybitny sezon – każą zastanowić się, czy po czasach pomocników definiowanych futbolem Iniesty nie nadszedł już czas rozgrywających bardziej fizycznych, dynamicznych i łączących to z kreatywnością.
Piłka nożna staje się coraz bardziej otwarta i pokazują to szalone wyniki w tej edycji Ligi Mistrzów, jak również najwyższa średnia goli (już 3,17) w historii 32-zespołowych rozgrywek. Drużyny kontrolujące są w mniejszości – nawet Real Madryt do nich nie należy, czego symbolem nieumiejętność opanowania ćwierćfinału z Juventusem Turyn – jak również powodzi im się gorzej, bo gdy prezentujący „heavymetalowy” styl rywale złapią rytm, to muszą za nim podążyć.
W środku tego wszystkiego są oczywiście pomocnicy. W pierwszej dekadzie tego wieku przypisywano im coraz więcej ról, by wymienić choćby „pozycję Makelele”, ale obecnie oglądamy znacznie mniej dziesiątek, gdy tak naprawdę ich zadania i cechy muszą przejmować ósemki. A nacisk na ofensywny futbol wymaga, by nie wystawiać tylko jednego napastnika, ale dwóch, czasem nawet trzech. Tym więcej tej pracy pomiędzy muszą wykonać pomocnicy i choćby niepowodzenie PSG z ich stosunkowo statyczną drugą linią – Marco Verrattim, Thiago Mottą i najbardziej dynamicznym Adrienem Rabiotem – wynikało właśnie z tego. Nawet Casemiro, Luka Modrić i Toni Kroos byli w stanie więcej włożyć wysiłku w napędzanie gry w otwartym dwumeczu niż trójka z Paryża. Rywalizację z Realem Madryt zamknął wszakże brazylijski defensywny pomocnik, który jak na szóstkę odważnie rusza do przodu.
Trend w kierunku skupienia różnorodności ról środkowych pomocników w jednym, uniwersalnym profilu postępuje i trudno będzie go zatrzymać. Najbardziej widoczny jest w tej bardzo otwartej lidze – Premier League. Po części dlatego wdrażanie się w taki styl Paula Pogby trwa tak długo, a Jose Mourinho ma dylemat, jakiego systemu użyć, by Francuz czuł się w nim najlepiej. Może dlatego, że to nie wina systemu, a charakterystyki samego zawodnika? Może to być zaskakujące, ponieważ warunki Pogba ma takie, by fizycznie i technicznie dominować w środkowej strefie Premier League, gdy tymczasem równie często ogląda się go w roli zdominowanego. Gdy już błysnął w derbach z Manchesterem City, to właśnie dlatego, że w wybitnej drugiej połowie wykonał więcej czynności bez piłki niż z nią – choć strzelił dwa ważne gole. Mourinho najbardziej ceni sobie w środku pola właśnie „specjalistów”, czyli piłkarzy jak Nemanja Matić, Marouane Fellaini, którzy wykonają dla niego każde konkretne zadanie. A Pogba jest inny: on najchętniej sam wybierałby sobie wyzwania na murawie, szukał ich i je realizował.
To oczywiście piłkarz inny niż omawiana trójka z Liverpoolu, ale łączy ich temat środka pola. Tam zaczyna się czerwone szaleństwo, które obecnie rozpala i rozbija Europę. Tam najwartościowszych piłkarzy ma Pep Guardiola w swojej mistrzowskiej drużynie. Tam szalał N’Golo Kante, czyli kluczowy element zdobywców tytułu z Chelsea w ubiegłym roku. Za kilka lat oczywiście nikt nie powie, że inspiracją i idolem był Milner, a nie na przykład wspomniany Iniesta. Na szczęście dla siebie, Anglik będzie miał rekord, którym przypomni niedowiarkom, z jakiego poziomu był piłkarzem.
ARTYKUŁ UKAZAŁ SIĘ RÓWNIEŻ W TYGODNIKU „PIŁKA NOŻNA” (NR 18/2018)